Czy Europa wytrzyma dozbrajanie Ukrainy. Wiele krajów, mimo wielkiej determinacji w niesieniu pomocy, dochodzi do kresu swych możliwości. Odpowiedzialność za to ponoszą także Niemcy.
Coraz więcej państw Europy ma problem z niesieniem Ukrainie pomocy w sprzęcie wojskowym. Dotyczy to zwłaszcza krajów nadbałtyckich i mniejszych państw Europy Środkowej. Estoński minister obrony Hanno Pevkur poinformował, że wojskowa pomoc dla Ukrainy wyniosła już równowartość 1/3 rocznego budżetu wojskowego tego kraju. Wojna trwa 8 miesięcy, co może oznaczać, że w skali roku pomoc dla Ukrainy pochłonie aż 50% wydatków obronnych Estonii. Budżet na rok 2023 ma być wyższy o ponad 42%. Według niemieckiego Instytutu Kilońskiego Norwegia dostarczyła ponad 45% swoich zapasów haubic, Słowenia prawie 40% swoich czołgów, a Czechy wysłały około 33% swoich systemów rakietowych wielokrotnego startu. Analiza oparta jest na corocznym raporcie na temat uzbrojenia i liczebności wojsk na całym świecie, publikowanym przez Międzynarodowy Instytut Studiów Strategicznych.
Największym dostawcą pomocy na Ukrainę są oczywiście Stany Zjednoczone, które dostarczyły już broń i sprzęt warty 17,5 miliarda dolarów. W skali budżetu Pentagonu wydaje się to niewiele. Ta kwota to mniej więcej tygodniowe wydatki USA na obronę, ale pod uwagę trzeba brać strukturę pomocy. I tak według amerykańskiego think tanku Stimson Center wojna na Ukrainie zmniejszyła amerykańskie zapasy broni przeciwpancernej Javelin aż o jedną trzecią, a zapasy pocisków Stinger o 25%. Niedługo armii amerykańskiej zabraknie brytyjskich haubic M777, bo te nie są już produkowane. Wykorzystywano je na wielką skalę w Afganistanie i Iraku. Proces zastępowania ich miał trwać lata.
To jeden z tych przypadków pokazujących przed jakimi dylematami stają zachodni politycy i wojskowi. Przekazać bardzo skuteczną broń Ukrainie i jednocześnie na lata osłabić swój potencjał wojenny, czy też zachować dla siebie i wysyłać broń, która da się zastępować zgodnie z rozpisywanymi na lata harmonogramami.
Wojna będzie trwać jeszcze miesiące, a może lata, a obie strony szybko zużywają zapasy broni. Zwycięstwo może sprowadzać się do tego, kto wytrzyma dłużej. Rosja ma znacznie mniejszy potencjał gospodarczy i technologiczny, ale może nadrobić braki mobilizacją i militaryzacją znacznej części gospodarki. Część zmobilizowanych żołnierzy już została wysłana do pracy do fabryk broni, gdzie produkcja może trwać 24 godziny na dobę. Zachód tego zrobić nie może.
Rosja przywróci swoje zdolności raczej wcześniej niż później
mówi w rozmowie z agencją Associated Press estoński minister obrony Pevkur. Jak twierdzi Rosja ma doświadczenie w odbudowie swojego wojska, aby co kilka lat mogła przeprowadzać inwazje na sąsiadów, jak na Gruzję w 2008 roku, ukraiński Krym i Donbas w 2014 roku, a teraz na całą Ukrainę.
Max Bergmann, dyrektor Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych na Europę twierdzi, że w wielu krajach zapasy zostały już przepalone. Można to rozumieć nawet w sensie dosłownym, wszak chodzi także o amunicję. Jak to ujmuje:
wiele zachodnich krajów nie ma już zapasów tłuszczu i trawi swe kości.
Nakłady na obronność oznaczają wielkie obciążenie dla pogrążonych w kryzysie gospodarek poszczególnych państw.
Na tym tle szczególnie widać jak dramatycznie złe skutki mają oszustwa Niemiec. Nie chodzi tylko o interesy z Rosjanami, uzależnienie od dostaw gazu i finansowanie zbrojeń moskiewskiego reżimu, ale też o niedotrzymywanie zobowiązań wobec NATO i sojuszników. W 2014 roku w czasie szczytu państw Sojuszu Północnoatlantyckiego w walijskim Cardiff, państwa członkowskie zobowiązały się do przeznaczania na swoje budżety wojskowe środków o wartości 2% PKB. Te zobowiązania miały być nawet traktowane niemal jako warunek członkostwa. Bardzo słaba administracja prezydenta Baracka Husseina Obamy, która do 2014 roku stawiała na reset relacji z Rosją, nigdy nie egzekwowała tego zobowiązania. Większość wydatków Sojuszu, który ma gwarantować bezpieczeństwo krajom Europy, ponosiły Stany Zjednoczone i w odpowiednich proporcjach Wielka Brytania i Polska.
Tymczasem Niemcy, największa gospodarka Europy, nie chciały płacić za własne bezpieczeństwo. Pomiędzy 2014 rokiem, a 2020, wydatki Berlina na obronę wzrosły z 1,18% do zaledwie 1,24%. Szefową resortu obrony Niemiec w latach 2013-2019 była obecna przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Do rangi symbolu upadku niemieckich sił zbrojnych urosła ceremonia pożegnania w 2018 roku wysłanego na wczesną emeryturę generała Luftwaffe Karla Mulnera. Był on zwolennikiem znaczącego zwiększenia wydatków na obronność i von der Leyen i Merkel zrobiły wszystko, by się go pozbyć. Na cześć odchodzącego dowódcy zorganizowano przelot 4 myśliwców Eurofighter. Jak się okazało były to jedyne niemieckie maszyny bojowe, które tego dnia można było poderwać do lotu. Dalsze dochodzenie wykazało, że spośród 128 myśliwców jakimi dysponowały Niemcy do lotów zdolne było zaledwie 10, a tylko 4 były w pełni uzbrojone.
Mimo nacisków administracji Donalda Trumpa, Niemcy niewiele zwiększyły swe wydatki, a po wybuchu pandemii i dojściu do władzy Joe Bidena temat niemieckiego kupowania sobie bezpieczeństwa za cudze pieniądze znikł. Pojawił się dopiero teraz, po wybuchu wojny na Ukrainie, kiedy to, gdyby nie wielki nacisk międzynarodowej opinii, Berlin najchętniej w ogóle nie pomagałby Ukrainie. Oszczędności jakie Niemcy czyniły na wydatkach obronnych pozwalały hojnie finansować wydatki socjalne i kupować spokój społeczny. Teraz za to płaci Ukraina i cała Europa, która pomaga Ukrainie i coraz bardziej nie ma czym. Nie ma bowiem jak zastępować w tak krótkim czasie broni i sprzętu przekazywanego walczącej Ukrainie. Kryzys i pozrywane łańcuchy dostaw utrudniają też bieżące odbudowywanie potencjału obronnego. Niemcy odpowiadają więc także za to, że Ukraina nie dostaje tyle broni i amunicji ile potrzebuje i jest w stanie wykorzystać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/619347-czy-europa-wytrzyma-dozbrajanie-walczacej-ukrainy