„Donald Tusk w zasadzie w jednym zdaniu będzie musiał powiedzieć, że w sprawie służb Marcin W. mówił prawdę, a w sprawie jego syna - nieprawdę. Tej narracji nie da się utrzymać, to po prostu mina, sprawa, która wzbudza śmiech zapewne nie tylko w prawicowych mediach, ale myślę, że w kręgach lewicowo-liberalnych po cichu też” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Mieczysław Ryba, politolog z KUL.
CZYTAJ TAKŻE:
wPolityce.pl: W jaki sposób nowe informacje dotyczące afery podsłuchowej i rzekomego korumpowania syna Donalda Tuska oraz Sławomira Nowaka przez Marka Falentę i Marcina W. mogą wpłynąć na obecną sytuację polityczną?
Prof. Mieczysław Ryba: To sprawa, która nie rozgrywa się już na płaszczyźnie prawnej, ponieważ jest zadawniona i kroków w tym względzie nie uczyniono. Ma natomiast wymiar polityczny, ponieważ to potężna wpadka Donalda Tuska, który uwiarygadniał Marcina W., mówiąc, że z aferą podsłuchową powiązane są rosyjskie służby i zeznania tego człowieka trzeba brać bardzo poważnie pod uwagę. A skoro tak powiedział, to w istocie pośrednio przyznał, że należy traktować poważnie także i te dotyczące jego syna.
Cała sytuacja pokazuje, jakie pułapki niesie za sobą ta totalność opozycyjna. Cokolwiek ktoś powie przeciwko PiS-owi – od razu to podchwytujemy.
Pytanie, w jaki sposób funkcjonuje w ogóle ten obóz liberalno-lewicowy, bo jeżeli ten news wyszedł z „Newsweeka”, to wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z jakimś sprawnym obozem, który sprawdza tego typu rzeczy, sprawdza, czy to nie jakaś „mina”, czy można w ogóle podnosić tę kwestię. Tymczasem widzimy, że gdy tylko nawinie się coś antypisowskiego, to opozycja od razu w to wchodzi, mimo że sama tonie później w bagnie. Z taką sytuacją mamy do czynienia w tym przypadku.
Pomijając brak profesjonalizmu i merytoryczną stronę tej kwestii, bo to jest raczej do ewentualnego wyjaśnienia prawnego, nie mamy żadnych narzędzi, aby to zweryfikować.
W marketingu politycznym obowiązuje jednak pewna zasada: nie nagłaśnia się kwestii, które mogą być dla nas niewygodne. Jeżeli jest jakieś podejrzenie afery, to nie przypomina się tej sprawy, tylko dąży do tego, aby maksymalnie szybko temat się wypalił i jak najszybciej o tym zapomnieć.
Skoro afera podsłuchowa miała miejsce ileś lat temu i temat już się wypalił, to dlaczego Donald Tusk zdecydował się wrócić do tej kwestii? To pytanie należałoby zadać jemu samemu.
Wydawało się, że marketingowo jest taki zdolny, tymczasem przypomina o sprawach, które z definicji muszą kompromitować Platformę, z definicji, bo to jest temat dla nich absolutnie ciężki. I coś, co już przebrzmiało, nie miało już politycznego znaczenia, dziś wraca na pierwsze strony gazet.
Wydaje się również, że opozycja buduje dziś nową opowieść o aferze podsłuchowej. Sugeruje bowiem, że rząd PO-PSL został obalony przy pomocy taśm i było to wynikiem współpracy PiS z rosyjskimi służbami. Tymczasem koalicja dotrwała przecież do wyborów parlamentarnych, stanowiska straciło kilku ministrów, którzy w większości pozostali jednak aktywnymi politykami, dalej zasiadają w Sejmie lub Parlamencie Europejskim. Skąd zatem taka narracja?
To jest po prostu błąd w sztuce. I to aż dziwne, że tak podstawowy. Platforma Obywatelska nie może wygrać, bo to jest sprawa, która jej dotyczy.
Oni chcieliby zdetonować wszystkie dawne miny. I dlatego oskarżają PiS o prorosyjskość czy sugerują, że Antoni Macierewicz oszukiwał Polaków w sprawie katastrofy smoleńskiej. Próbują jeszcze przed główną kampanią wszystkie te sprawy opisywać ze swojej perspektywy. A jednak nie tylko o tym przypominają, ale w dodatku we wzmocniony sposób, ponieważ w tej chwili pojawia się w tym temacie sam syn Donalda Tuska.
Oczywiście, choć „obalenia” rządu jako takiego nie było, to rozumiem, że obecna opozycja chce stworzyć narrację, że taśmy przyczyniły się do wyniku wyborów parlamentarnych z 2015 r. Czy rzeczywiście i czy tylko?
Na pewno nie tylko. Oczywiście, że mogły mieć jakiś wpływ, ale to był przecież cały ciąg zdarzeń. W opozycji widać słabą diagnozę porażki, zupełne niezrozumienie przyczyn. To nie jest tak, że PiS użyło jakichś forteli, żeby Polacy na nie zagłosowali. Zwycięstwo PiS-u jest pochodną ogromnych błędów Platformy Obywatelskiej w różnych dziedzinach. Afera taśmowa była jedynie wisienką na torcie.
Czy Donald Tusk dalej będzie domagał się powołania komisji śledczej?
To spalony temat. Trudno wyobrazić sobie, żeby żądał komisji śledczej, gdzie „grillowany” byłby jego własny syn.
A przecież miał możliwość dogłębnego zbadania sprawy, kiedy nagrania zostały ujawnione. Miał również możliwość powołania komisji śledczej? Dlaczego wówczas nie zdecydował się na tego rodzaju działania?
Propagandowo to wszystko nie trzyma się kupy. Samobój całkowity.
Czy cała sytuacja wpłynie na wynik wyborów?
Na pewno na kampanię. Pamiętajmy, że jeśli pojawia się temat, który Donald Tusk sam wprowadził, to jest to kwestia wiarygodności - zarówno jego samego jako polityka, jak i krytyki, którą kieruje pod adresem rządu PiS. A z wiarygodnością Tusk ma ogromne problemy, co widać w sondażach. W ten sposób umacnia jeszcze nieufność w stosunku do siebie.
Według części komentatorów Prawu i Sprawiedliwości może również nie do końca zależeć na zbadaniu tej sprawy przez komisję śledczą. Czy miałoby jakieś powody, żeby np. zablokować utworzenie takiej komisji?
Czy komisja śledcza byłaby w stanie wykryć, czy Rosja maczała w tej sprawie palce? Tutaj należałoby raczej zaangażować służby specjalne. Czy komisja śledcza miałaby zaprosić na przesłuchanie oficerów rosyjskich służb, bo oni na pewno to „rozstrzygną”.
Ten postulat ma wydźwięk wyłącznie propagandowy. Chodzi tylko o to, żeby politycy Platformy Obywatelskiej mogli chodzić i krzyczeć, że PiS wygrał dzięki Putinowi. W efekcie wszystko uderza w Platformę oraz samego Tuska.
Zwłaszcza że jeszcze do niedawna, a na pewno w momencie, gdy rozgrywały się zdarzenia, o których rozmawiamy, wśród rządzącej wówczas koalicji PO-PSL dominowała narracja, że politycy PiS to szaleni, niebezpieczni „rusofobi”, którzy Putina „drażnią”, „straszą” nim, ale nie że się z nim „dogadują”
To jest problem ich wiarygodności. W przeciągu iluś lat na temat tej samej sprawy wygłaszają sprzeczne stwierdzenia. A teraz sprzeczność pojawia się już na poziomie jednego zdania, bo Donald Tusk w zasadzie w jednym zdaniu będzie musiał powiedzieć, że w sprawie służb Marcin W. mówił prawdę, a w sprawie jego syna - nieprawdę. Tej narracji nie da się utrzymać, to po prostu mina, sprawa, która wzbudza śmiech zapewne nie tylko w prawicowych mediach, ale myślę, że w kręgach lewicowo-liberalnych po cichu też.
Czy taka narracja trafi do kogokolwiek poza najtwardszym elektoratem?
Ta część wyborców opozycji jest tak już „utwardzana” przez media w tej nienawiści do PiS-u, że gracze ze sceny politycznej nie są już w stanie od niej odejść. Aby nie stracić najtwardszego elektoratu ciągle potęgują swoją narrację, która jest absurdalna, nie wnosi niczego nowego ani dobrego. Powtarzają to nieustannie, utwierdzając twardy elektorat w nienawiści i niechęci, ale nie pozyskując nowego.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozm. Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/618959-ryba-sprawa-tasm-to-dla-tuska-mina-i-totalny-samoboj