Choć wizyta Franka-Waltera Steinmeiera w Kijowie była przygotowywana od około miesiąca, w ostatniej chwili została odwołana. „Ze względów bezpieczeństwa”. Byłoby to może uzasadnione, dbać o życie i zdrowie jednego z najważniejszych urzędników Niemiec, gdyby nie kilka kompromitujących faktów.
Po pierwsze groza wojenna nie przeszkadza innym politykom przyjeżdżać do stolicy Ukrainy. W dniu gdy Berlin odwołał wizytę Steinmeiera, w Kijowie jest Ignazio Cassis, prezydent Konfederacji Szwajcarskiej, który celem nie jest wzmocnienie pozycji swojego kraju (jak w przypadku Steinmeiera) ale monitorowanie pomocy humanitarnej dla wewnętrznych uchodźców cywilnych (przesiedleńców), m.in. budowy drewnianych domków dla tych, którzy utracili swoje miejsca zamieszkania. Zatem w sprawie pomocy dla ofiar wojny głowa neutralnego państwa może przyjechać do atakowanego rakietami Kijowa, a w sprawie wsparcia w obronie przed nazizmem XXI wieku prezydent najsilniejszego państwa Europy nie może przyjechać?
Po drugie do Kijowa liderzy różnych państw przyjeżdżają już od połowy marca, gdy jeszcze nie było pewne, czy Rosjanie nie okrążą Kijowa. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, premier Słowenii Janez Jansa oraz premier Czech Petr Fiala de facto zainaugurowali proces wizyt zachodnich przywódców na Ukrainie. Czyli nawet mniejsze państwa mogą narażać swoich przywódców w czasie gdy nic nie było wiadome, a lider mocarstwa chowa się w domu, gdy rachunek prawdopodobieństwa zagrożenia życia jest znany i niewielki?
Po trzecie w marcu 2022 roku Berlin naciskał na Warszawę, by wizyty premierów zaniechać - ze względu na niechęć prezydenta Zełenskiego do postawy Berlina. Teraz zaś Niemcy sami odwołują wizyty?
Po czwarte nadal niemieckie wsparcie dla Ukrainy jest bardziej wymuszane presją opinii międzynarodowej niż autentyczną pomocą dla broniącego się kraju. Niemcy - zwłaszcza na Zachodzie - udają, że już podnoszą się z początkowego kunktatorstwa w obliczu inwazji, ale w tym samym czasie blokują wypłatę unijnych pieniędzy dla Ukrainy.
W tym kontekście wizerunkowa wtopa Steinmeiera jest tak duża, że pozwala przypuszczać na drugie dno tej sprawy. Może Berlin nie uzyskał wystarczająco prestiżowej formuły spotkań w Kijowie? Czy zadziałały jednak rosyjskie wpływy nad Sprewą?
Gdy 11 sierpnia w „The Economist” pojawił się dziwny artykuł o wspaniałym przebudzeniu Niemiec wobec rosyjskiej inwazji i o dynamice zmian polityczno-moralnych w Berlinie, już wtedy ten odosobniony głos wydawał się dziwny jak myślenie życzeniowe czy teza na zamówienie. Teraz jednak wiemy, że pęknięcia autorytetu Berlina w Europie nie będą przejściowe. To jest kraj, który nakarmił rosyjskiego potwora, nie chciał bronić jego ofiar, a dziś prowadzi podwójną grę w Europie. I to zapewne nie jest ich ostatnie słowo w zatruwaniu porządku na starym kontynencie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/618944-kijow-szwajcarski-prezydent-odwazniejszy-niz-steinmeier