Publikacja „Newsweeka” to były metalowe grabie pozostawione w ogródku. I Tusk na głodzie na te grabie nadepnął, uderzając się prosto w czoło.
Donald Tusk był na głodzie. Potrzebował argumentów, że Prawo i Sprawiedliwość to Rosja Putina. PiS, a nie on i Platforma Obywatelska, na co akurat było dziesiątki dowodów. Gdy się jest na głodzie, to trzeba go natychmiast zaspokoić, a wtedy najczęściej wyłącza się zdrowy rozsądek. Na głodzie był też kierowany przez Tomasza Sekielskiego „Newsweek”, bo trzeba było udowodnić, że jest się medium mającym materiały, o których mówi cała Polska, a nie gazetą bez wyrazu. Żeby nikt nie powiedział, że za Tomasza Lisa wszystko to było, a za Sekielskiego jest z tym kiepsko.
Gdy się spotkały dwa głody, nieszczęście wisiało w powietrzu, choć ci na głodzie uważali zapewne, że jest odwrotnie, czyli sukces wisi w powietrzu. Tusk rzucił się na tekst Grzegorza Rzeczkowskiego w „Newsweeku” jak szczerbaty na suchary. Tym bardziej że zapewne wiedział, iż taka publikacja się ukaże i będzie poniekąd towarem, którego najbardziej potrzebuje.
Gdyby Tusk nie był na głodzie, może zastanowiłby się czy warto się napalać na twórczość Grzegorza Rzeczkowskiego i chwytać pomocną dłoń „Newsweeka”. Dzieła Rzeczkowskiego to przecież solenny przykład posługiwania się logiką paranoika, o czym niejako własnoręcznie przekonali się szefowie tygodnika „Polityka”. Tomasz Sekielski jest świeży, gdy chodzi o prowadzenie gazety, więc pewnych oczywistych rzeczy dla doświadczonych redaktorów nie musi rozumieć. A może po prostu nie chciał rozumieć.
Zapewne już w niedzielę wieczorem 16 października 2022 r., gdy dostępne było wydanie elektroniczne „Newsweeka”, Tusk zaspokoił pierwszy głód. Ale nie przyszło mu do głowy, żeby coś sprawdzić albo się zastanowić, czy to, czym głód zaspokoił nie było za proste i zbyt łatwo dostępne. Przewodniczący PO zachował się tak jak niedźwiedź z IV księgi „Pana Tadeusza” („Dyplomatyka i łowy”) Adama Mickiewicza.
Ten fragment dzieła Mickiewicza można, a nawet trzeba zadedykować Donaldowi Tuskowi:
„Głupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział,/ Nigdyby się o tobie Wojski nie dowiedział./ Ale czyli pasieki zwabiła cię wonność,/ Czy uczułeś do owsa dojrzałego skłonność:/ Wyszedłeś na brzeg puszczy, gdzie się las przerzedził,/ I tam zaraz leśniczy bytność twą wyśledził,/ I zaraz obsaczniki, chytre nasłał szpiegi,/ By poznać, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi./ Teraz Wojski z obławą, już od matecznika/ Postawiwszy szeregi, odwrót ci zamyka”.
Gdyby Tusk nie był na głodzie, może by się zastanowił, w co się pakuje, ale postąpił tak jak zwierzę, które myśliwi wytropili. I choć niedźwiedź w „Panu Tadeuszu” walczył jeszcze trochę, ostatecznie „wyskoczył w górę, jak kot przed chartami,/ I głową nadół runął, i czterma łapami/ Przewróciwszy się młyńcem, cielska krwawe brzemię”. Tusk nie zastanowił się, że uwiarygodnianie Marcina W., wygodnego, gdy dostarczał argumentów do insynuacji o wątkach pisanych cyrylicą, może się obrócić przeciwko niemu samemu.
Publikacja „Newsweeka” to były metalowe grabie pozostawione w ogródku. I Tusk na głodzie na te grabie nadepnął, uderzając się prosto w czoło. A ofensywa, którą zapowiedział następnego dnia po publikacji „Newsweeka”, zamieniła się w bezładną ucieczkę. Po raz kolejny okazało się, że będąc politykiem nie warto się napalać, bo zwykle nic dobrego z tego nie wychodzi. No i trzeba mieć ograniczone zaufanie do tych, którzy się zgłaszają do pomocy, szczególnie na ochotnika.
Tusk otworzył puszkę, w której nie było wszelkich nieszczęść – jak w greckim micie, lecz siedziała sama Pandora. A jak wiadomo, Pandora otrzymała wprawdzie urodę od Afrodyty, ale także od Hermesa kłamstwo, fałsz i pochlebstwo. Uwiarygodniając zeznania Marcina W., Donald Tusk wdepnął w niebezpieczny romans z Pandorą. A przecież Zeus zesłał ją na Ziemię, żeby ukarać ludzi. No i Tusk został ukarany, bo ten sam wiarygodny rzekomo Marcin W. oskarżył jego syna o wzięcie 600 tys. euro łapówki – nie tyle dla „samego szefa szefów”, tylko jako „pieniądze partyjne”.
Być może to romans z Pandorą sprawił, że Donald Tusk zamiast dopaść wroga, dopadł samego siebie. Prezent od „Newsweeka” okazał się bombą z palącym się już lontem i ta bomba wybuchła Tuskowi w rękach. Nauka z tego płynie taka, że nie warto działać na głodzie i w desperacji, bo wtedy wielu rzeczy się zwyczajnie nie dostrzega. I nie warto się mścić, bo los potrafi się zemścić na samym mścicielu. Miało być wielkie widowisko z wielkim bohaterem, a skończyło się na żałosnym popiskiwaniu kogoś, kto nawet nie wie, co teraz z tym wszystkim zrobić. Nie trzeba było wychodzić z matecznika.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/618935-tusk-otworzyl-puszke-w-ktorej-siedziala-sama-pandora