„Wspólne zakupy gazu nie są złym pomysłem, ponieważ mogą przełamać pewne schematy związane z unijną polityką klimatyczną. Niektórzy komentatorzy twierdzą wręcz, że jeśli Unia Europejska zgodzi się na wspólne zakupy gazu, to nadejdzie też moment na dyskusję nad innymi rozwiązaniami, które pozwolą zażegnać kryzys energetyczny – w tym polski pomysł reformy systemu ETS. Oby tak się stało, choć osobiście jestem pesymistką, ponieważ w Unii Europejskiej jest zbyt wiele wpływowych środowisk, które bogacą się na wysokich cenach prądu” - ocenia w rozmowie z portalem wPolityce.pl europoseł Prawa i Sprawiedliwości Izabela Kloc.
CZYTAJ TAKŻE:
wPolityce.pl: Komisja Europejska postuluje, aby kraje członkowskie wspólnie kupowały gaz. Jak oceniać tę propozycję?
Izabela Kloc: Przede wszystkim ta propozycja pojawiła się za późno. Państwa członkowskie od tygodni i miesięcy domagały się od Brukseli uporządkowania gazowego rynku gdzie rządzą chaos, strach i spekulacja. Straciliśmy całe lato i połowę jesieni licząc na jakiś ruch ze strony Ursuli von der Leyen, która nie wiadomo na co czekała, ponieważ podwyżki cen energii nie pojawiły się znienacka, jak klęska żywiołowa, lecz były do przewidzenia na długo przed wojną.
Pamiętam spotkanie „mojej” komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii, z unijną komisarz Kadri Simson, która usiłowała robić dobrą minę do złej gry, tłumacząc jak skutecznie działa Komisja Europejska, choć robiła niewiele, aby uniknąć nadciągającej katastrofy. Wtedy te działania były niezadowalające, a teraz też rozczarowują. Warto też się zastanowić, dlaczego ta propozycja pojawiła się tak późno, także w dłuższej perspektywie. O pomyśle wspólnej platformy zakupowej dla gazu mówiło się w Unii Europejskiej już osiem lat temu, po zajęciu Krymu przez Rosję.
I co stało na przeszkodzie do realizacji tego projektu?
Plan został storpedowany przez Niemcy i Holandię, które stawiały na bezpośrednie kontrakty zawierane przez koncerny z tych krajów z Gazpromem, który oferował dostawy za pośrednictwem Nord Stream. Zwłaszcza Niemcy, nie bacząc na nieskrywane już agresywne zapędy Rosji, zaczęły forsować strategię „Wandel durch Handel”, licząc na to, że wspólne interesy „ucywilizują” Putina. Stało się inaczej. Handel nie spowodował zmiany, lecz wzmocnił jedynie imperialne zapędu współczesnego cara Rosji.
Takie podejście zapewniło Kremlowi absolutną dominację na unijnym rynku gazowym, do tego stopnia, że Putin w tym roku dostrzegł dla siebie dziejowe „okno” i zaatakował Ukrainę w przekonaniu, że uzależniona od jego surowców Unia Europejska nie zrobi nic. Tych błędnych, a wręcz tragicznych decyzji nie da się już cofnąć, ale należy wyciągać lekcje na przyszłość.
Wspólne zakupy gazu nie są złym pomysłem, ponieważ mogą przełamać pewne schematy związane z unijną polityką klimatyczną. Niektórzy komentatorzy twierdzą wręcz, że jeśli Unia Europejska zgodzi się na wspólne zakupy gazu, to nadejdzie też moment na dyskusję nad innymi rozwiązaniami, które pozwolą zażegnać kryzys energetyczny – w tym polski pomysł reformy systemu ETS. Oby tak się stało, choć osobiście jestem pesymistką, ponieważ w Unii Europejskiej jest zbyt wiele wpływowych środowisk, które bogacą się na wysokich cenach prądu.
Co oznaczałoby dla Europy wprowadzenie w życie pomysłu wspólnych zakupów gazu?
Teoretycznie, stworzenie wspólnej platformy zakupowej powinno wzmocnić pozycję Unii Europejskiej w negocjacjach ze stronami trzecimi, a w konsekwencji doprowadzić do obniżenia ceny gazu. Oby tak się stało, choć nie zapominajmy o zagrożeniach. Rynek gazu jest zmienny i zdestabilizowany. Warunki dyktuje wojna, a nie ekonomia. Poza tym propozycja wspólnych zakupów stawia też inne, wewnątrzunijne wyzwania. Kto będzie działał w imieniu Unii Europejskiej, jako operator transakcji zakupowych? Wiemy, że o ten kontrakt chce powalczyć niemiecki gigant Uniper. Rodzi to obawy o sprawiedliwy i równy dostęp do gazu dla pozostałych członków wspólnoty. Nie jest tajemnicą, że wielki, niemiecki biznes realizuje polityczne interesy rządu w Berlinie.
Jak zareaguje Polska?
Przypuszczam, że Polska przyjmie tę propozycję, ale będziemy się domagać doprecyzowania szczegółów. Wraz z innymi państwami członkowskimi poprosiliśmy też o inne, zdecydowane środki, jak choćby limit cen na gaz. Obecnie jedynie Niemcy, Dania, Węgry i Holandia są na „nie”, choć twardy sprzeciw zgłasza tylko niemiecki kanclerz Olaf Scholz. Przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, usiłuje być aktywna na polu budowania wspólnego, unijnego stanowiska, ale - powiedzmy to sobie szczerze – jej opinia niewiele znaczy, ponieważ przez lata pracy na swoim stanowisku dowiodła, że jest ekspozyturą politycznych i gospodarczych interesów Niemiec. Dlatego wprowadzenie maksymalnych cen za gaz zależy tylko i wyłącznie od Berlina. Jak blisko jesteśmy tego momentu? Tego nie wiemy, choć plan Scholza, aby do niemieckiej gospodarki wpompować 200 miliardów euro w ramach osłony kryzysowej sugeruje, że Niemcom nie zależy na niskiej cenie gazu. Mają tyle pieniędzy, że mogą zapłacić każdą stawkę i stać się unijnym monopolistą na rynku tego surowca.
Jak interpretować tę propozycję w kontekście niedawnych żądań Niemiec dotyczących dzielenia się gazem?
Niemcy same ściągnęły sobie na głowę ten problem, niemądrze polegając tylko na rosyjskich surowcach, choć unijni partnerzy, w tym głównie Polska, ostrzegali i wzywali do dywersyfikacji dostaw i porzucenia projektu Nord Stream 2. Solidarności gazowej nie można wymusić. To kwestia dobrowolnych decyzji poszczególnych krajów. Niemcom można pomóc, ale trzeba jednocześnie uświadomić, że nie mogą blokować propozycji limitów cenowych na gaz i ETS (system zezwoleń na emisję dwutlenku węgla). Europa jest na prostej drodze do poważnego kryzysu energetycznego tej zimy, a Niemcy nie mają moralnego ani politycznego prawa ograniczania inicjatyw, które mogą zapewnić Europejczykom gaz i elektryczność po przystępnych cenach.
Bardzo dziękuję.
Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/618848-nasz-wywiad-kloc-wspolne-zakupy-gazu-nie-sa-zlym-pomyslem