Przez kilka lat on sam i jego obóz zarzucali Polaków tezami o rosyjskim pochodzeniu kompromitujących nagrań z Sowy i innych knajp. Dziś twierdzi, że nagrał kelner-pisowiec, a Rosjanie odkupili. Logiki w tym nie ma za grosz, ale jest metoda: kłamać, manipulować, oszukiwać i jak najgłośniej krzyczeć. Chodzi o to, by bębny platformerskiej propagandy, a to wciąż ogromna część mediów, ogłuszyły Polaków, uniemożliwiły uczciwe rozeznanie sytuacji.
Dlatego w każdej właściwie sprawie próbuje się przefarbować. Od stosunku do Rosji (całował Putina po butach), węgla (jego Formacja europejska nakazała zamykać kopalnie) po poziom życia (prawie Polaków zagłodził, a dziś podobno martwi się losem emerytów).
Wielu komentatorów łamie sobie głowę jak to wszystko ulepić w całość. Jest balcerowiczowskim turboliberałem czy społecznie wrażliwym politykiem? Szydzi z 500 Plus czy chce ten program chronić? Jest kumplem wulgarnie antykościelnej lemparcicy czy martwi się o „swój” Kościół? Wspiera czy zwalcza postulat reparacji od Niemiec?
Odpowiedzi nie uzyskamy. Duża część Polaków, zwolenników opozycji, skazana jest na polityczną ofertę urągającą elementarnej uczciwości i rozumowi.
To plątanie się o własne nogi możemy jednak zrozumieć. Spójrzmy na to z góry, oderwijmy się od bieżących sporów. Połóżmy pana Tuska na mapie. Bardzo dużo zrozumiemy.
Polska leży w miejscu szczególnym - była i zawsze będzie musiała walczyć o istnienie i moc z ościennymi potęgami. Zerknijmy na stolice nieprzyjaznych (choć w różnym stopniu) wobec Polski państwa. Mamy Berlin, znów pełen pychy, znów budujący wielkie imperium - dla nich Tusk jest ich nominatem. Obok Bruksela, ta coraz słabiej ukrywana przesłona dla niemieckiej potęgi. Mamy wściekle agresywną, z pianą na ustach od mordowania Moskwę - tam też widzą w nim swojego człowieka w Warszawie. I jest obok pomagier Rosji - Mińsk. Łukaszenko dołączył do klubu jego miłośników - wyznał, że czeka z wytęsknieniem na jego wygraną.
Temu pewnie da świętą polską granicę - niech idą, niech przechodzą, niech korytarz przebijają.
Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło. A my z księciem wojewodą powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi się i nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło; dlatego nie tylko nie przeszkadzamy ciągnąć, ale i sami ciągniemy
— tymi słowami Bogusław Radziwiłł w „Potopie” ujawniał Kmicicowi swoje niecne machinacje.
Wielokrotnie wracały potem te sienkiewiczowskie słowa jako przestroga. Bo to opis tego, co dla współczesnych każdej epoki niewyobrażalne - że wszyscy naraz chcą Polskę rozerwać, że wokół niewielu przyjaciół, że musimy liczyć przede wszystkim na siebie, cenne sojusze traktując jako warunkowe.
Trudno to przyjąć. Wymaga ta diagnoza odwagi.
Tusk jest ze słów Radziwiłła słów utkany. Nie tylko nie przeszkadza sukna Rzeczypospolitej ciągnąć, ale i sam ciągnie. Medale niemieckie, stanowisko tłustego misia w Brukseli, ciepłe słowo z Kremla, kilka „deali” dla kumpli. Dla męża stanu to ochłapy, które by go obrażały nawet jako propozycja, ale on bierze. Na płaszczyk wygodny wystarczy.
Smutny koniec Radziwiłła powinien być jednak dla niego przestrogą. Nie powinien też ulegać złudzeniu, że te zależności zewnętrzne i straszne uwikłania w których tkwi, nie są przez Polaków widziane.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/618750-stawiaja-na-niego-w-moskwie-i-minsku-berlinie-i-brukseli