Donald Tusk nie powie o aferze podsłuchowej niczego, czego w jego obronie nie wciskano by Polakom już od ośmiu lat. Ale Polacy nie są durni.
Donald Tusk zapowiedział, że 18 października 2022 r. wstrząśnie światem i Polską ujawniając niestworzone rewelacje na temat afery podsłuchowej ujawnionej w 2014 r. Te rewelacje to prawie na pewno tylko to samo, co twórczość dziennikarza Grzegorza Rzeczkowskiego. Rzekome rewelacje Rzeczkowskiego w sprawie afery podsłuchowej, opublikowane w „Newsweeku”, to powtórka z rozrywki i dodanie na suficie sztukaterii. Tusk nic innego nie jest w stanie wymyślić. No może znacznie więcej insynuacji i związków logicznych oraz przyczynowych z durszlaka wziętych.
„Rewelacje” znalazły się w książce Rzeczkowskiego „Obcym alfabetem. Jak ludzie Kremla i PiS zagrali podsłuchami”, wydanej w 2019 r. Rzeczkowski pracował wtedy w „Polityce” i zysk wydawcy z publikacji podobnych treści na jej łamach był tak wielki (sprawy sądowe), że się z nim rozstano, choć oczywiście nikt tego oficjalnie nie potwierdził. Teraz na te same ślepe tory wjechał „Newsweek” kierowany przez Tomasza Sekielskiego, który za wszelką cenę chce udowodnić, że jest lepszy od Tomasza Lisa, swego poprzednika.
Zapewnienia Donalda Tuska w sprawie afery podsłuchowej świetnie znamy. Gdy w czerwcu 2014 r. ujawniono taśmy z „Sowy i Przyjaciół”, Tusk nazwał sprawę próbą zamachu stanu. Dlatego zapewnił, że trzeba aferę „wyjaśnić szczegółowo i co do milimetra”, także jako „nielegalną operację obcych służb”. Pytał też, „jakim alfabetem jest pisany ten scenariusz”. I wszyscy zgadli, że cyrylicą. 27 sierpnia 2014 r. Tusk zapowiadał, że „we wrześniu [2014 r.] szef MSW przedstawi szczegółową informację na temat podsłuchów”. Obiecana informacja nigdy nie powstała. Nigdy nie powstał też opis mechanizmów, gdyby to była operacja obcych służb.
Tusk zapewne powtórzy za Rzeczkowskim, że Marek Falenta, skazany za zlecenie podsłuchów, w maju 2014 r. w Kemerowie sprzedał Rosjanom nagrania, a konkretnie człowiekowi Igora Prokudina, głównego udziałowca rosyjskiej kompanii węglowej KTK. I zasugeruje, że Falenta zarobił na tym 130 mln zł, bo tyle „kosztuje obalenie polskiego rządu”. Tanio, jak na najlepszy rząd w ponadtysiącletniej historii Polski. Drobny problem polega na tym, że to Rosjanie mieli być właściwymi producentami nagrań, co by oznaczało, że zapłacili 130 mln zł za coś, czego sami byli właścicielem.
Panna Marple, komisarz Maigret, detektyw Monk, inspektor Clouseau i krynica wiedzy Donalda Tuska w jednym, czyli Grzegorz Rzeczkowski, odkrył kilka lat temu, że „restaurację [„Sowa i Przyjaciele”] założyli ludzie, od których nitki wiodą wprost do Andrieja Skocza, rosyjskiego oligarchy podejrzewanego o związki z mafią sołncewską i GRU. Najważniejsze restauracje, w których działały podsłuchy – od Lemongrass po Sowę – założone zostały przez powiązanych z rosyjskimi służbami ludzi, by stworzyć w ten sposób dogodne miejsca do zbierania kompromatów. Potem trzeba było tylko poczekać, by w pułapkę wpadli różni ważni ludzie – najpierw z biznesu, potem z polityki”.
Jak donosił multidetektyw Rzeczkowski, „podsłuchowym poligonem był Lemongrass, czyli (…) ‘klasyczna instytucja przykrycia dla działalności wywiadowczej’. Lokal powstał przed uruchomieniem Sowy – z wykwintnym i drogim jedzeniem odstraszającym przypadkowego klienta, vip-roomami oraz stolikami, których ‘blaty miały uszy’. (…) Pierwsi zasadzili się tam Rosjanie, by zapolować na Amerykanów z położonej niemal naprzeciwko ambasady USA. Ale Amerykanie nie zamierzali czekać z założonymi rękami i sami podsyłali tam własne służby ochrony. W końcu restauracja stała się miejscem swego rodzaju pojedynku dwóch mocarstw w sercu Warszawy, kilka kroków od polskiego parlamentu”. Skoro ruscy to wszystko założyli i kontrolowali, to po jakiego grzyba mieliby płacić za coś, co było ich własnością i co już od dawna musieli mieć i znać?
Kupowanie przez ruskich tego, co już mieli, a nawet wyprodukowali, jest równie logiczne, jak to, że w latach 2013-2015 MSW i tajnymi służbami w rządzie Donalda Tuska kierowało PiS. To partia wtedy opozycyjna zdecydowała, że - jak wykrył multidetektyw Rzeczkowski, a pewnie powtórzy za nim Donald Tusk – po wybuchu afery „do akcji ruszyły służby, czyli najpierw Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, potem Centralne Biuro Śledcze Policji oraz prokuratura.
To podstępni pisowcy sprawili, że „18 czerwca 2014 r., a więc cztery dni po tym, jak pierwsze nagrania ujrzały światło dzienne, prokurator Józef Gacek razem z funkcjonariuszami ABW wszedł do redakcji ‘Wprost’ i tak nieudolnie próbował odebrać laptop naczelnemu gazety, że doprowadził do wielkiej awantury. Z perspektywy lat sprawa wygląda tym dziwniej, że to prokuratura zdecydowała o wejściu do redakcji i wysłała aż czterech śledczych, żądając przy tym asysty funkcjonariuszy ABW. Żeby było jeszcze ciekawiej, wcześniej ci ostatni byli już we ‘Wprost’ z żądaniem wydania nagrań. Ale gdy naczelni pisma odmówili, odstąpili od działań. Wrócili później, na wyraźne żądanie prokuratury”. Wszystko to zrobili pisowcy, a nie ludzie nominowani przez Donalda Tuska. On nic nas to nie mógł poradzić. Zupełnie jak Hanna Gronkiewicz-Waltz, gdy w ratuszu zainstalowała się mafia reprywatyzacyjna. Oni, biedacy, już tak mają, że pisowcy sikają im do mleka.
Perfidia z przejęciem służb przez PiS w sercu rządów PO polegała na tym, że „w europejskich stolicach trwały już rozmowy na temat kandydatury Donalda Tuska na nowego szefa Rady Europejskiej. Tymczasem premier popadł w wielkie tarapaty, gdy w świat poszedł przekaz, że polskie władze szykanują dziennikarzy”. To chyba cud, że Tusk jednak swoją posadę objął i nigdy nie było zagrożenia, iż może nie objąć.
Pisowscy spiskowcy nie rezygnowali: „w wakacje 2014 r. u Andrzeja Seremeta odbyło się spotkanie, w którym wzięli udział m.in. funkcjonariusze ABW i prokuratorzy, w tym Anna Hopfer, Dariusz Korneluk i Józef Gacek. Jednym z głównych tematów było postawienie Falencie zarzutu kierowania zorganizowaną grupą przestępczą. Za takim rozwiązaniem opowiedział się m.in. prokurator generalny. Anna Hopfer była innego zdania. Zdecydowała, że nie postawi tego zarzutu z obawy, że dostanie ‘gola w sądzie’, czyli, że sąd taką kwalifikację czynu podważy” I co miał biedny prokurator generalny Seremet zrobić? Uległ pisowskim agentom.
Pisowcy kompletnie zinfiltrowali też Donaldowi Tuskowi tajne służby. Do ABW przyjęto szpionów PiS. Zaczął tam „mieszać jeden z byłych szefów UOP. Oficer ten, widząc zamieszanie w służbach, chciał to wykorzystać. Wcześniej jednak miał zawrzeć z Mariuszem Kamińskim, z którym do tej pory nie było mu po drodze, swoisty pakt o nieagresji i współpracy, którego celem było odsunięcie od władzy Platformy Obywatelskiej, a po ewentualnym zwycięstwie PiS podzielenie się wpływami w służbach”. Plan był tak perfidny, żeby „po ‘odpaleniu nagrań’ stwierdzić, że afera to spisek służb przeciwko własnemu rządowi”. O zgrozo, afera podsłuchowa została tak zmanipulowana przez pisowskich agentów, że wyszło na to, iż „została przygotowana rękami Pawła Wojtunika”.
Pisowskim agentom ulegli nawet Amerykanie. Jak ustalił (chyba z samym sobą) multidetektyw Rzeczkowski, „według zeznań Radosława Sikorskiego złożonych w prokuraturze, publikacja jego rozmów, w których m.in. padły słynne słowa o ‘robieniu łaski’ Amerykanom i ‘niekompetentnym’ premierze Cameronie uprawiającym ‘głupią propagandę’ wobec eurosceptyków, zaszkodziła polskim relacjom z najważniejszymi sojusznikami: Stanami Zjednoczonymi i z Wielką Brytanią”. Co tam publikacja? Na pewno pisowscy agenci dodali coś Sikorskiemu do bourbona, dlatego plótł to, co plótł, choć nigdy nie miał takiego zamiaru.
Biedny premier Tusk, biedny minister Sienkiewicz i jeszcze biedniejsi szefowie tajnych służb, nie wiedzieli, że „związani z PiS ludzie lokowali nagrania w różnych służbach, żeby później powiedzieć, że służby wiedziały o nich, ale nie powiedziały. To był pełzający zamach”. No, zgroza normalnie! I biedny Tusk był bezradny, dlatego „po publikacji pierwszych sześciu podsłuchów (Sienkiewicz-Belka, Nowak-Parafianowicz, Sikorski-Rostowski, Graś-Krawiec, Karpiński-Krawiec, Gawłowski-Wawrzynowicz) nastała trwająca prawie rok cisza”. Sparaliżowało chłopaków i dziewczyny.
Perfidia miała drugie i trzecie dno: „ujawnienie nagrań z pomocą ludzi związanych z PiS było idealną przykrywką, ale i parasolem ochronnym przed Rosjanami, dawało też gwarancję na przyszłość, że nikt nie wyjdzie poza motyw zemsty biznesowej. Dla Rosjan też to było wygodne – całe odium spadało na Falentę, a zaangażowanie PiS gwarantowało, że nikt nie będzie sprawy rozgrzebywał. Przeprowadzenie takiej operacji cudzymi rękami jest kolejnym znakiem rozpoznawczym rosyjskich służb, które uwielbiają sięgać po ‘podwykonawców’, by mylić tropy i maskować swój udział. W przypadku nagrań z Sowy również na długo odsunęło od nich podejrzenia. Czyli maskirowka prawie idealna”.
Można by wprawdzie zapytać, po jakiego grzyba ta cała maskirowka, skoro ruscy wszystko przygotowali, kontrolowali i mieli do dyspozycji. Chyba że po to, żeby ukryć wizyty szefów służb z nominacji Tuska w Rosji i ich ścisłą współpracę ze służbami Rosji. Albo jeszcze ważniejsza sprawa: może chodziło o ukrycie współpracy Tuska z Putinem, a Sikorskiego z Ławrowem przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Ocieplanie stosunków z Rosją przez rząd Tuska od końca 2007 r. postępowało tak gwałtownie, że Rosjanie mieli wszystko na tacy.
Może rację ma mulitidetektyw Rzeczkowski, że „afera podsłuchowa była operacją specjalną, przygotowaną i przeprowadzoną przez rosyjskie służby. Początkowo miała ona charakter czysto wywiadowczy, a więc nastawiony na zdobywanie wrażliwych informacji biznesowych, a potem również państwowych. Być może chodziło też o wytypowanie i zwerbowanie współpracowników i zdobycie kompromatów. Były nimi nie tylko zapisy rozmów, lecz także spotkań z prostytutkami, które odbywały się w vip-roomach”. Tylko nie dodaje, że to rząd Tuska wręcz zapraszał do prowadzenia dowolnych operacji w Polsce przez Rosjan.
Można zaklinać rzeczywistość, i Tusk zapewne zrobi to 18 października 2022 r., że PiS sprzyja Rosji, tylko nie sposób wygumkować tego, że to rząd Tuska był dla Putina najlepszy pod każdym względem od 1989 r. Dużo lepszy nawet niż rządy postkomunistyczne. Wbrew temu, co napisał multidetektyw Rzeczkowski, to nie rządy PiS mają „problemy w relacjach z naszymi sojusznikami w NATO”. Mamy akurat najlepsze relacje z sojusznikami, w tym z USA, od wstąpienia w 1999 r. do paktu.
To nie Tusk i Sikorski, jak bzdurzył w październiku 2019 r. w „Kulturze Liberalnej” multidetektyw Rzeczkowski, sprawili, że rosyjskie elity władzy „poczuły się urażone i zagrożone”. Jak mogłyby się tak poczuć mając „naszego człowieka w Warszawie”? „Z perspektywy Władimira Putina” to PO była i jest „doskonałą alternatywą”. PiS, a szczególnie prezydent Lech Kaczyński, był śmiertelnym wrogiem. I nadal jest: bezprzykładnie pomagając Ukrainie, przede wszystkim militarnie, forsując w UE kolejne sankcje, odcinając Polskę i Europę od rosyjskich surowców, zbrojąc się, zabezpieczając wschodnią granicę, irytując Putina do tego stopnia, że jego przydupasy nieustannie grożą nam atakiem jądrowym. Tusk i PO są dla Putina wymarzonymi słabeuszami, niewolnikami Niemiec i tchórzami. Są kimś, kim można dowolnie manipulować, kogo może bardzo łatwo wykorzystywać. I na kogo na pewno są haki.
Donald Tusk musi to wszystko wiedzieć. I ma oczywiście powody, żeby się bać. A im bardziej się boi, tym głupiej i niebezpieczniej postępuje. Wygadywanie dowolnych głupot w sprawie uzależnienia od Rosji nie zmieni faktu, że Tusk podjął więcej korzystnych dla Putina i Rosji decyzji niż po 1989 r. Miller, Cimoszewicz, Oleksy, Pawlak czy Belka razem wzięci. Dowodem tego są też nagrania z „Sowy i Przyjaciół” i innych restauracji. Tego się nie da zagadać. Tego się nie da wymazać. Tym bardziej, kiedy się jest Donaldem Tuskiem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/618590-zaden-premier-iii-rp-nie-zrobil-tyle-dla-rosji-co-tusk