Wyniki wyborów we Włoszech pokazują dwie wielkie zmiany jakie zachodzą w całej Europie. Pierwsza to oczywiście zwycięstwa, świetne wyniki partii prawicowych w kolejnych krajach i to tych, które jak Szwecja uchodzą za prymusa postępu i czego tam jeszcze i we Włoszech z bardzo silnymi odwołaniami do marksizmu. Znakomite wyniki Zgromadzenia Narodowego we Francji, rosnące poparcie prawicy w niszczonej rządami socjalistów i komunistów Hiszpanii, to kolejne zapowiedzi, że wskroś całego kontynentu może dojść do zmiany władzy - odrzucenia lewicowych porządków.
CZYTAJ TAKŻE: Kuriozalna wypowiedź Tuska o Glapińskim: „Wychwalał Hitlera”. Nawet zwolennicy zrozumieli, że lider PO przestrzelił?
Drugi trend trwa już od lat, ale teraz umacnia się i staje się dominantą. Chodzi o odwrócenie biegunów elektoralnych i tego, kto do jakich wyborców się odwołuje i trafia. Ta zmiana oznacza, że właściwie należałoby porzucić dotychczasowe pojęcia partia lewicowa i prawicowa, a mówić o ugrupowaniach progresywnych i konserwatywnych, odwołujących się do tradycyjnych wartości. Ewentualnie populistycznych. Przy czym konserwatyzm należy rozumieć oczywiście jako postawę intelektualną, a nie ideologiczną, a populizm jako reprezentowanie ludu, a nie nawoływanie do głupot tak, jak to przedstawiają postępująco postępowe media.
Oto na Półwyspie Apenińskim prawicowa partia Bracia Włosi najwięcej głosów dostała od klasy pracującej, a socjalistyczna Partia Demokratyczna, która w teorii powinna reprezentować ludzi pracy najmniej, największe poparcie miała u najbogatszych wyborców, przedstawicieli wolnych zawodów i świata akademickiego.
Bracia Włosi w wyborach otrzymali ogółem 26% głosów, ale zgodnie z opublikowanymi przez lewicowy „Corriere della Sera” badaniami Ipsos, aż 34,6 % głosów ludzi pracy. Pod tym pojęciem rozumie się robotników, ale też rzemieślników sklepikarzy, rolników etc. 13,6 % niebieskich kołnierzyków głosowało na Ligę, Tak więc niemal 50% osób z klasy pracującej głosowało na partie prawicowe. Tymczasem europejska lewica określa je wręcz mianem skrajnej prawicy. Wśród wyborców socjalistycznej Partii Demokratycznej, ludzie pracy i ci o najniższych dochodach plasują się dopiero na 4 miejscu.
Szef Ipsos Nango Pangoncelli komentując dla gazety wyniki wyborów, stwierdził, że
tradycyjne elektoraty partii pozamieniały się miejscami.
Dla ludzi pracy, lewicowa, wprost socjalistyczna Partia Demokratyczna była dopiero czwartym wyborem, za Braćmi Włochami. Ruchem Pięciu Gwiazd i Ligą.
Prawicowa koalicja przebiła się przez tak zwany „czerwony mur” takich regionów jak Toskania i Emilia Romania, pokonując kandydatów Partii Demokratycznej w okręgach które od dziesięcioleci były „sercem włoskiej lewicy”.
Taki trend widoczny jest na całym świecie, a w Ameryce od momentu powstania Partia Republikańska była wyborem niebieskich kołnierzyków i czerwonych karków (red necks) najpierw północy a potem także południa. Amerykańska Partia Demokratyczna to było towarzystwo dla bogatych plantatorów południa, właścicieli niewolników, a teraz uboższych mniejszości etnicznych i mieszkańców dużych miast (grupą o najwyższych dochodach w Stanach Zjednoczonych, znacznie przekraczających te, które osiągają biali protestanci, jest mniejszość hinduska). To oczywiście uproszczenia, ale podobny model wyborczy zaczyna „obowiązywać” w Europie.
Powodów jest kilka. To klasa pracująca jest pierwszą i największą ofiarą postępowego postępu i globalizmu. Jeśli przez postęp rozumieć obyczajowe i klimatyczne szaleństwo, to łatwo uświadomić sobie jaki stosunek ma do tego rodzina rolnika, robotnika budowlanego, kierowcy, właściciela restauracji, który sam w niej jest i kucharzem i kelnerem, czy sklepowej. Podobnie globalizm, który niesie ze sobą kilka rzeczy. Otwarcie granic i przyjmowanie imigrantów w wielu przypadkach oznacza import nie tylko obcych, nieakceptowalnych nieraz obyczajów, ale też tańszej siły roboczej i presję na niskie płace. Z imigrantami konkurują ludzie pracy najemnej, pracy rąk. Z drugiej zaś strony to przenoszenie produkcji do krajów tańszej robocizny, co znów wiąże się z likwidacją miejsc pracy na miejscu.
W tym sensie promowany przez lewicę pomysł gwarantowania minimalnego dochodu jest programem wielkich korporacji. Coś trzeba począć z tymi milionami ludzi pozbawionych pracy, przez to, że wielkie biznesy przeniosły się tam gdzie robocizna jest półdarmowa. Można produkować elektryczne samochody dla jaśnie państwa, ale tylko dlatego, że w Kongo dziesiątki tysięcy dzieci za 2 dolary dziennie wydzierają z ziemi kobalt. W Europie dziur w ziemi robić już nie wolno, no chyba, że akurat w Niemczech. Górnicy niech lądują na zasiłku.
W Hiszpanii bezrobocie wśród młodych sięga 37%. Jednocześnie dla hiszpańskiej firmy odzieżowej Inditex, właściciela m.in. marki Zara rok 2022 może okazać się rekordowy. Przychody wyniosą ok 30 miliardów euro. Niemal cała produkcja odbywa się w południowej Azji. Kalkulacja jest prosta - lepiej dorzucić się do 800 euro zasiłku na wiecznie bezrobotnego młodego Hiszpana, zaoferować w Bangladeszu stawkę 150 euro, niż płacić własnemu pracownikowi w Hiszpanii 2 tys. euro.
Za skrajną prawicę uchodzić ma partia Szwedzcy Demokraci, choć to ona robi najwięcej, by zachować państwo hojności i programów społecznych. Szwedzkie państwo dobrobytu i opieki pada pod ciężarem kosztów utrzymywania wciąż nowych imigrantów, których tak ochoczo ściąga lewica. To samonapędzający się mechanizm polegający na łączeniu rodzin. Imigrant sprowadza matkę, brata, ten żonę, teściową itd. więc dziś 20% mieszkańców to osoby, które urodziły się poza Szwecją. Obowiązek realizacji programów socjalnych przypada na gminy, a te, jeśli liczba imigrantów osiągnie w nich pewien pułap, nie są w stanie im podołać. Cięcia w wydatkach np. na przedszkola odczuje samotna szwedzka matka, lub te niezamożne rodziny, w których pracować musi dwoje rodziców.
Szwecja, choć uchodzi za lewicowy raj, jest paradoksalnie krajem konserwatywnym społecznie. W największym skrócie oznacza to, że w Szwecji się pracuje, a nie leni, skrupulatnie wypełnia obowiązki wobec wspólnoty, a nie żyje wyłącznie na jej koszt. Tymczasem dziś, w liczącej 10 milionów mieszkańców Szwecji aż 650 tysięcy imigrantów żyje wyłącznie na koszt podatników nic do wspólnoty nie wnosząc. „Skrajnie prawicowi” Szwedzcy Demokraci mówią więc: by ocalić państwo dobrobytu i opieki społecznej musimy powstrzymać niekontrolowaną imigrację. Szwecja może być opiekuńcza, może być socjaldemokratycznym rajem tylko wtedy, gdy będzie „szwedzka”.
Partie prawicowe w Europie, a właściwie te, które odwołują się do tradycyjnych wartości są w przeciwieństwie do amerykańskich Republikanów partiami socjalnymi. Niby skrajnie prawicowe francuskie Zgromadzenie Narodowe to partia hojnych zasiłków i programów społecznych. Te najchętniej zlikwidowałoby niby centrowe ugrupowanie Macrona LREM, które reprezentuje wielki biznes i średnią klasę wielkich miast.
Te przesunięcia doskonale widać tez w Polsce. Żadna jakaś tam lewica w rodzaju dawnego Razem, Wiosny czy SLD nie ma nic do zaproponowania robotnikom, czy przysłowiowym kasjerkom w sklepie. Wręcz przeciwnie - dla nich jak i PO, to elektorat godny pogardy, bo niby niewykształcony, ksenofobiczny nie dość europejski, generalnie taki, za który oni w Brukseli się wstydzą. Propozycja by pan mógł mieć za żonę pana, a aborcja była na telefon nie jest ofertą dla ludzi pracy, ale głownie roszczeniowej młodzieży wielkich miast. Transów nie ma w Technikum Kolejowym w Małkini, tylko są w warszawskich, czy gdańskich etc liceach.
Ale udawać trzeba, że o lud pracujący się dba, więc trwa wyścig na deklaracje i opozycja odgraża się, że gdyby tylko ona rządziła to ho, ho byłoby nie 500+, ale nawet 1000 z dwoma plusami, a nauczyciele to zarabialiby tyle, że każdy by chciał szkole pracować i 2 miesiące urlopu mieć. Jeśli więc dziś spojrzeć na te elektoraty, które potrzebują i chcą bardzo obecnego, widocznego państwa, to elektorat prawicy jest w jakimś sensie elektoratem socjalnym. Natomiast lewicy jest elektoratem roszczeniowym, takim który tylko woła: teraz, zaraz dawać, bo chcę. Nic od siebie, wszystko dla siebie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/618318-odwrocenie-biegunow-prawica-dostaje-glosy-ludzi-pracy