Tusk to dla Berlina ktoś w rodzaju starego kamerdynera, którego z powodu przywiązania nie wyrzuca się za drzwi, ale też nie wpuszcza już na salony.
Donald Tusk płynął z prądem, ale prąd się zmienił i teraz został na mieliźnie. Prąd był niemiecki, więc oportunizm Tuska miał uzasadnienie z punktu widzenia klasycznego karierowicza, jakim był. Tylko karierowiczem, gdyż wszystkie wartości, jakie firmował jako szef partii, poszły się czesać, gdy pojawiła się perspektywa nagrody. Od Niemiec oczywiście. W kąt poszła przede wszystkim tak zwana krakowska deklaracja ideowa Platformy Obywatelskiej. Musiała pójść w kąt, gdyż karierowiczowi żadna deklaracja ideowa nie jest potrzebna. Wszystko robi dla zysku, nie tylko materialnego.
Tusk jest poniekąd ofiarą swego chlebodawcy, mentora i kontrolera, czyli Berlina. To w Berlinie w porę nie zauważono, że Europa się zmienia i każdy klient oraz sponsor Putina ma przerąbane po najeździe Ukrainy przez Rosję. W Berlinie tego długo nie widziano, a nawet po usunięciu bielma, nadal jedno oko zezowało w kierunku Moskwy. Skoro jednak Berlinowi usuwa się grunt pod nogami w geostrategicznym sensie, przestał się przejmować swoimi sługusami, niezależnie od ich wcześniejszych zasług. Nawet Tusk stał się więc dla Berlina balastem, tym bardziej że zostało mu tylko przewodniczenie partii.
Znalezienie się Niemiec w wielkim impasie zauważył 11 października 2022 r. publicysta „Die Welt” Philipp Fritz. Tuskiem się oczywiście nie zajął, bo to tylko odprysk przegranej historii. Przegranej przez Niemcy dlatego, że linia podziału nowej konfrontacji bloków politycznych nie będzie przebiegać wzdłuż granicy Niemiec. W związku z tym „zwłaszcza z perspektywy USA zwiększa to strategiczne znaczenie regionu [Europy Środkowo-Wschodniej]. W zakresie polityki bezpieczeństwa zyskuje on na wadze w takim samym stopniu, w jakim tracą ją Niemcy. Dla niemieckiej polityki ‘punkt zwrotny’ może być rewolucją, ale za granicą jest postrzegany przez życzliwych komentatorów co najwyżej jako spóźnione dostosowanie do standardów NATO; ponadto niezdecydowane poparcie Berlina dla Ukrainy sprawia, że w oczach środkowo-wschodnich Europejczyków niemiecka rola przywódcza w Europie jest na razie niemożliwa”. Chyba nie tylko na razie.
Europa nie ufa Niemcom, co już ma konsekwencje dla pozycji Berlina. Przede wszystkim gospodarcze. Tym bardziej że wschód UE jest dla Niemiec ważniejszym obszarem gospodarczym niż Chiny. A Polska jest czwartym najważniejszym partnerem handlowym Niemiec, przed Włochami, z obrotami handlowymi w 2021 r. na poziomie ponad 122 mld euro. A znaczenie Polski i regionu będzie jeszcze rosło wskutek wzrostu napięcia między Pekinem a Waszyngtonem. Wschodnia część UE staje się konkurencją dla układu niemiecko-francuskiego, przede wszystkim gospodarczą, ale i polityczną. Choćby z powodu totalnej klapy, a wręcz ogromnej kompromitacji polityki Berlina i Paryża wobec Rosji. To zauważył wpływowy niemiecki publicysta w ważniej niemieckiej gazecie.
Philipp Fritz uważa, że znika powód, by tworzyć w Niemczech nowe miejsca pracy, bo to się zwyczajnie nie opłaca. Głównie z powodu wysokich kosztów, na co Berlin długo i mozolnie pracował wiążąc się Moskwą. Pracował tak gorliwie, że nie można mieć elementarnego zaufania nawet do niemieckiej infrastruktury cyfrowej (afera Arne Schoenbohma). Znika też powód, by uznawać polityczną dominację Niemiec w Unii Europejskiej. W takiej sytuacji Donald Tusk znalazł się z ręką w wyjątkowo solidnie wypełnionym nocniku.
Niemcy będą walczyć o utrzymanie pozycji i temu ma służyć federalizacja UE, ale pociąg zmian już odjechał, omijając Berlin. Niemcy będą więc dla UE ciężarem, a federalizacja Unii nie jest żadnym rozwiązaniem. Tym bardziej że korzyści odniosłyby właściwie tylko Niemcy. Berlin strzelił sobie w kolano, a może nawet w skroń. I na litość raczej nie może liczyć. To oczywiście oznacza, że służalstwo Donalda Tuska wobec Berlina okazuje się obecnie nie tylko postawieniem na złego konia, ale wręcz dosiadaniem szkapy, która ledwie przebiera nogami.
Tusk kompletnie nie wyczuł zmian, co stawia go w przegranej pozycji nie tylko w związku z bezrefleksyjnym uzależnieniem się do Niemiec, ale także czyni go kimś bez znaczenia dla Waszyngtonu. Podobny błąd popełnił zresztą także Radosław Sikorski. Obaj ci politycy są dla Waszyngtonu i Berlina kompletnymi przegrywami, których można teraz nie tylko ignorować, ale wręcz kopnąć i nic się z tego powodu nie wydarzy. Po prostu stali się zbędni, gdy Berlin walczy o polityczne życie, a Waszyngton ma już nowych, znacznie wiarygodniejszych partnerów, czyli prezydenta i premiera RP.
Donald Tusk może imponować Izabeli Leszczynie, Arkadiuszowi Myrsze czy Mariuszowi Witczakowi, ale obiektywnie jest już politycznym zombie. Całą jego siłę stanowiło bowiem zaplecze w Berlinie. Ale Berlin te swoje ogromnie zdewaluowane aktywa wyrzuca właśnie na śmietnik, bo ma inne, poważniejsze problemy. Berlin może nawet ściskać kciuki za wyborczy sukces Tuska, choćby z powodu reparacji, ale to nie jest już partner przyszłościowy. To ktoś w rodzaju podstarzałego kamerdynera, którego z powodu przywiązania wprost nie wyrzuca się za drzwi, ale też nie wpuszcza na salony. Bo po co.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/617792-tusk-stal-sie-dla-niemiec-balastem-i-przegrywem