Angela Merkel dostaje nagrodę ONZ. Za sprowadzenie do Europy milionów imigrantów, bez oglądania się na społeczeństwa, na narody.
Cóż świat by począł bez Angeli Merkel. Jej zasługi są wiekopomne i właśnie docenił je Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców i obdarował ją Nagrodą Nansena. Przyznaje się ją co roku osobom, lub organizacjom za działania na rzecz uchodźców, przesiedleńców, bezpaństwowców. Do medalu i plakietki pan komisarz Filippo Grandi dołączył też czek na 150 tysięcy dolarów. Była kanclerz zarobiła więc nieco, ale umówmy się, że to co najwyżej na waciki, bo nie takie pieniądze w czasie swych 16-letnich rządów sobie wymodliła. Nagrodę dostała oczywiście za zaproszenie w 2015 roku do Niemiec, czyli Europy, milionów imigrantów. Szacuje się, że wtedy przybyło ich na nasz kontynent co najmniej 1,5 miliona, ale nikt dokładnie nie wie ilu. Nieprzerwany ich strumień, mniejszy, większy płynie do dziś.
W laudacji komisarz Grandi opiewał jej wielką „moralną i polityczną odwagę”.
To było prawdziwe, odwołujące się do naszego człowieczeństwa przywództwo mierzące się z tymi, którzy siali strach i dyskryminację. Pokazała co może osiągnąć polityk, który podejmuje właściwe działania, by znaleźć rozwiązania dla wyzwań stawianych przez świat, zamiast zrzucać odpowiedzialność na innych.
I na tym kłamstwie zakończmy cytowanie laudacji, bo oprócz tego, że patosem i lukrem ocieka, to nic w niej sensownego nie ma. Otóż całkowitą nieprawdą jest jakoby Merkel nie zrzucała odpowiedzialności na innych za swój katastrofalny pomysł zaproszenia milionów imigrantów do Europy. Szybko okazało się, że nieprzebrane tłumy zalewają Europę, nikt nad niczym nie panuje, a już zwłaszcza sama kanclerz, która nota bene przy okazji złamała niemiecką konstytucję podejmując sobie ot tak decyzję, która ma fundamentalny wpływ na Niemcy. Tak, czy owak, szybko postanowiła się podzielić imigrantami i odpowiedzialnością, więc podwładna jej Komisja Europejska wymyśliła przymusowe przesiedlanie przybyszy i nadziały ich na poszczególne kraje. Nas straszono wtedy, że jak nie przyjmiemy z Niemiec wagonów z imigrantami, czy czym ich tam chcieli do nas przymusowo zwieźć, to będziemy płacić wielkie kary, o czym sam Donald Tusk, wówczas szef Rady Europejskiej zaświadczył.
W całej tej akcji z nielegalnymi imigrantami, których dla zmyłki nazywa się uchodźcami, nie chodziło też o żadne względy humanitarne, tylko o o import siły roboczej. Federalna Agencja Zatrudnienia chciała by, by do Niemiec na roboty ściągano co roku 400 tysięcy imigrantów, zaś Niemiecki Instytut Badań nad Gospodarką uważa, że docelowo potrzeba ich nawet 6,5 miliona. Mowa o stanie sprzed lat, ale i na dziś, bo proceder ściągania ludzi do Niemiec na roboty został zakłócony pandemią, a teraz wielkim kryzysem, który zaraz dopadnie Niemcy. W skrócie chodziło o to, że nie było komu szparagów rwać, niemieckich emerytów doglądać i zwierząt w rzeźniach oprawiać.
Plan, jak każdy wielki projekt inżynierii społecznej - w tym przypadku, że oto sobie sprowadzimy miliony ludzi z Afryki i Azji i do roboty skierujemy, zakończył się katastrofą. Wykreował nierozwiązywalne problemy społeczne, a robić i tak nie ma komu. Jak wynika z badań Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców (BAMF), cztery lata po przybyciu 65% imigrantów nie podjęło żadnej pracy. Z tych, którzy coś tam robią, 20 % ma jakieś „małe zajęcia” w rodzaju umycia komuś witryny raz na tydzień, czy dorywcza pomoc przy przeprowadzce. Dane te pochodzą z 2019 roku, sprzed pandemii, ale od tego czasu sytuacja tylko się pogorszyła. Wicekanclerz, minister gospodarki i ochrony klimatu Robert Habeck zapowiada teraz wielkie zwolnienia, co oczywiście związane jest z kryzysem energetycznym, w który Niemcy z Unią i Putinem całą Europe wpędziły.
Zapewne nie ma wielkich różnic w podejściu do imigracji i radzeniem sobie z nią między Holandią a Niemcami, więc można korzystać z danych holenderskich. Otóż 65% imigrantów pochodzących z krajów Trzeciego Świata, którzy przybyli do Holandii jeszcze w latach 90-ych przez cały ten czas żyje wyłącznie z zasiłków. W 10-milionowej Szwecji takich osób jest 675 tysięcy. Według danych niemieckiego Federalnego Urzędu Statystycznego (Destatis) 27,2 procent ludności kraju ma pochodzenie imigranckie. W jednym z największych miast niemieckich - Frankfurcie przybysze stanowią już większość.
Wróćmy do nagrody dla Merkel. Przyznał ją komisarz ONZ - Włoch Grandi, człowiek, który w życiu normalnej pracy nie zaznał tylko cale spędził w różnych międzynarodowych organizacjach i instytucjach. To jeden z tych ludzi jak nasi eurokarci - nigdy na nic demokratycznie nie wybierany, przed nikim niemal nie odpowiadający. Zupełnie jak von der Leyen, czy notoryczny komisarz Timmermans. Ludzie z innego, lepszego gatunkowo świata, a nie jacyś tam zwykli europejscy, czy światowi poddani. Tacy jak oni świat urządzają, nad głowami społeczeństw i całych narodów. Za takie porządki nagrodę dostała Merkel.
Dziś Polska jest częścią wspólnoty, w której jedna osoba, jedna władczyni może sama zmieniać jej oblicze. Jesteśmy w Unii bez granic, gdzie dlatego, że jacyś przemysłowcy tego potrzebują można sprowadzić miliony ludzi, nie oglądając się na to, jaki ma to wpływ na życie społeczeństw, narodów. Prędzej czy później Polska zmierzy się z tym problemem. Problem imigracji dotyczy wszystkich krajów Europy, my zaś mamy otwarte drzwi do sąsiada, który ściąga kogo sobie chce, a jak mu za dużo to, po całej okolicy zaproszonych przez siebie gości upychać próbuje. A potem, jak znowu nie ma mu kto robić, to ściąga kolejnych. W Niemczech są dwa Frankfurty. Jeden nad Menem i tam większość mieszkańców to imigranci. Ten drugi Frankfurt jest nad Odrą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/617129-merkel-za-miliony-komu-oplacaja-sie-imigranci