Sprawiedliwość może się wydawać nierychliwa, ale zwykle nadchodzi - jak 25 kwietnia 1794 r. w Wilnie, jak 9 maja i 28 czerwca 1794 r. w Warszawie.
Jak polskie państwo może się domagać reparacji od rządu Niemiec, skoro i ten rząd, i niemieckie elity polityczne uważają, że to psuje dobre wzajemne relacje? Przyjeżdża do Polski szefowa MSZ Niemiec, Annalena Baerbock, a tu polski minister Zbigniew Rau podsuwa jej temat reparacji, zamiast umacniać przyjaźń i wszystkie sprawy trudne zakopać bądź sprowadzić do ustanowionego w 1990 r. kiczu pojednania. Może i te reparacje nam się należą, ale po co psuć atmosferę. Po co nam wojna z Niemcami, gdy mamy wojnę za wschodnią granicą? To ton dominujący w szeregach opozycji i w jej mediach. On się powtarza zawsze, gdy polskie interesy konfrontują się z obcymi. I właściwie zawsze opozycja (w większości) i jej media bronią obcych interesów.
Szczęście opozycji i jej mediów, gdy ktoś za granicą atakuje Polskę, gdy zapowiada sankcje, obraża polski rząd bądź nie liczy się z polskimi interesami czy uzasadnionymi postulatami (jak w wypadku świeżego wniosku do rządu Niemiec o reparacje) nie ma granic. Część przedstawicieli opozycji i jej mediów usilnie zresztą na to szczęście pracuje, śląc donosy do wszystkich, którzy chcą je czytać, a nawet do tych, którzy nie chcą. Wszystkie akcje przeciw Polsce, w tym te podejmowane przez Komisję Europejską, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej czy Europejski Trybunał Praw Człowieka, w ponad 95 proc. są inicjowane z Polski. Do tego stopnia, że to w Polsce przygotowuje się całą podbudowę i obudowę donosów, pozwów oraz skarg.
Gdy był przewodniczącym Rady Europejskiej, o Donaldzie Tusku można było powiedzieć wszystko, ale nie to, że reprezentuje Polskę. Mimo że dotyczyło to byłego premiera rządu RP. Komisarz Elżbieta Bieńkowska nigdy po 16 listopada 2015 r. w Komisji Europejskiej nie dała po sobie poznać (ani po czynach, ani po wypowiedziach), że ma jakiekolwiek związki z Polską. Nie dawali żadnych sygnałów liczenia się z Polską, gdy wyborcy powierzyli rządy Prawu i Sprawiedliwości, formalnie polscy przedstawiciele w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu (Marek Safjan) oraz Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu (Krzysztof Wojtyczek).
Od listopada 2015 r. Polskę atakowało jej 29 byłych przedstawicieli dyplomatycznych, którzy utworzyli Konferencję Ambasadorów RP. Dla nich Polska jest akceptowalna jedynie w takiej wersji, która ich wysłała na placówki. Z Polską od listopada 2015 r. nie chciał mieć nic wspólnego ówczesny prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński. Nie identyfikowała się z tą Polską – poprzez przyjmowane w niej prawodawstwo – I Prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf. Nie było widać identyfikacji z tą Polską po funkcjonowaniu ówczesnego rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara. Nie identyfikują się z tą Polską eurodeputowani opozycji. A wręcz robią wszystko, żeby takiej Polsce dokopać, donieść na nią, negatywnie ocenić, zadbać o jej fatalny wizerunek za granicą.
Nic dobrego o obecnej Polsce nie mają do powiedzenia jej dawni najwyżsi dowódcy wojskowi, z byłym Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Mirosławem Różańskim na czele. Tylko źle mówią o obecnej Polsce liczni twórcy i naukowcy, w ogromnej większości korzystający z pieniędzy polskiego państwa. Wystarczy, że uznają, iż to nie jest ich Polska. A wtedy całkowicie znika lojalność. Znika nawet neutralność. Jest tylko jeden wielki hejt, bluzg, donos, oszczerstwo, kłamstwo.
Każdy ma prawo myśleć o własnym państwie, co chce, ale reprezentanci tego państwa bądź jego beneficjanci mogliby się wysilić choćby na neutralność. Jest zresztą nie do pomyślenia, żeby przedstawiciel innego państwa zagrzał miejsce w unijnych instytucjach, gdyby zachowywał się tak jak Donald Tusk czy Elżbieta Bieńkowska. A już absolutnie kuriozalna i bezwarunkowo nieakceptowalna byłaby taka inicjatywa jak Konferencja Ambasadorów RP. Zasada jest prosta: nie fajda się własnego gniazda, a już na pewno zachowuje minimum lojalności oraz przyzwoitości.
Wszystkim walczącym z Polską zamiast jej bronić, a szczególnie Donaldowi Tuskowi warto przypomnieć, jak zachowali się na konferencji pokojowej w Paryżu (od 18 stycznia do 28 czerwca 1918 r.) reprezentujący Polskę premier i szef MSZ Ignacy Paderewski oraz delegat pełnomocny Roman Dmowski. Szczególnie ten drugi z ogromnym zaangażowaniem i poświęceniem walczył o polskie interesy, mimo że prawie wszystko dzieliło go z ówczesnym Naczelnikiem Państwa Józefem Piłsudskim. O nielojalności ambasadorów, dowódców czy szefów sądów i trybunałów na skutek demokratycznej zmiany rządów nie ma nawet co myśleć. Polska to było wspólne, bezcenne dobro, nawet mimo ogromnych politycznych różnic.
Co smutne i żenujące, najbardziej oddani sprawie donosów na Polskę są prawnicy, szczególnie ci z różnych inicjatyw i stowarzyszeń, którzy w imię „prawa” są gotowi zrobić Polsce każde świństwo. Pewnie nieprzypadkowo są to głównie prawnicy medialni, czyli traktujący swoją dyscyplinę jak rozrywkę, to znaczy zabawiający publiczność niewyobrażalną wręcz dawką ignorancji i pretensjonalności, ale za to wyróżniający się komsomolskim zaangażowaniem i oddaniem. Te ich organizacje i stowarzyszenia mają zresztą nazwy kompletnie odwracające sens tego, co robią. To pewnie nawiązanie do tego, co było w Sowietach, gdy najbardziej zakłamana gazeta nazywała się „Prawda”, gdy Ruch Obrońców Pokoju założyli i finansowali komunistyczni podżegacze wojenni, głównie z Moskwy.
Poczucie szczęścia polskich jednak obywateli z ewentualnego nieszczęścia Polski jest fenomenem na światową skalę, a już w Unii Europejskiej jest unikatem. W dziejach UE nie ma przypadku tak gorliwych ataków i donosicielstwa na własne państwo. Owszem bywały krytyczne głosy Brytyjczyków, rzadziej Włochów czy Hiszpanów, ale nie można ich uznać za systemowe wręcz donoszenie i planowe szkodzenie ich państwom. Wielu polityków z zagranicy delatorom z Polski przyklaskuje, ale we własnym gronie są zszokowani skalą i natężeniem nielojalności wobec polskiego państwa. I tym się brzydzą. Donosicielom o tym nie mówią, bo dostrzegają w tym działanie korzystne dla swoich państw i rządów.
Szkodzenie Polsce nie jest ani selektywne, ani ograniczone w czasie. Im bardziej politycy z zagranicy przyklaskują donosicielom, tym większy mają w tym interes. Ten interes polega na tym, że podważanie zaufania do Polski i przedstawianie nas w jak najgorszym świetle ma bardzo wymierną cenę i realne skutki, także gospodarcze i finansowe (zaufanie jest podstawą wielu procesów rynkowych). I nie chodzi tylko o międzynarodową pozycję Polski. Ma to znaczenie przede wszystkim dla konkurencyjności polskich towarów i usług, dla stabilności i bezpieczeństwa polskiego systemu bankowego i szerzej finansowego, dla inwestycyjnej atrakcyjności i militarnego bezpieczeństwa Polski. To wpływa na traktowanie Polaków za granicą, na turystyczną atrakcyjność polskich miast, miasteczek i regionów, na traktowanie za granicą polskich turystów, naukowców czy ludzi kultury.
Polityka to gra interesów i wszędzie tam, gdzie jedno państwo traci, inne wciska się w powstałe luki. I nie oddaje pola, gdy zmienia się władza. Oczekiwanie obecnej opozycji i donosicieli różnych kategorii, że gdy tylko oni przejmą władzę w Polsce, obcy zrezygnują z tego, co dzięki nim zyskali, jest skrajną naiwnością. Z niczego nie zrezygnują, a wręcz będą się rozpychać zachęceni słabością tych, którzy wcześniej za nic mieli interes własnego państwa i kolaborowali bądź donosili.
Obcy ingerują w sprawy innego państwa i poszerzają swoje strefy wpływów wtedy, gdy obywatele tego państwa do tego zachęcają, zapraszają, a wręcz robią wszystko, żeby zewnętrzne interesy były ważniejsze od polskich. Wówczas inne państwa mają po prostu pretekst czy wręcz legitymację. I nie robią tego z sympatii do donosicieli czy górnolotnych haseł o demokracji, praworządności bądź wolności, lecz wyłącznie ze względu na korzyści własnych państw i ich długofalowe interesy.
Delatorzy są postrzegani wyłącznie jako użyteczni idioci, o ile nie funkcjonują wprost jako kolaboranci. Tak było w czasach schyłkowej I Rzeczypospolitej i tak zdarzało się w II RP, szczególnie w pierwszych latach jej istnienia. Pod koniec I Rzeczypospolitej decydujące było donoszenie na własne państwo do obcych, szukanie u nich pomocy i wsparcia oraz oddawanie się pod ich opiekę. Nieprzypadkowo wtedy za gwarantów wolności w Polsce i za ostoję praw ówczesnych obywateli Rzeczypospolitej różne miejscowe grupy interesów uznawały obcych władców: carycę Katarzynę II, cesarzy Prus Fryderyka II Wielkiego i Fryderyka Wilhelma II czy władców Austrii Marię Teresę, Józefa II, Leopolda II i Franciszka II. W ówczesnej Polsce wolności i praw miało brakować, więc wzywano obcych najpierw do wywierania nacisków i korygowania polskich rozwiązań, potem do karania, a na końcu do wprowadzenia własnych „porządków demokratycznych”, co skończyło się trzema rozbiorami i utratą niepodległości.
Jest rzeczą bez precedensu we współczesnym demokratycznym świecie, żeby obywatele jakiegoś państwa tak bardzo angażowali się w namawianie obcych do urządzania tego państwa. Dlatego u wielu polityków z zagranicy wywołuje to obrzydzenie, choć skrzętnie korzystają z nadarzających się okazji, by Polskę osłabić. A delatorów oczywiście poklepują po plecach, a nawet oficjalnie chwalą bo to żadna cena za to, co zyskują.
Różni delatorzy są oczywiście świadomi, że nie da się szkodzić selektywnie tylko rządowi PiS. Że szkodzą Polsce jako państwu i szkodzą trwale. Ale najwidoczniej dorwanie się do władzy ma dla nich większe znaczenie niż siła i pełna suwerenność własnego państwa. Na upartego można przecież twierdzić, że Księstwo Warszawskie, Kongresówka, a nawet Generalne Gubernatorstwo były jakąś formą polskiej państwowości. A donosicielom i zwolennikom obcej interwencji żyło się w nich całkiem wygodnie. Do czasu. Sprawiedliwość może się wydawać nierychliwa, ale zwykle nadchodzi - jak 25 kwietnia 1794 r. w Wilnie, jak 9 maja i 28 czerwca 1794 r. w Warszawie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/616968-przyjechala-baerbock-i-to-po-jej-stronie-stanela-opozycja