Joanna Scheuring-Wielgus niech bierze odpowiedzialność za swoje czyny i nie kryje za immunitetem parlamentarnym. Wierni, którym dwa lata temu przeszkadzała w czasie Mszy Świętej chcą bronić swoich praw. To nie psy, których się pozbyła, gdy stały się niewygodne.

Komisja Regulaminowa Sejmu opowiedziała się za odebraniem posłance Lewicy Joannie Scheuring-Wielgus immunitetu poselskiego. Dwa lata temu, na początku fali gwałtownych protestów proaborcyjnych jakie przetoczyły się przez Polskę, posłanka Lewicy Scheuring-Wielgus wraz z mężem Piotrem Wielgusem weszła do jednego z toruńskich kościołów, stanęła tyłem do ołtarza trzymając planszę z napisem: „Kobieto możesz sama decydować”” oraz „Kobiety powinny mieć prawo decydowania, czy urodzić, czy nie”. Potem te same tablice pokazała odprawiającym mszę księżom. Toruńska prokuratura, chce oskarżyć ją o to, że w dniu 20 października 2020 r. w kościele pod wezwaniem św. Jakuba w Toruniu złośliwe przeszkadzała w wykonywaniu aktu religijnego kościoła katolickiego i znieważając miejsce przeznaczone do wykonywania obrzędów religijnych i obrażając uczucia religijne innych osób.

Pani Scheuring-Wielgus powinna nauczyć się brać odpowiedzialność za swoje czyny. Kto sieje wiatr zbiera burzę. Jeśli chciała zaprotestować w nieodpowiednim miejscu i czasie, wywołać skandal to musiała wkalkulować w swój czyn to, że spotka się z reakcją. Na szczęście żyjemy jeszcze w państwie, którym możemy liczyć na organy ścigania i nie wdawać się w osobiste awantury. A być może o taką chodziło działaczce Lewicy, gdy starała się zakłócić Mszę Świętą. Na szczęście wierni, którzy poczuli się dotknięci znaleźli możliwość obrony swoich praw. W przeciwieństwie do np. psów Czarnej i Mamby, których działaczka lewicy pozbyła się, bo w pewnym momencie okazało się, że przeszkadzają jej w życiu i robieniu kariery politycznej, oddając je do schroniska. Później - jak donosiły media - pod tym samym schroniskiem posłanka walczyła o dobro zwierząt. Można zakrzyknąć - Precz z dyktaturą kobiet!