Tekst ukazał się na portalu opinie.olsztyn.pl
W polskiej tradycji mówi się czasem: o zmarłych albo dobrze, albo wcale. Myślę, że reguła ta nie powinna obowiązywać wobec tych, którzy z czynienia zła, kłamstwa, promowania ohydy i wszystkiego co człowieka poniża uczynili cel swojego życia.
A takim był Jerzy Urban. Nie ma sensu przypominanie czegokolwiek z jego obleśnego dorobku. Wystarczy powiedzieć, że kloaka była jego naturalnym środowiskiem: tam czuł się dobrze. To była jej kwintesencja i symbolem.
Skandalista Urban
Jego obsesją było wywoływanie skandali: obyczajowych, religijnych, politycznych i społecznych. Chciał Polaków i Polskę odrzeć ze wszystkiego, co nas pozytywnie łączy, buduje wzajemne zaufanie, skłania do poprawy życia indywidualnego i wspólnotowego. Wszystkie swoje siły poświecił na to, aby zmienić nas w cyniczne indywidua myślące tylko o swoich najbardziej prymitywnych popędach. Był nimi zafascynowany. Chciał istnieć jako herold zła i to mu się udawało.
Na szczęście w ostatnich latach dojrzeliśmy na tyle, że reagowanie na jego wygłupy było w złym tonie. Nazwisko Jerzy Urban zwalniało z konieczności prostowania czy polemizowania. Znalazł się w cieniu, nieco zapomniany. Oj musiało go to zaboleć, bo poczuł, że jest na marginesie debaty publicznej.
Jednak zgromadził wokół siebie grono naśladowców, którym co prawda zwykle brakowało jego kaprawego talentu, ale popisywało się przed swoim guru prowokacyjnymi zaczepkami. Jego mentalni uczniowie to np. Wojewódzki, Stuhr i podobni im poszukujący rozgłosu celebryci. Urban czerpał z kontekstu czasu, w którym żył, z pełną świadomością uderzał nas w najbardziej bolesne miejsca. Dzisiejsze jego współczesne kopie to tylko nieudolne kalkomanie.
Gowin i Sikorski obok Urbana
Obok Urbana postawiłbym Gowina i Sikorskiego. Obaj nie mają oczywiście komunistycznych korzeni. Cała trójka ma jednak wspólną cechę: przemożną chęć absorbowania otoczenia swoją osobą. Urban przyciągał uwagę swoimi obleśnymi, wulgarnymi skandalami. Gowin męczył Platformę, wzniecał podziały, spiskował, tworzył wewnętrzną opozycję, nieustannie liczył szable, które za nim pójdą (na koniec został z dwoma posłami). Potem wcisnął się na listy PiS, a gdy dostał się do Sejmu, zaczął ponownie swój taniec. Musiał być w centrum uwagi. Co kilka dni zrywał koalicję, marzyła mu się rola premiera, prezydenta, marszałka Sejmu. Swoją awanturniczą politykę zakończył w szpitalu psychiatrycznym. Po wyjściu ze szpitala stał się niechcianym politycznym gorącym kartoflem.
Sikorski przeszedł w druga stronę. Zaczynał od udziału w rządzie Jana Olszewskiego. Uczestniczył też w pierwszym rządzie Prawa i Sprawiedliwości. Jednak zmienił front i powędrował do Platformy. Tak z rekomendacji PiS jak i rekomendacji PO otrzymywał najwyższe ministerialne stanowiska. Był nawet drugą osobą w polskim państwie, pełniąc funkcję marszałka Sejmu. I tego było mu mało, potrzebował dodatkowej adrenaliny. Zasłynął z agresywnych wypowiedzi skierowanych do polityków Prawa i Sprawiedliwości na czele z „dorzynaniem watahy”. Ostatnio przypomniał o sobie absurdalnym i szkodliwym dla Polski wpisem o Nord Stream. Dzięki temu znowu trafił na pierwsze strony gazet i portali.
Urban, Gowin, Sikorski – trzech destruktorów polskiej sceny politycznej i społecznej, którzy w imię swoich chorych ambicji, pychy, chęci uzyskania poklasku igrają polskim losem. Urban, fizycznie i osobiście już nie będzie szkodził. Obawiam się, że dwaj pozostali nadal będą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/616788-urban-gowin-sikorski-byle-byc