W Zaporożu spotkaliśmy się z Tarasem Mychajłowyczem Tyszczenką, Dyrektorem Generalnym Zaporoskiego Obwodowego Centrum Kontroli i Prewencji Chorób Ministerstwa Zdrowia Ukrainy. Urzędnik zapewniał nas, że zagrożenie promieniowaniem radioaktywnym jest obecnie znikome, zwłaszcza w porównaniu z sytuacją sprzed miesiąca. Choć Rosjanie zajęli Enerhodar, gdzie znajduje się obiekt, już w marcu, to w sierpniu zaobserwowano tam ruch wojskowego ciężkiego sprzętu - na pewno czołgów i transporterów opancerzonych, a być może także artylerii. Delegacja z Międzynarodowej Agencji Atomowej została po wielu trudnościach wpuszczony na okupowany teren i potwierdziła obecność wojskowych w budynkach administracji.
Ukraińcy monitorują sytuację, włącznie z poziomem radioaktywności w okolicy. Mobilne laboratoria jeżdżą nawet po terenach obwodu, gdzie mieszkańcy prowincji zgłaszają jakieś kłopoty ze zdrowiem, które mogą przypominać objawy choroby popromiennej, by sprawdzać możliwe zagrożenie. Jak zapewnia laborantka stacjonarnego laboratorium w Zaporożu:
Gdyby Rosjanie cokolwiek uszkodzili w elektrowni i próbowali to zataić, dzięki monitorowaniu poziomu skażenia powietrza, mielibyśmy na ten temat wiedzę w ciągu mniej niż godziny. Tak jak w przypadku Czarnobyla zwiększony poziom radioaktywności stwierdziły laboratoria szwedzkie, o ileż oddalone od miejsca katastrofy, tak teraz my moglibyśmy zareagować dużo szybciej.
Dyrektor Tyszczenko zapewnia nas o dodatkowych zabezpieczeniach i możliwych zagrożeniach. Jako że Ukraińcy w ogóle nie obstrzeliwują Enerhodaru właśnie ze względów bezpieczeństwa i by uniknąć rosyjskiej prowokacji, trudniej jest także samym Rosjanom upozorować zniszczenie reaktorów. Większym problemem mogą być radioaktywne odpady składowane tam nad Dnieprem, ale ich ewentualny, wykreowany wyciek zagroziłby państwo basenu Morza Czarnego, zwłaszcza okupowanemu Krymowi, Rumunii i Turcji.
Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się jeszcze jednej reczy. Otóż o ile ostrzał elektrowni jest wykluczony a ryzyko innych awarii minimalizowane międzynarodowymi działaniami, o tyle miesiąc temu doszło tam do specyficznej sceny. Urzędnicy Ministerstwa Ochrony Zdrowia próbowali się dodzwonić do administracji elektrowni w okupowanym Enerhodarze i po wielu próbach udało się nawiązać łączność ze stacjonującymi tam żołnierzami. Problem w tym, że podoficerowie byli totalnie pijani, nie rozumieli nawet podstawowych pytań o odczyty i nie chcieli przekazać słuchawki cywilnym pracownikom.
Teraz sytuacja się ustabilizowała, ale warto zaznaczyć, że problem tkwi w nieracjonalnym podejściu okupanta - tłumaczy nasz informator. - Tłumaczyliśmy im, że w razie wycieku to oni będą pierwszymi i największymi ofiarami promieniowania. Oni zaś odpowiedzieli, że „ch.. ich to obchodzi” - komentuje urzędnik i dodaje: - to są prawdziwi debile. Naprawdę.
Trudno zaprzeczyć.
ZOBACZ TAKŻE RELACJE Z FRONTU W OBWODZIE ZAPOROSKIM:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/615978-nieprawdopodobne-co-powiedzieli-rosjanie-okupujacy-enerhodar