„Gazeta Wyborcza”, piórem profesorów Macieja Kisiłowskiego i Anny Wojciuk, każe czytelnikom wyobrazić sobie, „co by było, gdyby Niemcy zaczęły myśleć po ‘kaczyńsku’”. Można przypuszczać, że gdyby nasz zachodni sąsiad myślał „po kaczyńsku” o Rosji i Ukrainie, byłoby to wielką korzyścią dla bezpieczeństwa Europy. Niestety, nie to mają na myśli autorzy, którzy wykorzystują ten scenariusz, aby… przekonać Polaków, że Niemcy są wspaniali i z pokorą przyjmują nieustanne „prowokacje” (w domyśle: ze strony PiS i lidera tej partii, Jarosława Kaczyńskiego), ale pewnego dnia może się to zmienić, a wtedy będzie, delikatnie mówiąc, niedobrze.
Nie tylko Jarosław Kaczyński mówi „po kaczyńsku”
Autorzy nie tylko oskarżają prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o to, że marzy o zniszczeniu „z mozołem budowanej przyjaźni polsko-niemieckiej” właściwie już od lat, a dowodem na to jest… uchwała dotycząca reparacji, gdzie co prawda dodano wzmiankę o Rosji, czyli spadkobierczyni drugiego z agresorów z czasów II wojny światowej, jednak bardzo „ogólnikową” i „dodaną w ostatniej chwili”. Kisiłowski i Wojciuk idą jeszcze o krok dalej, bo twierdzą, że w Polsce tworzy się pewien „konsensus elit”.
Od rosyjskiej inwazji na Ukrainę o Niemczech po „kaczyńsku” mówią niemal wszyscy polscy politycy i komentatorzy: Niemcy to w najlepszym razie egoistyczny mięczak - a w najgorszym - piąta kolumna zainfekowana „genem zdrady”. Receptą ma być rzekomo pozbawiona sentymentów polska Realpolitik
— podkreślają autorzy, najwyraźniej coraz bardziej osamotnieni w swojej postawie wobec Niemiec, skoro kilka akapitów dalej przekonują, że niemiecka pomoc wojskowa dla Ukrainy jest druga w UE w wartościach bezwzględnych, a w relacji do PKB na poziomie unijnej średniej, a Nord Stream to tylko… „niefortunny projekt rurociągu”.
Milczącym założeniem tej retoryki jest, że druga strona nie zacznie odpowiadać pięknym za nadobne.(…) A co, jeśli to optymistyczne założenie jest błędne? Co, jeśli nieustanna wrogość i granie na rozbicie Unii Europejskiej wywołają w końcu zmianę w niemieckiej polityce?
— pytają Kisiłowski i Wojciuk.
Słowa Olafa Scholza do Donalda Tuska o możliwości „grzebania w książkach historycznych” to na razie tylko retoryczna figura. Natomiast przykłady egoistycznych postaw państw rządzonych przez „nieliberalnych demokratów” z nurtu PiS pokazują skalę zagrożeń dla Polski ze strony hipotetycznych Niemiec, które pewnego dnia mogłyby zacząć odwzajemniać wobec nas politykę à la Kaczyński
— czytamy dalej. Nasuwa się pytanie, co autorzy mają na myśli przez „egoistyczną postawę”, bo jak na razie jej europejskim liderem są Niemcy.
„Polityka wyciągniętej dłoni i pochylonej głowy”
Profesorowie piszą o polityce „nieliberalnych demokratów”, a w tym kontekście wymieniają m.in. byłego już premiera Wielkiej Brytanii, Borisa Johsnsona, który (obok polskiego prezydenta Andrzeja Dudy) był niejednokrotnie wymieniany przez ukraińskiego przywódcę Wołodymyra Zełenskiego w gronie zagranicznych polityków, z którymi głowa państwa ukraińskiego ma najbliższy kontakt, i który udzielał ogromnego wsparcia naszemu sąsiadowi odpierającemu rosyjską agresję i w odróżnieniu od Macrona czy Scholza doskonale rozumiał zagrożenie ze strony reżimu Putina.
Mimo coraz bardziej dogłębnych badań na temat skali zbrodni popełnianych w byłych koloniach, Borys Johnson otwarcie promował zakłamaną historię i wizję przyszłej polityki zagranicznej jako „Imperium 2.0”
— czytamy.
U innego „nieliberalnego demokraty”, Recepa Erdogana, samo wspomnienie ludobójstwa Ormian z początku XX wieku jest uznawane za przestępstwo
— przekonują autorzy tekstu.
Nie jest zatem niemożliwe, że i w Niemczech, zrażonych fiaskiem polityki wyciągniętej dłoni i pochylonej głowy, świadomość odpowiedzialności za zbrodnie nazizmu może zostać zastąpiona nowym nacjonalizmem
— dodają, pomijając kilka prostych spraw: że, po pierwsze: nacjonalizm nie jest tym samym, co nazizm, a po drugie: że polityka Jarosława Kaczyńskiego nie jest de facto nacjonalizmem. Polemizować można również z „polityką wyciągniętej dłoni i pochylonej głowy”, zwłaszcza, że mówimy o Niemcach, którzy sami uważają się za ofiary szaleństwa Hitlera, przez lata próbowali rozmywać odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej, a Polakom, którzy byli skazani na przymusowe roboty na terenie III Rzeszy, rzucili „na odczepnego” jednorazowe odszkodowania wynoszące często po kilkaset złotych. Dziś natomiast próbują narzucić całej Unii Europejskiej swoją politykę i swoją wizję świata, Polskę zaś niejednokrotnie pouczają. To nie jest „polityka wyciągniętej dłoni i pochylonej głowy”, to polityka dłoni z batem i głowy zadartej tak wysoko, aby nie zauważyć, jak wiele szans na szybki i stabilny rozwój straciły takie kraje jak Polska, także wskutek agresji hitlerowskich Niemiec.
Dopłaty unijne i rewizja granic
Kolejnym szokującym stwierdzeniem jest to, że gdyby Niemcy (a w tym przypadku także Francja czy Włochy) myślały „po kaczyńsku”, to kraje takie jak Polska straciłyby unijne dopłaty (cóż z tego, że sami również nie jesteśmy w UE „za darmo”), „kaczyńskie” Niemcy wprowadziłyby cła lub wysuwały wobec Polski „kolejne gospodarcze żądania”. Pytanie, czy Niemcy, sprzeciwiając się budowie przez Polskę elektrowni atomowej, myślały po „kaczyńsku”? Czy „po kaczyńsku” myślał prezydent Francji, Emmanuel Macron, gdy kilka lat temu forsował niekorzystne m.in. dla Polski i Węgier zmiany w unijnych przepisach dotyczących delegowania pracowników?
Ale gdyby jeszcze fragment o unijnych dopłatach nie skłonił świadomego czytelnika do pokręcenia głową z niedowierzaniem, kolejny akapit już powinien zadziałać w ten sposób. Oto bowiem autorzy rozwodzą się nad scenariuszem „militarnego renesansu Bundeswehry”.
Egoistyczne, „kaczyńskie” Niemcy bez wątpienia podniosłyby także wspomniane kwestie granic i bezpieczeństwa
— stwierdzają profesorowie. Czyżby według nich kwestiami bezpieczeństwa granic swoich krajów i tymi dotyczącymi granic interesowały się tylko kraje „egoistyczne” i „kaczyńskie”?
W końcu, w wyniku nacisków Donalda Trumpa, Niemcy ogłosiły zwiększenie wydatków na obronę do natowskiego poziomu 2 proc. PKB. Mało się w Polsce mówi, co to oznacza. Powiedzmy więc wprost: jeśli Niemcy zrealizują natowski cel, to Bundeswehra będzie dysponować czwartym po USA, Chinach i Indiach budżetem obronnym świata
— wskazują autorzy, dodając, że „kaczyńskie” Niemcy mogłyby wrócić do kwestii wypędzonych, a jako przykład podają… Viktora Orbana i jego przemówienie z 2014 r., gdzie premier Węgier wezwał w rumuńskim Siedmiogrodzie do „odważnych działań węgierskich społeczności w Basenie Karpackim”, gdzie, zdaniem profesorów, można dopatrzyć się realnego „nawiązania do rewizji granic”.
Kisiłowski i Wojciuk zapominają w tym kontekście o jednej kwestii - rząd Prawa i Sprawiedliwości nigdy nie mówił o żadnej „rewizji granic”. Taka wizja Polski pod rządami PiS funkcjonuje wyłącznie… w rosyjskiej propagandzie.
Czy polskie elity naprawdę nie mogą sobie wyobrazić Niemiec, w których dyskusja publiczna zapomniała o III Rzeszy – albo nawet otwarcie neguje historię?
— pytają autorzy.
W których wsparcie gospodarcze dla sąsiadów zastępują wydatki zbrojeniowe, a zależności handlowe zaczynają być brutalnie wykorzystywane?
— zastanawiają się dalej, chyba nieco gubiąc się w narracji, ponieważ „kaczyńska” Polska najsilniej w Europie wspiera Ukrainę.
W których ze zdwojoną siłą wracają głosy o „wypędzonych”, a nowe, ultraprofesjonalne i uzbrojone po zęby siły zbrojne rozmieszczają bazy i wykonują agresywne ruchy przy zachodniej granicy Polski?
— czytamy dalej, pomijając już fakt, że tego rodzaju roszczenia ze strony Niemiec byłyby nieuprawnione, a co więcej - że nie ma symetrii między szkodami, które Polakom uczyniła III Rzesza Niemiecka, a tym, których doznali niemieccy obywatele wysiedleni po wojnie z terytoriów naszego kraju.
„Niefortunny” Nord Stream
Ale prawdziwą wisienką na torcie jest ostatni fragment, w którym autorzy proponują czytelnikom: „Wyobraźmy sobie sojusz Moskwy i Berlina”. Czy rzeczywiście trzeba tak bardzo wysilać wyobraźnię?
Albo wreszcie – dla tych, którzy porównywali niefortunny projekt rurociągu z paktem Ribbentrop-Mołotow, a dziś, mimo zgody RFN na bezprecedensowe sankcje i mimo znaczącej niemieckiej pomocy wojskowej dla Ukrainy (drugiej w UE w wartościach bezwzględnych, a w relacji do PKB na poziomie unijnej średniej), wciąż doszukują się niemieckiej prorosyjskości: czy nie potraficie sobie wyobrazić rzeczywistego sojuszu niemiecko-rosyjskiego? Sytuacji, w której – jak w latach 30. – polskie władze muszą wybierać, której granicy bronić
— czytamy dalej.
Już samo nazywanie Nord Stream „niefortunnym” jest wyjątkowo… niefortunne, ale dalej dzieje się jeszcze ciekawiej. Bo skoro pomoc Niemiec dla Ukrainy jest tak ogromna, dlaczego Ukraińcy tak często wykazują zniecierpliwienie? Co do daleko idących sankcji - gdyby takowe wprowadziła Angela Merkel i jej podobni już osiem lat temu, dzisiejszych wydarzeń w Ukrainie być może w ogóle by nie było.
Niedawne zwycięstwo neofaszystowskich sojuszników Kaczyńskiego w Szwecji czy prawdopodobny sukces neofaszystów we Włoszech pokazują, że liberalny konsensus nie jest dany raz na zawsze. Polskim elitom przydałaby się zdrowa doza germanofobii – historycznie umotywowanej obawy, że Niemcy nie są skazane na bycie przyjaznym, świadomym swoich win i cierpliwie znoszącym prowokacje sąsiadem
— przekonują - czy raczej straszą - autorzy tekstu.
Kisiłowski i Wojciuk, jak się wydaje, z jakiegoś znanego tylko im powodu próbują za wszelką cenę wybronić Niemców i przedstawić ich wręcz jako „świętych”, a z całości tekstu można wywnioskować, że kanclerza Scholza czy kanclerz Merkel powinniśmy wręcz całować po rękach za to, że nie przyszli nam „zrewidować granic” czy nie zabrali dopłat unijnych. Jedno jest pewne - gdyby Niemcy i reszta Europy Zachodniej myśleli „po kaczyńsku” o Rosji i Ukrainie, zapewne nie oglądalibyśmy dzisiaj brutalnych obrazów z Buczy czy Iziuma.
aja/Wyborcza.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/615028-skandaliczny-tekst-gw-gdyby-niemcy-myslaly-po-kaczynsku