Gdyby ludzie Rafała Trzaskowskiego posłuchali dobrych rad Ilony Łepkowskiej, byłby on prezydentem Polski. Ale nie posłuchali i jest klops.
CZYTAJ TAKŻE: Zaskakujące wyznanie Ilony Łepkowskiej w dodatku do „GW”: Gdyby ludzie Trzaskowskiego mnie wysłuchali, dziś byłby prezydentem
O aktorach niemających wiele albo zgoła nic do powiedzenia napisano i powiedziano dużo. Scenarzyści, czyli ci, którzy myślą za aktorów i tworzą dla nich teksty, są znacznie lepiej oceniani. Ale scenarzyści mogą się niewiele różnić od aktorów, co tłumaczyłoby, że ci drudzy nawet nie swoim tekstem mówią albo totalne banały, albo popadają w zlewozmywakową psychoanalizę. A najbardziej zabawni są, gdy wypowiadają się o polityce. Może rację miał zatem Czesław Bielecki, gdy mówił swojej żonie, scenarzystce Ilonie Łepkowskiej, a ona opowiedziała o tym w „Gazecie Wyborczej”, że „na polityce się nie zna i kompletnie nie rozumie, o co w niej chodzi”. Chyba nie tylko na polityce.
W rozmowie z Michałem Nogasiem, absolutnym uosobieniem postępu i związanej z tym pretensjonalności, Ilona Łepkowska brawurowo popada w to, co – jak sądziła – krytykuje i od czego jest wolna. Krytykuje Platformę Obywatelską i jej zaplecze, że ta demonstruje „pogardę wobec ‘moherów’, ludzi biednych, zapomnianych”. Że „ta pogarda nadal istnieje, tylko teraz są Grażyny i Janusze, którzy dostali 500+ i w sandałach nałożonych na skarpetki pojechali do Juraty na wakacje. To prosta droga do trzeciego zwycięstwa PiS-u”. A co sama pani Ilona ma w głowie?
Powiada scenarzystka:
Transformacja sprawiła, że pół Polski poszło do przodu, a drugie pół zostało w tym samym miejscu, a właściwie – cofnęło się. Dlatego wiedząc, jakie koszty poniosła – i nadal ponosi – część społeczeństwa, rozumiem hasło ‘Balcerowicz musi odejść’.
Łatwo się domyślić z rozmowy, że owe pół „cofniętej” Polski to jakaś mityczna „wiocha”, czyli w sporej części wyborcy i sympatycy Prawa i Sprawiedliwości. Wprawdzie jej mieszkańcy nie są temu winni, ale jednak istnieją i niestety decydują o wynikach wyborów.
Mimo pisania scenariuszy do kolejnych „Kogli-mogli” pani Łepkowska ma wyobrażenie o tej „cofniętej” Polsce mniej więcej takie, jak Ewa Kopacz o polowaniu na dinozaury. Pewnie nieprzypadkowo to nie ona napisała scenariusz do „Rancza”, lecz Jerzy Niemczuk i Robert Grembowicz (pseudonim Robert Brutter). Ona pisała za to scenariusz do „M jak miłość” i w nim wyobraża sobie Polskę „cofniętą” mniej więcej tak, jak Klaudia Jachira funkcję posła. Z tego prostego powodu, że nie ma żadnej „cofniętej” Polski.
„Cofnięta” Polska w głowach liberałów
Polska „cofnięta” funkcjonuje w głowach liberalnych inteligentów, czyli także takich osób jak Ilona Łebkowska. Pewnie nieprzypadkowo pani Łepkowska czuje się zobowiązana, by poinformować czytelników, że jest córką profesora PAN, historyka Tadeusza Łepkowskiego. I uznała, że musi powiedzieć, iż „została wychowana całkowicie ateistycznie”, więc nie została ochrzczona. Co nie przeszkadza jej zakrzyknąć: „Boże, jak ja bym się chciała pomylić”, gdy wieszczy możliwość trzeciej z rzędu wygranej PiS i rządów tej partii.
Scenarzysta powinien być bystrym obserwatorem. I gdy jest, może zauważyć, jak bardzo „cofnięta” Polska nie jest cofnięta. Jak dobrze wygląda urbanistycznie i architektonicznie (pani Łepkowska mogłaby o tym porozmawiać z mężem architektem). Jaki zrobiła skok cywilizacyjny. Jak mało się różni od niemieckiej, francuskiej, włoskiej czy hiszpańskiej prowincji. Nawet, gdyby Ilona Łepkowska to zauważyła, to pewnie powie, że ta Polska i tak jest „cofnięta” - w głowach ludzi. Ale znowu byłoby to pudło, gdyż wedle kryteriów scenarzystki, za modelowo „cofnięte” można by prędzej uznać Miasteczko Wilanów, czyli rodzaj Potiomkinowskiego miasta – nie architektonicznie, lecz właśnie w głowach mieszkańców.
Jako nieutulona w żalu, że rządzi Prawo i Sprawiedliwość, Ilona Łepkowska bardzo chciałaby, żeby Platforma Obywatelska nie popełniała błędów, bo wtedy Rafał Trzaskowski nie byłby tylko prezydentem Warszawy, lecz całej Polski. „W czasie ostatnich wyborów prezydenckich, w dniu I tury, poszłam zagłosować, a następnie pojechałam z córką na Mazury. Tam włączyłam telewizję i oglądałam wieczory wyborcze. Patrzyłam na to, co dzieje się w Elektrowni Powiśle w Warszawie, co wymyślił sztab Rafała Trzaskowskiego, i łapałam się za głowę. Garstka ludzi w ponurym industrialnym wnętrzu, która nie potrafiła okazać nawet cienia entuzjazmu! A – dla kontrastu – Duda w Łowiczu, przaśnie, wśród ludzi, uśmiechnięty, oni fetujący”.
„Ponury industrial” kontra „przaśność”? To łatwizna tłumaczyć coś estetycznym obrzydzeniem. Tym bardziej że po scenariuszach pani Łepkowskiej nie da się nic powiedzieć o jej estetycznym wyrafinowaniu, bo go tam po prostu nie ma. To zresztą tylko greps. A w istocie chodzi o fundamentalną różnicę w traktowaniu ludzi i sposobie komunikowania się z nimi. To różnica między pouczaniem a rozmową, monologiem a dialogiem. Szanowaniem słuchacza a wychowywaniem go. Besserwisserstwem a zrozumieniem.
Powiada Ilona Łepkowska, że „przecież Trzaskowski jest inteligentniejszy”. Od Andrzeja Dudy oczywiście. Szkoda, że tak trudno tę wyższą inteligencję dostrzec. Gdyby brać pod uwagę korzenie, co dla pani Ilony musi mieć znaczenie, skoro opowiada o własnych, choć ma to niewielki, o ile jakikolwiek sens, to albo nie ma różnicy, albo jest ona na korzyść Andrzeja Dudy. Trzaskowski jest doktorem politologii, Duda – prawa. Trzaskowski wychował się w rodzinie artystów, Duda w rodzinie profesorów nauk technicznych. Żona Rafała Trzaskowskiego to ekonomistka, a jej ojciec jest adwokatem, żona Andrzeja Dudy to germanistka, córka profesora - literaturoznawcy i kulturoznawcy, pisarza i poety. Pani Łepkowska uważa Trzaskowskiego za inteligentniejszego od Dudy, bo tego pierwszego lubi, a drugiego – nie. Ot i kryterium.
„Zakochanie zwykle miesza ludziom w głowach”
Rafał Trzaskowski nie został prezydentem oczywiście nie z własnej winy. Po prostu miał okropne zaplecze, dalece nie na miarę własnej inteligencji. Pani Ilona tak wspomina kampanię: „Krzyknęłam do córki: ‘Czy oni tam och…li?’. Nagle na Messengerze ktoś ze znajomych odezwał się tymi słowy: ‘Ilona, czy ty byś nie pomogła tym kretynom przed drugą turą?’. Odpisałam, że naturalnie, że za dwie godziny mogę być w Warszawie, jeśli tylko ktoś w sztabie Trzaskowskiego będzie chciał mnie wysłuchać. Wtedy zadzwoniła do mnie Joanna Kos-Krauze, która znała ludzi ze sztabu, obiecała, że z nimi porozmawia. Oddzwoniła niedługo później i powiedziała krótko: ‘Mówią, że mają swoich specjalistów’”. I to był przełomowy, a zarazem fatalny moment kampanii – niedopuszczenie Ilony Łepkowskiej do doradzania Rafałowi Trzaskowskiemu.
Wprawdzie pani Łepkowska nie chce, „żeby czytelnicy pomyśleli, że jest zadufana w sobie i zarozumiała”, ale z nią na pewno by wygrali: „gdyby ludzie Trzaskowskiego mnie wtedy wysłuchali, myślę, że dziś to on byłby prezydentem. (…) Ja bym powiedziała Trzaskowskiemu, że ma pojechać do Końskich na debatę, że, k…a, po prostu musi. Strach, bo Duda będzie znał pytania, a on nie, nie powinien mieć znaczenia. Przecież Trzaskowski jest inteligentniejszy, to i tak by sobie poradził lepiej – nawet bez podpowiedzi, prawda? Lepiej niż ten, kto się wyuczył. Poza tym – na żywo, bez montażu mógł powiedzieć wszystko, udowodnić, że ma urok, luz, że się naturalnie uśmiecha, a jego europejskość nie jest udawana, sztuczna, nadęta jak u przeciwnika”.
Zakochanie zwykle miesza ludziom w głowach, więc uczucie do pana Rafała pomieszało także pani Łepkowskiej. Przecież nie można wygrać z Trzaskowskim nie znając pytań. To zupełnie bezpodstawna i bezsensowna insynuacja. Końskie to był epizod kampanii, więc pan Rafał miał setki okazji, by mimo nieobecności tam pokazał urok, luz, naturalny uśmiech i nieudawaną europejskość. Skoro w wielu innych sytuacjach tego nie pokazał, to znaczy, że niekoniecznie to ma. Zupełnie odlotowy jest zarzut „wyuczenia”. Człowiek szanujący audytorium jest zawsze „wyuczony”. Osoba audytorium lekceważąca i cierpiąca na urojenia wyższościowe nigdy nie jest „wyuczona”, tylko improwizuje, czyli najczęściej bełkocze bez ładu i składu. To taka maniera, rzekomo świadcząca o inteligencji odziedziczonej w genach, która improwizując zawsze sobie poradzi. Nie ma większej bzdury. Oczywiście można sobie bez trudu poradzić mówiąc cokolwiek, tylko słuchacz od razu odkryje miałkość i pustosłowie.
Ilona Łepkowska uważa, że „Trzaskowski się przestraszył! Co to za mąż stanu, który boi się spotkania ze zwykłymi ludźmi? A może gardzi nimi? A on pojechał przekonywać przekonanych w Gdańsku, Szczecinie, Poznaniu, bo w Białymstoku albo w Mońkach mogli go opluć? No to otarłby twarz i powiedział: ‘Może, proszę państwa, zamiast się wzajemnie opluwać, porozmawiajmy?’”. Pani Ilona gubi się między rozczarowaniem Trzaskowskim, a usprawiedliwianiem go. I obraża ludzi, bo w Białymstoku czy Mońkach mogli prezydenta Warszawy opluć wyłącznie prowokatorzy z wędrownej trupy przeciwników Andrzeja Dudy.
Ciocia Dobra Rada
Mimo że Rafał Trzaskowski oraz jego sztab nie dali Ilonie Łepkowskiej zabłysnąć w roli doradcy, nie zniechęciła się i doradza poprzez „Gazetę Wyborczą”. Ale właściwie nie wiadomo, po co doradza, skoro „do głosowania przeciwko PiS-owi przekona ludzi kryzys ekonomiczny”. I teraz wystarczy tylko „nie odbierać ludziom tego, co dostali, (…) bronić socjalu jak niepodległości”. No i „Tusk musi jeździć tam, gdzie go dawno lub nigdy nie widziano, i nie brać udziału w celebrach, w których wypada nienaturalnie. Czy jego trzeba witać koniecznie chlebem i solą? To bardzo nieprawdziwe, lepiej wykorzystać inne jego przymioty”. Lepiej nie dociekać, jakie są te inne przymioty, bo mogłyby być tylko kłopoty. W kampanii z udziałem Donalda Tuska oczywiście.
W roli Cioci Dobra Rada pani Łepkowska chce zmusić Donalda Tuska, by „bezwzględnie spróbował dogadać się z Hołownią, bo jeśli nie stworzą jednego bloku wyborczego, nie pokonają PiS-u. Ludzie lubią zgodę i wspólne, przemyślane działanie. No, ale odpalił temat aborcji na życzenie i teraz będzie o tę zgodę bardzo trudno i z PSL-em, i z Hołownią”. No, odpalił, choć to „skądinąd całkiem miły i niegłupi facet”, więc pani Ilona „bardzo go prywatnie lubi”. Dlatego ze szczerego serca radzi, żeby „wyrósł z krótkich spodenek, opanował słowotok, nie odszczekiwał i zachowywał się jak dojrzały polityk”. Co oznacza, że trzeba by oszukać naturę. Bo „Kaczyński mówi tak powoli i wyraźnie, że – mimo coraz liczniejszych wpadek – ludzie go rozumieją. Jego przekaz jest jednoznaczny, a to działa na jego korzyść”.
Jeśli Donald Tusk zwolni mowę i będzie ona zrozumiała (to teraz zrozumiała nie jest?), oszuka własną naturę, jego przekaz będzie jednoznaczny, a Szymon Hołownia noszony zamiast poszetki, Ilona Łepkowska przestanie się frustrować. Czy dzięki temu Tusk wygra? Niekoniecznie, ale do czasu ogłoszenia wyników wyborów pani Ilonie będzie się lepiej żyło. Choćby tylko dlatego Donald Tusk powinien się poświęcić i wysłuchać jej dobrych rad.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/614795-lepkowska-mowi-o-cofnietej-polsce-a-zna-ja-jak-kopacz