Było jasne, że szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podczas debaty o stanie Unii w Parlamencie Europejskim w Strasburgu musi odnieść się do wojny na Ukrainie.
Trwa tam przecież nie tylko walka napadniętego narodu z okrutną tyranią – jest to próba dla całego wolnego świata. Oczywiste są również konsekwencje wojny. Fala prawdziwych wojennych uchodźców, ciężki kryzys energetyczny dotykający cały kontynent, będący wynikiem celowych rosyjskich działań. Moskiewska propaganda jak może rzuca diabelskie podszepty: tylko oddajcie nam Ukrainę, tylko zdradźcie swoje wartości, a natychmiast wam się polepszy. Jest wstydem, że są politycy, także w Polsce, którzy tę narrację podejmują. Społeczeństwa są jednak autentycznie zaniepokojone. Stąd i oczekiwanie na słowa von der Leyen.
W wymiarze energetycznym przemówienie bardzo rozczarowało. Żadnej refleksji nad narzucaną państwom europejskim transformacją energetyczną, która nakazuje jak najszybsze odchodzenie od węgla i ropy, sceptycznie podchodzi nawet do energii atomowej, wszystko stawia na źródła wiatrowe, wodne, słoneczne, w dalszej przyszłości wodór. Pięknie to brzmi, chwyta wielu za serca, ale gdy jest wdrażane tak szybko i w tych wojennych okolicznościach, oznacza ubóstwo energetyczne milionów Europejczyków. To już się na naszych oczach dzieje.
Reforma systemu opłat ETS, który winduje i tak już horrendalne ceny, wydaje się koniecznością, na razie jednak szefowa Komisji o niej nie wspomniała.
Pozytywnie należy ocenić zapowiedź, że wsparcie dla Ukrainy będzie kontynuowane, a sankcje nałożone na Rosję będą utrzymane, bo przynoszą efekty.
„Rosyjski sektor finansowy ledwo dyszy. Prawie tysiąc przedsiębiorstw międzynarodowych opuściło kraj. Produkcja samochodów spadła o trzy czwarte. Samoloty Aerofłotu są uziemione, ponieważ nie ma już części zamiennych. Rosyjskie wojsko wyjmuje czipy ze zmywarek i lodówek, aby naprawić swój sprzęt wojskowy. Kreml popchnął rosyjską gospodarkę ku ruinie
— mówiła Ursula von der Leyen.
To prawda. Nawet zza fasady optymizmu oficjalnych mediów rosyjskich przebija świadomość jak mocno cywilizacyjnie cofnęła się wskutek blokady Rosja. Znowu jedyną formą wypoczynku staje się podmiejska dacza, ale nie przypadkiem rosyjskie władze pozwoliły na hodowlę na nich drobiu i zachęcają do uprawy ziemniaków.
Zaskoczeniem była samokrytyka związana z wieloletnim tuczeniem Putina, którą w imieniu Zachodu złożyła szefowa Komisji Europejskiej.
„Powinniśmy byli słuchać tych, którzy znają Putina, mieli z nim do czynienia w przeszłości, w tym głosów podnoszonych wewnątrz naszej Unii: w Polsce, w państwach bałtyckich oraz w państwach Europy Środkowo-Wschodniej. Głosy te mówiły nam od lat, że Putin się nie zatrzyma”
— mówiła.
W Polsce doskonale wiemy, że tak właśnie było. Zwłaszcza obóz Zjednoczonej Prawicy, a jeszcze wcześniej śp. Lech Kaczyński, podnosił alarmy. Odpowiedzią były szyderstwa, kpiny, stygmatyzowanie jako „rusofobów”. Wielkie kariery robili ci, którzy uwagę społeczeństw usypiali, wchodzili cynicznie w próby resetów, pojednań z Rosją, także na smoleńskich grobach. Dobrze, że prawda w końcu zwyciężyła.
Ale skoro - jak celnie zauważył Jacek Karnowski - Zachód tak się pomylił w tej sprawie, to może powinien zastanowić się, czy nie myli się i ocenie sytuacji w Polsce? Może do ostrych, skrajnie krzywdzących, ocen pchają ją te same ośrodki dezinformacyjne? Jasno powiedziała o tym kilka miesięcy temu była amerykańska ambasador w Polsce Georgette Mosbacher.
Unia Europejska niezwykle nieszczęśliwie padła ofiarą dezinformacji, fali fake newsów i propagandy ze strony Rosji […]. Ta dyskusja, która toczy się w Unii Europejskiej odnośnie do Polski i praworządności, jest zwyczajnie niesprawiedliwa […]. To są absurdy i szkoda, że Unia daje wiarę tym kłamstwom […].
Po 24 lutego miliony Polaków udowodniło, że Polska w praktyce umie bronić wartości europejskich.
Pani Ursula von der Leyen to wie: zaprosiła do PE dwie Polki, które pomagały uchodźcom z Ukrainy.
Gdy tylko usłyszały o pociągach pełnych uchodźców, pospieszyły na Dworzec Centralny w Warszawie
— zachwalała szefowa KE.
Szkoda tylko, że nie idą za tym czyny. Polska w tym wysiłku pomocy Ukrainie na Unię liczyć nie może. Ani w obszarze cen energii, ani w sferze pomocy dla uchodźców. Co więcej, można odnieść wrażenie iż nasz kraj też podlega unijnym sankcjom. Pisał o tym niedawno na łamach „Sieci” Jan Rokita, stwierdzając, że świadomie używa słowa sankcje a nie zatrzymanie wypłaty z KPO, bo postawione Polsce warunki są z założenia niespełnialne. Mają więc represyjny charakter.
Dziwna to postawa wobec kraju, który dał z siebie wszystko, gospodarczo, politycznie i militarnie, by pomóc napadniętemu sąsiadowi, szeroko otworzył granice i drzwi domów dla kilku milionów uchodźców.
Jakie inne szatany są tam czynne? Czy perspektywa pomocy Tuskowi w odzyskaniu władzy i idące w tym kierunku podszepty naszej opozycji odebrały wielu unijnym politykom rozum i przyzwoitość?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/614510-co-jest-wazne-dla-brukseli-czemu-naklada-sankcje-na-nas