Od 18 lat Donald Tusk próbuje wcisnąć kit, że rezygnacja z reparacji jest „wielkoduszna”, a ich domaganie się przez Polskę to „niebezpieczna gra”.
W mediach, także na naszym portalu, pewną sensację wzbudziło wystąpienie Donalda Tuska 25 sierpnia 2004 r. dotyczące roszczeń (także reparacji) za skutki napaści Niemiec na Polskę w 1939 r. i niemieckiej okupacji. Tusk przemawiał, zanim Sejm przyjął 10 września 2004 r. uchwałę „w sprawie praw Polski do niemieckich reparacji wojennych oraz w sprawie bezprawnych roszczeń wobec Polski i obywateli polskich wysuwanych w Niemczech”. Tylko pozornie przemowa Donalda Tuska wydaje się współgrać z tym, co było powodem powstania zaprezentowanego 1 września 2022 r. „Raportu o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej 1939-1945”. Wystąpienie Tuska ma bowiem drugie dno.
Gdy raport został 1 września 2022 r. publicznie ogłoszony, Tusk powiedział:
„Inicjatywa PiS-u o reparacjach wojennych pojawia się co kilka lat, zawsze wtedy kiedy PiS ma potrzebę zbudowania narracji politycznej. Tu nie chodzi o żadne reperacje od Niemiec, tu chodzi o kampanię polityczną, tu od wewnątrz. Wiadomo, Jarosław Kaczyński tego nie ukrywa, że na tej antyniemieckiej kampanii chcą jakby odbudować poparcie dla partii rządzącej. Kaczyński sam stwierdził, że to potrwa pokolenia, a więc nie chodzi o pieniądze dla Polaków”.
Tusk nie powiedział, czy domaganie się reparacji jest uzasadnione czy nie, tylko że to polityczna gra na wewnętrzny użytek.
Tusk daje do zrozumienia, że jeśli chodziłoby obecnie o pieniądze, to one są, tylko PiS jej blokuje. Mało tego, tych pieniędzy nie trzeba wyszarpywać naszym zachodnim sąsiadom, choćby pod pretekstem reparacji, gdyż „wykładają [je] Niemcy” i „są do wzięcia choćby jutro”. Ale zostały „zablokowane przez Ziobrę i Kaczyńskiego”. Jest nawet gorzej, bo „w efekcie ich [Kaczyńskiego i Ziobry] polityki, to my Polacy będziemy finansowali granty dla niemieckich przedsiębiorstw”. Wspaniałomyślne Niemcy dają kasę „bez tego mirażu, że się rozpocznie propagandową akcję na rzecz reperacji”. Dlatego przewodniczący PO wzywa, by „nie dać sobie wmówić, że tu chodzi o jakieś poważne przedsięwzięcie”, skoro „to jest czysta polityka i kampania”.
Co innego robi Donald Tusk: on 25 sierpnia 2004 r. zainicjował „poważne przedsięwzięcie”. Nie to, żeby zaproponował powstanie raportu o stratach wojennych. I nie to, żeby wskazał agendę domagania się od Niemiec reparacji. Na rok przed bardzo ważnymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi Tusk musiał się zająć tym, co poszczególni Niemcy wywodzący się z terenów należących niegdyś do III Rzeszy, a na mocy umowy poczdamskiej przekazanych Polsce, zaczęli wyprawiać w sądach, domagając się zwrotu ich własności. Zaczęli nachodzić mieszkających w poniemieckich domach Polaków, grozić im, także pozwami sądowymi i zachęcać do dobrowolnego wynoszenia się, zanim zostaną wyrzuceni. To był wtedy w Polsce bardzo głośny i gorący problem. I żaden poważny polityk nie mógł go obejść bokiem.
Narastająca agresja i szantaż ze strony Niemców chcących wrócić do dawnego heimatu, zmusiły Sejm do zajęcia stanowiska. Nękani Polacy, żyjący i już zakorzenieni na tzw. ziemiach odzyskanych, tego pilnie potrzebowali. I politycy tego potrzebowali na rok przed dwoma bardzo ważnymi wyborami. Doraźnie ważne były punkty 2. i 4. Uchwały Sejmu. W punkcie 2. Sejm oświadczał, że „Polska nie ponosi żadnych zobowiązań finansowych wobec obywateli Republiki Federalnej Niemiec wynikających z II wojny światowej i jej następstw”. W punkcie 4. można było przeczytać, że Sejm „apeluje do władz Republiki Federalnej Niemiec o uznanie bezzasadności i bezprawności niemieckich roszczeń odszkodowawczych przeciwko Polsce oraz o zaprzestanie kierowania obywateli niemieckich na drogę sądową lub administracyjną przeciwko Polsce; Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wzywa Rząd Rzeczypospolitej Polskiej do podjęcia zdecydowanych kroków w sprawie definitywnego uznania przez Republikę Federalną Niemiec ewentualnej odpowiedzialności odszkodowawczej za szkody poniesione przez obywateli niemieckich wskutek przesiedleń i utraty majątku ludności po II wojnie światowej wynikających z postanowień Umowy Poczdamskiej oraz wskutek późniejszych procesów repatriacyjnych”.
Żeby wzmocnić przesłanie i wydźwięk uchwały, znalazły się niej dwa dodatkowe punkty (1 i 3). W punkcie 1. Sejm stwierdzał, iż „Polska nie otrzymała dotychczas stosownej kompensaty finansowej i reparacji wojennych za olbrzymie zniszczenia oraz straty materialne i niematerialne spowodowane przez niemiecką agresję, okupację, ludobójstwo i utratę niepodległości przez Polskę; Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wzywa Rząd Rzeczypospolitej Polskiej do podjęcia stosownych działań w tej materii wobec Rządu Republiki Federalnej Niemiec”. W punkcie 3. Sejm „wzywa Rząd [RP] do jak najszybszego przedstawienia opinii publicznej szacunku strat materialnych i niematerialnych poniesionych przez Państwo Polskie i jego obywateli w wyniku II wojny światowej”.
Punkty 1. i 3. okazały się martwe, bo zawarte w nich postulaty miały być tylko straszakiem. Aż do roku 2022 żaden rząd RP nie podjął „stosownych działań” w sprawach „kompensaty finansowej” i „reparacji wojennych”. I aż do przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość polskie państwo nie dokonało „szacunku strat materialnych i niematerialnych”. W czasie pierwszych rządów PiS w latach 2005-2007 były zapowiedzi przygotowania stosownego raportu, ale brakło czasu. Jedynym, który wypełnił zalecenia uchwały Sejmu był prezydent Warszawy Lech Kaczyński, ogłaszając w listopadzie 2004 r. raport o stratach stolicy i szacując je na 45,3 mld dolarów.
Na to, co Donald Tusk powiedział 25 sierpnia 2004 r. z sejmowej mównicy trzeba patrzeć od końca. Od końca jego wystąpienia. Powiedział wtedy:
„Intencją Polaków jest tak naprawdę Europa bez roszczeń. Chcemy Europy, która nie będzie nękana nieustannymi wzajemnymi roszczeniami. (…) Przy każdej okazji my, Polacy, powinniśmy mówić - bo chyba w to wierzymy - że naszym celem jest prawdziwa pokojowa i przyjazna Europa bez roszczeń”. A „jeśli ta nowa Europa, której staliśmy się członkiem, stanie się jednak Europą roszczeń, to twardo mówimy, że za to także spadnie odpowiedzialność na Niemców, bo to oni, środowiska niemieckie, rozpoczęły tę niebezpieczną grę”.
Tusk chciał Europy bez roszczeń, a mówiąc o ewentualnych roszczeniach wywołanych przez „niebezpieczną grę” Niemców ogólnikowo dawał do zrozumienia, że to by tylko wywołało kłopoty. Wystąpienie Donalda Tuska 25 sierpnia 2004 r. było wpisaniem się w ówczesne nastroje. Tusk nie mógł być obojętny wobec dramatów i łez Polaków, którym sądy odbierały domy i gospodarstwa, których straszyli i nękali Niemcy zachowujący się tak jak po 1 września 1939 r. Gdyby zabrakło wtedy jego głosu, w wyborach miałby marne szanse.
Włączając się w dominujący trend Tusk operował dziwnym językiem. Mówił o zaniepokojeniu „ewolucją postaw niemieckich”, „o czymś, co wymaga ciągłej czujności i odpowiedniej historycznej wrażliwości”. Trzeba ją mieć, gdyż „Niemcy chcą wyzbyć się historii, (…) chcieliby w dużej mierze napisać jednak tę historię na nowo, a najlepiej o niej zapomnieć”. Chwalił „nowego prezydenta Niemiec, który mówi, że Niemcy nie mogą pisać historii na nowo i że tej historii nie da się zaprzeczyć”, ale narzekał na „praktyczne skutki szlachetnych, być może nie tylko słów, ale także intencji”.
Jeśli niemieckie władze nie panują nad chętnymi do odzyskiwania nieruchomości w dawnym heimacie, to dopiero wtedy trzeba im powiedzieć, że „są odpowiedzialne za wszystkie skutki II wojny światowej”. Jeśli „pojawiają się także skutki materialne wyliczane poprzez procesy cywilne, roszczenia wobec rządów czy wobec obywateli, jeśli wśród tych skutków są także nieszczęścia i ofiary różnych narodów mieszkających w tej części Europy, to nadal nie zmienia to tej oczywistej historycznej i politycznej prawdy. Cała odpowiedzialność za skutki materialne II wojny światowej w relacjach polsko-niemieckich spada na Niemcy. Zawsze Niemcy były za nie odpowiedzialne i powinny tę odpowiedzialność dalej ponosić”. Tylko że konkretnie nie chodziło o „skutki materialne II wojny światowej”, lecz o skutki wyrzucania polskich rodzin z ich domów w czasach, gdy powstawała uchwała Sejmu, a skala tych dwóch spraw jest zupełnie nieporównywalna.
Jeśli „na nowo [pojawia się] temat reparacji, to też twardo trzeba powiedzieć, że odpowiedzialność za to, że ten temat pojawia się w sposób tak niepokojący opinię publiczną, spada na Niemcy”. Sam Tusk w życiu by sprawy reparacji od Niemiec dla Polski nie podnosił, skoro uważał, że „Polska z niespotykaną w dziejach nowożytnej Europy wielkodusznością, jako główna ofiara II wojny światowej, nie podnosiła do tej pory kwestii reparacji czy odszkodowań”. I podobno „ta wielkoduszna filozofia polityczna, jaka zakorzeniła się w polskich sercach i umysłach, nie może być wykorzystana przez te środowiska niemieckie, które tę historyczną wielkoduszność Polski mogą brać za bezradność albo za brak zwykłego kompetentnego przygotowania do rozmowy o historii i pieniądzach w polityce i w relacjach polsko-niemieckich”. Ale w czasie siedmioletnich rządów Tuska i PO „bezradność” oraz „brak kompetentnego przygotowania” były oczywistym faktem.
Tusk oczywiście musiał zapewniać, że zwracał się do ministra spraw zagranicznych z prośbą o „natychmiastowe podjęcie działań ze strony rządu polskiego, które dałyby nie złudne, ale praktyczne, prawdziwe poczucie bezpieczeństwa Polakom mieszkającym na ziemiach odzyskanych”. Przecież nic go nie kosztowało oczywiste stwierdzenie, że „jakiekolwiek roszczenia cywilne ze strony Niemiec wobec rządu polskiego czy wobec obywateli polskich są bezprawne. I nie uznamy żadnych takich roszczeń”. Działający w Polsce polityk w tamtym czasie absolutnie nie mógł powiedzieć niczego innego. W istocie chodziło przecież o to, żeby „wyposażyć nasz rząd w skuteczne instrumenty dochodzenia sprawiedliwości historycznej i finansowej w relacjach polsko-niemieckich w kontekście tych zdarzeń, o których mówimy”, a nie reparacji jako takich.
Reszta wystąpienia Tuska 25 sierpnia 2004 r. to już były ozdobniki. Że „obowiązkiem Polski, ale także tej nowej Europy, której staliśmy się członkiem, nie jest zapominanie, ale przypominanie historii”. Że „czas pokuty niemieckiej (…) za takie winy, jakie były udziałem Niemiec w czasie II wojny światowej (…) nigdy się nie kończy”. Że „jeśli jakikolwiek lider niemieckiej opinii publicznej przyjedzie do nas, do Polski, i zrobi nawet najszlachetniejszy gest, uklęknie przed naszymi pomnikami naszej tragedii narodowej, to powinien usłyszeć, że to jest zawsze obowiązkiem Niemców i że żaden gest nie zamknie tej wiecznej pokuty za to, co stało się w Polsce i w Europie wskutek agresji niemieckiej i wskutek II wojny światowej”.
Konkretnie chodziło o to, „aby to rząd niemiecki wziął na siebie wszystkie ewentualne skutki roszczeń cywilnych, jakie Niemcy będą wobec kogokolwiek, a szczególnie wobec Polaków wysuwali w związku z II wojną światową, w związku ze skutkami II wojny światowej”. O domaganiu się reparacji za straty poniesione w czasie wojny nie było mowy. Wszak jesteśmy dumni z tego, że jako „główna ofiara II wojny światowej” pozostaliśmy „wielkoduszni” i nie psuliśmy europejskiego świeżego powietrza smrodkiem reparacji i odszkodowań. Tylko to nie żadna wielkoduszność, a głupota.
Niemcy żadnej wielkoduszności nie przejawiali i nie zamierzają tego robić. Prowadzą cyniczną grę. I tylko Donald Tusk próbuje wcisnąć Polkom kit, że rezygnacja z roszczeń i reparacji jest wspaniała, a ich domaganie się przez Polskę to „niebezpieczna gra”. Z tej perspektywy sejmowe wystąpienie byłego premiera 25 sierpnia 2004 r. nie pokazuje żadnego innego, nowego (czy też starego) Tuska. On się nie zmienił. I to on robił, robi i będzie robił teatr z poważnych spraw. Bo nigdy mu nie chodziło o wypłatę reparacji dla Polski i sprawiedliwe zamknięcie II wojny światowej. Chodziło tylko o to, żeby politycznie nie stracić. Także, a może przede wszystkim w Berlinie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/612863-w-2004-r-nie-bylo-zadnego-innego-tuska