Dla pokolenia fajności meet upy Tuska to przy campusie Trzaskowskiego imprezy przedpotopowe, a sam ich główny bohater to wykopalisko.
Rafał Trzaskowski robi coś, czego Donald Tusk nawet nie rozumie. Chodzi oczywiście o Campus Polska Przyszłości. Tusk, podobnie jak większość zaproszonych na imprezę gości, uważa, że w przedsięwzięciu Trzaskowskiego chodzi o jakieś treści, o stawianie i rozwiązywanie problemów, o wzbogacanie debaty publicznej. Nic bardziej mylnego. Prezydent Warszawy odkrył, że tym, czego potrzebują młodzi ludzie ideowo czy tylko towarzysko się z nim identyfikujący jest dobra atmosfera, czyli fajność.
Uczestnicy Campusu Polska Przyszłości chcą i mają się poczuć fajnie. To kontynuacja trochę zapomnianej albo wtórnie nierozumianej już idei fajnoPolski. Sztandarowym przedsięwzięciem fajnoPolski był Przystanek Woodstock Jerzego Owsiaka (od 1995 r.), obecnie organizowany pod szyldem Pol’and’Rock Festival (od 2018 r.). Tam był tylko zalążek tego, z czego Trzaskowski uczynił istotę rzeczy. Częścią imprezy Owsiaka jest bowiem Akademia Sztuk Przepięknych. Rafał Trzaskowski był gościem u Owsiaka w 2020 r.
Tak na festiwalu Owsiaka, jak i na Campusie Trzaskowskiego istotą rzeczy jest fajność. Uczestnicy mają poczuć, że biorą udział w czymś, co sprawia im wyłącznie przyjemność, gdzie czują się dowartościowani, gdzie są ważni, gdzie się o nich zabiega i traktuje podmiotowo. U Owsiaka wszystko odbywa się niejako na dziko (nawiązanie do pierwotnego Jarocina) i komfort nie ma większego znaczenia. Trzaskowski przeskoczył na wyższy poziom. Bo to jest mu potrzebne politycznie. Potrzebne do pokazania, że reprezentuje inną, nową jakość. Choćby w rzeczywistości było z tym jeszcze różnie.
Fajni ludzie na fajnej imprezie
Na Campusie nie ma luksusów, ale tu widać organizację. Przez kilka dni uczestnicy mają się poczuć komfortowo. Mają się poczuć wyróżnieni, że są tu najważniejsi. Dlatego uczestnicy podkreślają dobrą organizację i poczucie komfortu właśnie. Uczestnikami są młodzi, więc to przede wszystkim przygoda, ale nie powinna być w stylu ani obozu harcerskiego, ani wielkiego pola namiotowego na rockowym festiwalu.
Jeśli jest fajnie i komfortowo, to uczestniczy uważają, że się ich poważnie traktuje, szanuje, że się o nich dba. Nieważne, czy chodzi o wychowanie sobie politycznych janczarów, mimo że to jest akurat politycznym celem. Ważne, żeby nie uważali się oni za jakichś skoszarowanych sekciarzy. Mają się poczuć jak fajni ludzie na fajniej imprezie, organizowanej przez trochę starszych fajnych ludzi, którym zależy na fajnej atmosferze.
Fajność campusu ma się przełożyć na fajność polityki uprawianej przez fajnego Rafała Trzaskowskiego. Trzeba go poprzeć i za nim iść dlatego, że z nim jest fajnie i potrafi on stworzyć atmosferę fajności i komfortu dla tych, których chce wciągnąć do polityki. Mimo że skończył 50 lat, Rafał Trzaskowski sporą część życia spędził w atmosferze fajności, z fajnymi przyjaciółmi (głównie artystami). I on wie, jakie fajność oraz poczucie komfortu mają znaczenie, także w wypadku politycznych sympatii i wyborów.
Rafał Trzaskowski i fajność to zdecydowane przeciwieństwo starszego od niego Donalda Tuska. Były premier i szef PO zdaje się kompletnie nie rozumieć potrzeb pokolenia fajności. To tym dziwniejsze, że ważną postacią tego pokolenia jest jego córka Katarzyna. Tusk na swoich spotkaniach (jego meet upy są rezultatem ewidentnej zazdrości wobec młodszego partyjnego kolegi) kompletnie nie czuje klimatu, jakiego oczekiwaliby młodzi. Te jego spotkania są tylko odrobinę luźniejszą wersją partyjnych konwencji i kongresów.
Dla pokolenia fajności meet upy Tuska to imprezy przedpotopowe, a sam ich główny bohater jest postrzegany jako wykopalisko, choć stara się młodym podlizywać i udawać luzaka. Tusk tego nie czuje, bo się w takim klimacie nie wychował, a dla Trzaskowskiego to normalność, którą zna z domu rodzinnego. I uczestnicy też tę różnicę dostrzegają.
Filozofia fajności sprawia, że goście imprezy Trzaskowskiego występują w innych rolach niż podczas klasycznych politycznych spędów. Wprawdzie niektórzy tego kompletnie nie wyczuwają, jak przed rokiem Leszek Balcerowicz czy Tomasz Grodzki, ale u Trzaskowskiego jest się częścią świata rozrywki, tym, co w kręgu anglosaskim nazywa się politainment. Dlatego goście albo są celebrytami, albo zachowują się jak celebryci. Wprawdzie niektórym słabo to wychodzi, np. sędziwemu Marianowi Turskiemu, ale zasada jest oczywista: Campus to politainment. Celebryci typu Barbary Kurdej-Szatan nie muszą zmieniać konwencji, nawet gdy próbują dramatyzować i nie bardzo rozumieją, po co się tam znaleźli.
Fajna polityka zamiast idei czy pomysłów programowych
Wielość sesji i tematów Campusu nie jest przypadkowa i całkiem nieprzypadkowo mieszają się one z występami artystów. Chodzi o poczucie różnorodności i obfitości rozrywkowej oferty. A wiedząc, że chodzi o politainment, łatwiej zrozumieć, dlaczego na takiej imprezie nie pojawiają się żadne wielkie idee czy programowe pomysły polityczne. To zresztą jest celowe, żeby młodzi ludzie już na starcie nie zniechęcili się do politycznego zaangażowania. Bo ono się wiąże z siermiężnością i atmosferą wykopalisk, a nie fajnym spędzaniem czasu. Fajność sugeruje, że także polityka uprawiana z fajnymi ludźmi będzie fajna i nie trzeba robić skomplikowanych fikołków, żeby się w nią zaangażować.
Klasycznej polityki i drętwych polityków jest wciąż na campusie za dużo, bo część gości nie rozumie, w czym uczestniczy. A poza tym organizatorzy nie mogli tak zupełnie i jawnie odciąć się od Platformy Obywatelskiej i uprawianej przez nią polityki, w większości dla młodych paździerzowatej. Udział niefajnych polityków to cena płacona za akceptację imprezy przez partyjny aparat. Ale uczestnicząc w campusie tacy politycy jak Donald Tusk, Grzegorz Schetyna, Tomasz Grodzki, Małgorzata Kidawa-Błońska, Mariusz Witczak czy Robert Tyszkiewicz sami piłują gałąź, na której siedzą. Poniekąd sami się politycznie anihilują. I, co zabawne, sami tego nie czują, może z wyjątkiem Donalda Tuska, który na campusie jest niejako w celach zwiadowczych i kontrwywiadowczych, choć chyba jeszcze nie wie, co jest grane.
Celem campusu jest m.in. to, żeby uczestnicy zyskali inny poziom politycznej świadomości, zgodny z wymogami politainment, oraz byli gotowi na uczestnictwo w polityce jako czymś fajnym. W otoczeniu fajnych kolegów i pod kierownictwem fajnego mentora. W tym sensie tego pomysłu rządzący nie powinni lekceważyć. Tak bowiem w niedalekiej już przyszłości może wyglądać polska polityka. Nawet jeśli na obecnym etapie jest w tej wersji politainment sporo kiepskiego kabaretu. Ale warto być przygotowanym na zmianę polityki w politainment.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/612188-trzaskowski-uprawia-politainmenttusk-to-zazdrosnie-podglada