Na początek fakty. W czerwcu, w związku ze szczytem w Madrycie NATO opublikowało informację na temat wojskowej obecności sił sojuszu na wschodniej flance w ramach tzw. wysuniętej obecności. I tak w Kabile, w Bułgarii mamy batalion piechoty zmechanizowanej (miejscowe siły zbrojne) i jednostki pomocnicze, łącznie 968 żołnierzy i oficerów, w estońskiej Tapie siły Paktu Północnoatlantyckiego liczą 1480 (głównie brytyjski batalion pancerny i jednostki pomocnicze), w Tata na Węgrzech to głownie lokalny batalion i wspomagający Chorwaci oraz Amerykanie (obsada – 900), w łotewskiej Adaži (gdzie stacjonuje nasza kompania) siły NATO-wskie liczą sobie 1887 osób, na Litwie (Rukla) jest to 1632, wreszcie w Orzyszu w Polsce znajduje się 1033 żołnierzy i oficerów. Do tego potencjału należy dodać niedawno dyslokowane jednostki, głównie francuskie do Rumunii, choć jest tam też nasza kompania zmechanizowana (łączna obsada - 1148) oraz na Słowację, gdzie, jeśli chodzi o personel wojskowy, mamy 648 osób. Sumując te ciągle zmieniające się w związku z rotacją stany, w czerwcu NATO na wschodniej flance dyslokowało łącznie 9641 żołnierzy i oficerów.
Jak napisał Sean Monaghan, ekspert amerykańskiego think tanku strategicznego CSIS w przyjętym na szczycie w Madrycie nowym dokumencie strategicznym NATO zaprezentowało swe ambicje i wolę odpowiedzi na rosnące zagrożenie ze strony Rosji, to tym nie mniej „NATO ma jeszcze wiele do zrobienia, aby im sprostać. Podczas gdy zagrożenie ze strony Rosji powróciło do poziomu zimnej wojny, strategia NATO nadrabia zaległości. Aby wypełnić tę lukę, NATO powinno ożywić – i zmodernizować – podstawowe założenia swej starej strategii - „miecza i tarczy” oraz „obrony w stylu jeża”, które były odpowiedzią na zagrożenie agresją sowiecką.” Tym zagadnieniom poświęcony jest artykuł Monaghana i dlatego warto mu poświęcić nieco uwagi. NATO w czasach zimnej wojny, jak przypomina amerykański badacz, kiedy realnie mierzyło się z zagrożeniem sowieckiej inwazji, w swych dwóch pierwszych koncepcjach strategicznych, przyjętych w roku 1949 i 1952 opracowało dwie kluczowe koncepcje obrony – deterrence by punishment and by denial. Z grubsza rzecz biorąc agresora miała spotkać kara za wtargnięcie na obszar państw Paktu (punishment, czyli miecz), a siły dedykowane do obrony musiały być na tyle duże aby uniemożliwić skuteczny atak (denial - tarcza). Za czasów Eisenhowera, który zanim został prezydentem dowodził siłami NATO w Europie, koncepcje te zostały uzupełnione o doktrynę „obrony w stylu jeża”, co oznaczało, że głównym zadaniem sił na Wschodzie ma być opóźnienie marszu Sowietów, a także o koncepcję obrony poniżej progu wojny kinetycznej. W latach 50-tych w odpowiedzi na rosnącą przewagę w siłach lądowych Sowietów, Pakt Północnoatlantycki zmienił swą doktrynę odstraszania jądrowego (1957 rok) dopuszczając nawet pierwsze użycie tej broni w odpowiedzi na konwencjonalną przewagę Rosjan i ich sojuszników. Po Kryzysie Kubańskim i w tym obszarze nastąpiły pewne modyfikacje, bo NATO po 1968 zakładało „elastyczną odpowiedź” w razie agresji ZSRR, która przewidywała zarówno uderzenia jądrowe jak i konwencjonalne. Monaghan pisze o tym, bo tego rodzaju podejście, w którym kluczową rolę odgrywało uderzenie jądrowe w odpowiedzi na agresję sowiecką (punishment) implikowało strukturę NATO-wskich sił lądowych do końca Zimnej Wojny – dopuszczano relatywnie mniejszą ich liczebność w porównaniu z sowieckim potencjałem uderzeniowym. Wynikało to z jednej strony ze znaczenia jakie w polityce odstraszania agresji przypisywano potencjałowi jądrowemu, ale również z faktu, że skuteczna obrona nie wymaga tak dużego jak atak potencjału.
Znacząca redukcja sił lądowych państw NATO
Post-zimnowojenne odprężenie doprowadziło do znaczącej redukcji, w niektórych przypadkach nawet 10-krotnej, sił lądowych państw NATO, który w zmieniającej się po 2014 roku, a szczególnie po napaści Moskwy na Ukrainę, rzeczywistości jest dziś dalece niewystarczającym, aby gwarantować skuteczną politykę odstraszania. Tym bardziej, że równolegle nastąpiło znaczące zmniejszenie amerykańskiej obecności nuklearnej w Europie i obecnie, w świetle dostępnych danych, mamy na kontynencie około 100 amerykańskich bomb grawitacyjnych B-61 przeciw 1500 rosyjskim głowicom atomowym umieszczonych na różnych środkach przenoszenia, w tym najnowszych rakietach manewrujących. Mamy zatem do czynienia ze znaczącą przewagą Rosji w tym obszarze, którą pogłębia jeszcze i to, że Moskwa, zdaniem NATO-wskich ekspertów, w ostatnich 8 latach zmodernizowała swój arsenał nuklearny, podczas gdy Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy są w tym zakresie na początku drogi. Ta dysproporcja umożliwia Moskwie (i Putin oraz inni przedstawiciele rosyjskiej elity strategicznej robią to w ostatnim czasie coraz częściej) używanie argumentu eskalacji nuklearnej po to, aby blokować lub choćby spowalniać odpowiedź Zachodu na to co w zakresie bezpieczeństwa dzieje się na granicach NATO.
Dylemat NATO jest taki sam, jak ten, przed którym Sojusz stanął podczas zimnej wojny niechęć Zachodu do użycia broni jądrowej daje Rosji możliwość zarówno podjęcia ryzyka konwencjonalnego ataku, jak i grożenia użyciem broni jądrowej bez obawy przed odwetem. Tę lukę można zlikwidować aktualizując doktrynę NATO o nową „elastyczną reakcję”
— argumentuje Monaghan.
W sytuacji kiedy w NATO nie ma zgody, a z takimi realiami mamy dziś do czynienia, na wzrost nuklearnej obecności Stanów Zjednoczonych w Europie, ta „elastyczna reakcja”, której przyjęcie proponuje Monaghan, musiałaby zakładać zdolność do adekwatnej odpowiedzi, w sytuacji rosyjskiej eskalacji, przy użyciu sił konwencjonalnych. Jest to oczywisty warunek wiarygodności polityki odstraszania, bo albo jesteśmy w stanie odpowiedzieć „karzącym” atakiem nuklearnym jeśli zostaniemy napadnięci, albo musimy być w stanie zareagować z odpowiednią siłą przy użyciu tradycyjnych narzędzi. A to oznacza, że konwencjonalny potencjał Paktu Północnoatlantyckiego na Wschodzie musi być wzmocniony zarówno jeśli chodzi o liczebność jak i siłę ognia. Pytanie tylko o jakich liczbach mówimy? Monaghan powołuje się na szacunki Michaela O’Hanlon z Brookings, który szacuje, że w Polsce i w Państwach Bałtyckich NATO winno mieć w ramach wysuniętej obecności nie mniej niż 15 tys. żołnierzy (dziś ok. 6 tys.). Przywołuje też opinie innych ekspertów, którzy uważają, że raczej należy dążyć do relacji sił z Moskalami na akceptowalnym poziomie 1:3. Jak zauważa amerykański ekspert – „Zwiększenie wysuniętych sił NATO na Wschód nie będzie łatwe: gdyby tak było, NATO zrobiłoby to już w Madrycie.” A tak się nie stało, i w efekcie mamy dziś do czynienia jedynie z zapowiedziami zmian mającymi w konsekwencji zmienić relację sił w pożądanym kierunku. Co gorsze, mimo ponadpartyjnego konsensusu w Stanach Zjednoczonych w zakresie zwiększenia obecności wojskowej na wschodniej flance NATO, co przyniosło w ostatnim czasie decyzję o czasowym przesunięciu do Europy 20 tys. amerykańskich żołnierzy, w dłuższej perspektywie, jak trzeźwo zauważa Monaghan „ostatni kryzys na Tajwanie pokazuje pilną potrzebę skupienia się Stanów Zjednoczonych na Chinach, co może uniemożliwić większą obecność sił USA w Europie”.
Wreszcie NATO winno wrócić na wschodniej flance, jak proponuje, do strategii „obrony w stylu jeża”, która pozwala uniknąć ryzyka eskalacji w związku ze znaczącą rozbudową własnych kontyngentów wojskowych, bo przecież Rosjanie będą reagowali na to co się dzieje, a jednocześnie zagwarantować skuteczne odstraszanie. Tej propozycji warto poświęcić nieco więcej uwagi, bo jej ewentualne wdrożenie przez NATO, będzie miało znaczące konsekwencje dla państw wschodniej flanki, w tym Polski. Jak pisze Monaghan pierwotnie opierała się ona na trzech podstawowych elementach – „siłach osłaniających, zaprojektowanych do zasadzki i rozbijania głównych zgrupowań armii najeźdźców; „obronie sektorowej” wykorzystującej warunki terenu do kanalizowania natarcia i osłabiania sił wroga; i kontrataku, aby odzyskać utracone terytorium i niszczyć w siły drugiego rzutu. Koncepcja ta ewoluowała później od obrony „liniowej” do obrony „manewrowej”, wykorzystując nową technologię i doktrynę (w tym amerykańską koncepcję „Bitwy powietrzno-lądowej”).” Pisałem już o tym, ale z grubsza koncepcja ta została modelowo zrealizowana przez stronę ukraińską w bitwie o Kijów. Amerykański ekspert proponuje uzupełnić ją o trzy dodatkowe elementy – pierwszym jest zwiększenie obecności wojskowej, ale raczej w skali umożliwiającej „budowani zaufania” sojuszników wystawionych na rosyjską agresję, a nie wygranie bitwy granicznej. Jak argumentuje winno to być działanie w stylu „pająka w sieci” i sprowadzać się do dyslokacji „rozproszonych, wysoce mobilnych zasobów, z opcją szybkiego skalowania za pomocą wstępnie ustawionego sprzętu i logistyki. Może to być broń przeciwpancerna, przenośne drony i artyleria wykorzystywane np. przez ukraińskie siły zbrojne do obrony i kontrataku.” Może to oznaczać zwiększenie obszarów w których nękane są i niszczone siły uderzeniowe Federacji Rosyjskiej, gdyby Moskwa zdecydowała się na atak, a także, w wariancie bardziej zaawansowanym tworzenie lokalnych NATO-wskich „baniek antydostępowych”, głownie po to aby osłabić przewagę jaką dziś dysponują Rosjanie – chodzi o dominację liczebną i atuty wynikające z bliskości teatru na którym toczyć się będzie wojna.
Należy rozbudować zdolności NATO na wschodniej flance
Kolejna idea, warta wdrożenia na wschodniej flance, to w opinii Monaghana, rozbudowa zdolności Sojuszu Północnoatlantyckiego do rażenia celów położonych na rosyjskich tyłach, również trochę na podobieństwo tego co się obecnie dzieje na froncie wojny rosyjsko – ukraińskiej. Miałoby to umożliwić przygotowanie i przeprowadzenie kontrataków, choć warto też rozważyć, w jego opinii, „tańszą wersję” tej strategii, której istotą jest odwołanie się do sił specjalnych i aktywności partyzanckiej na terenach zajętych przez agresora. Ta zmiana podejścia musi pociągać za sobą też ewolucję, w kierunku wzmocnienia, NATO-wskich sił morskich i lotnictwa dedykowanych dla obrony wschodniej flanki. „W domenie powietrznej NATO powinno zmodernizować swoją istniejącą misję air policing i zastąpić ją zintegrowaną misją obrony powietrznej i przeciwrakietowej. Misja obrony powietrznej wymagałaby zwiększenia zdolności wielonarodowych sił (…) w państwach bałtyckich, Polsce, Rumunii i na Węgrzech, przy jednoczesnym zaktualizowaniu zasad zaangażowania pilotów w oczekiwaniu na bardziej asertywną postawę Rosji. Jednak większość sił powietrznych w aktywnej obronie powinna być zlokalizowana w Europie Zachodniej, aby zwiększyć przeżywalność misji polegających na kontratakach.” Równolegle na wschód winny zostać wysłane większe siły obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, w rodzaju nowych baterii systemów Patriot. Podobnie, z obecnych dwóch do pięciu, postuluje Monaghan, winna zostać zwiększona liczba morskich grup bojowych obecnych w rejonie.
Przywołałem propozycje Seana Monaghana z kilku powodów. Po pierwsze jest on zwolennikiem zwiększenia obecności wojskowej NATO na wschodniej flance i uważa, że dotychczasowa odpowiedź Sojuszu jest niewystarczająca. Na poziomie deklaracji i dokumentów strategicznych szczyt w Madrycie okazał się ważnym wydarzenie, jednak jeśli chodzi o realne wzmocnienie zdolności, niewiele się, póki co, stało. To pokazuje z jak wielką nierównowagą mamy obecnie do czynienia, zwłaszcza w sytuacji kiedy w efekcie podziałów między sojusznikami perspektywa zwiększenia znaczenia komponentu nuklearnego w polityce odstraszania rosyjskiej agresji wydaje się mało prawdopodobną. Co propozycje Monaghana oznaczają z punktu widzenia strategii obrony NATO-wskiego wschodu? To drugi istotny element. Proponuje on bowiem odbudowanie starej „strategii obrony w stylu jeża”. Przewiduje ona utrzymanie w razie rosyjskiego ataku „umocnionych punktów”, wpuszczenie wroga na własny obszar, po to aby działał on na wydłużonych liniach zaopatrzeniowych, niszczenie jego logistyki i sił drugiego rzutu przy zaangażowaniu lotnictwa i potencjału rakietowego, ale również sił specjalnych i oddziałów nieregularnych (partyzanckich). Warto zauważyć, że zdaniem amerykańskiego eksperta tego rodzaju strategia obrony jest wzmocnieniem, w porównaniu ze stanem dzisiejszym, strategii odstraszania. To właśnie po to aby być w stanie na Wschodzie bronić się w sposób podobny jak Ukraińcy w bitwie o Kijów, winny ulec zwiększeniu NATO-wskie kontyngenty. Choć warto zauważyć, że strategicznie istotny potencjał (lotnictwo) winien nadal być w jego opinii koncentrowany na Zachodzie. Na czym polega progres? W Polsce niechętnie przyjmuje się do świadomości fakt, że obecna strategia obrony przez NATO wschodniej flanki (a to jej pochodną jest wielkość dyslokowanego kontyngentu wojskowego) nie przewiduje wygrania bitwy granicznej z Rosjanami, nawet nie zakłada utrzymania głównych punktów oporu w tym stolic zaatakowanych przez Rosję Państw Bałtyckich (o Warszawie dyskretnie się milczy). Zadaniem tych sił „wysuniętej obecności” ma być z wojskowego punktu widzenia co najwyżej opóźnienie rosyjskiego marszu. Politycznie mają one gwarantować zaangażowanie sojuszników w wojnę (stąd dbałość o ich wielonarodowe oblicze).
Kluczowym, w tym kontekście pytaniem, jest to czy po doświadczeniach Irpenia, Buczy i Mariupola tego rodzaju strategia obrony jest z punktu widzenia państw wschodniej flanki w ogóle akceptowalna? Czy ktokolwiek w Estonii zgodzi się na okupację np. Narwy i Dorpatu przez Moskali, a w Polsce na to aby Białystok, nie mówiąc już o Suwałkach czy Trójmieście i Elblągu znalazły się choćby czasowo w rękach Wagnerowców czy ludzi Kadyrowa? Wydaje się, że rządy państw regionu już wiedzą, że tego rodzaju perspektywa jest nieakceptowalna i dlatego kładą silny nacisk na rozbudowę własnych potencjałów. Propozycje Monaghana, korzystne z naszej perspektywy, zakreślają też „pole manewru” jakie mamy w relacjach z naszymi sojusznikami z Zachodu, w tym ze Stanami Zjednoczonymi. Jeśli zostałaby ona przyjęta i NATO poszło w postulowaną przez niego stronę, to i tak, główny ciężar obrony spoczywałby na barkach sił zbrojnych zaatakowanych państw. Nawet jeśli Moskwa nie zdecyduje się na zbrojną agresję, to nierównowagę sił na wschodzie będzie wykorzystywać w charakterze narzędzia presji politycznej. To też uzasadnia rozbudowę potencjału. Osobnym zagadnieniem, które warto zacząć dyskutować, jest pytanie czy przejście do „strategii obrony w stylu jeża” odpowiada naszym interesom i gwarantuje nam bezpieczeństwo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/611695-obrona-w-stylu-jeza-czy-jest-w-ogole-akceptowalna