Żadnych ustaleń „na gębę”. Wszystko na piśmie, a z naszej strony jeszcze z domaganiem się uzasadnienia w oparciu o konkretną podstawę traktatową.
Oj, oj, Ursula von der Leyen jest taka fajna i przychyliłaby Polsce nieba, tylko ma za plecami czeską wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej, Verę Jourovą, a ona jest taka wredna wobec Polski, że nawet życzliwa i oddana pani Ursula nie jest w stanie nic zrobić. Takimi rewelacjami uraczył publiczność Ralf Neukirch z tygodnika „Der Spiegel”. Pani Ursula jest zrozpaczona, bo miała wizję pojednania Komisji Europejskiej z Polską, ale ta okropna Czeszka się zaparła i empatyczna Niemka nie może nic zrobić.
Większe bzdury od tego melodramatycznego kiczu trudno sobie wyobrazić. Po prostu pani Ursula zamówiła sobie w poczytnym niemieckim tygodniku opowieść dla kretynów, bo przecież Niemka prowadząca z Polską wojnę to brzmi wyjątkowo okropnie. Szczególnie na kilkanaście dni przed 83. rocznicą napaści Niemiec na Polskę. To już lepiej, żeby wojnę prowadziła Czeszka, bo zawsze może to uzasadnić zajęciem w październiku 1938 r. przez Polskę Zaolzia albo udziałem Ludowego Wojska Polskiego w okupacji w sierpniu 1968 r. Czechosłowacji.
Głównie z próżności i udawania, że to nie ona kłamała jak z nut i oszukiwała polski rząd, pani Ursula zamówiła sobie tekst pokazujący jej dramat, porównywalny chyba tylko z tragedią Antygony albo Medei. I część polityków oraz komentatorów kupiła te głodne kawałki, choć na kilometr jedzie od tej ustawki fałszem i kiczem. Ale naiwni uwierzą, że lekarz Ursula, w dodatku żona arystokraty i profesora medycyny nie może być zła, w przeciwieństwie do pani Very, absolwentki filozofii studiującej głównie jeszcze w czasach komuny i absolwentki prawa dopiero w wieku 48 lat.
To pani Vera została w październiku 2006 r. zamknięta w ciupie pod korupcyjnymi zarzutami. Wprawdzie została potem uniewinniona, ale gdyby nie śmierć głównego podejrzanego różnie mogłoby być, bo jednak do korupcji doszło. No i jak można wierzyć protegowanej byłego premiera Andreja Babiša, który dla swojej firmy Agrofert wyłudził milionowe unijne dotacje, a pani Vera nawet palcem nie kiwnęła, żeby te machlojki swego dobroczyńcy ujawnić.
Oczywiście pani Vera ma duże zasługi w bezsensownej wojnie z Polską, ale to nie oznacza, że pani Ursula jest niewinna. W wersji dla kretynów pani Vera zgodziła się przyjąć rolę czarnego charakteru, a pani Ursula – anioła. Nic to, że podział ról został dokonany wyjątkowo na rympał, skoro można takie rzewne historyjki sprzedawać w gazetach, a za nimi wszystko powtórzą, w wersji jeszcze bardziej tkliwej, czyli tandetnej, radio, telewizja i Internet. Ukartowany podział ról jest dlatego, żeby nadal kłamać i oszukiwać, i tak dojechać do wyborów w Polsce. Bez przekazania należnych nam pieniędzy, ale z żenującą i kiczowatą opowieścią o zmaganiu się dwóch pań, czyli szerzej o walce dobra ze złem.
Z panią Ursulą jako uosobieniem dobra i cnót wszelakich to gruba przesada, skoro może, a nawet chyba powinna mieć ona w Niemczech zarzuty. Za zlecanie usług wybranym firmom doradczym, a szczególnie jednej, czyli skasowanie 154 mln euro za usługi, o których nikt nie chce jednego dobrego słowa powiedzieć. Kiedy wokół pani Ursuli zrobiło się gorąco i zaczęto gromadzić dowody, całkiem przypadkowo usunęła ona wiadomości i dane z dwóch telefonów, a w nich miały być dowody przekrętu.
Obie panie są na tyle „umoczone”, że idealnie nadają się do występowania w roli bicza na Polskę. A to, jak się dzielą rolami nie ma najmniejszego znaczenia. Gdy są jakieś haki, to łatwo wyegzekwować nadgorliwość, czasem graniczącą z obsesją i opętaniem. Przy czym pani Vera mniej to wszystko potrafi ukryć, w przeciwieństwie do pani Ursuli. No i nie ma pani Vera tego błysku, u pani Ursuli wynikającego z koligacji i przebywania w dobrym towarzystwie. Pewnie dlatego pani Vera obsadziła się w roli karbowej, a pani Ursula – dziedziczki. Ale obie odstawiają ten sam cyrk.
W tym wszystkim nie chodzi o żadne porozumienie z Polską, o istotę sporu czy kwestie mitycznej praworządności. Panie są w różny sposób „umoczone” i można nimi kierować, a publiczności przedstawiać kretyńskie wersje o konflikcie i obiektywnych trudnościach. Nie zmienia to faktu, że obie panie występują przede wszystkim w rolach szulerek i osób zadaniowanych. Trzeba dowalić Polsce, bo rząd PiS nie prawa rządzić w Europie opanowanej przez lewicowo-liberalnych hipokrytów, to się dowala. I opowiada dyrdymały, żeby to przykryć. I czeka na powrót „drogiego przyjaciela Donalda” do Brukseli, ale już jako premiera.
Nie jest łatwo porozumiewać się z szulerami, ale jakoś trzeba. A zatem, żadnych ustaleń „na gębę”, żadnego czarowania się. Wszystko na piśmie, a z naszej strony jeszcze z domaganiem się uzasadnienia w oparciu o konkretną podstawę traktatową. Nawet jeśli to nie rozwiąże problemów, utrudni oszukiwanie i może być dowodem w ewentualnym postępowaniu przed TSUE. To też towarzystwo z tej samej bajki, ale lepiej nie ułatwiać im zadania. I trzeba otwarcie mówić i pisać o szulerstwie, oszustwach i łgarstwach, żeby nie było, że wszystko jest w porządku i właściwie nie wiadomo, z jakiego powodu polski rząd się czepia. Każdy pozostawiony ślad się liczy i to wcale nie spływa po obu paniach, jak się niektórym wydaje. Inaczej z oszustkami postępować się nie da.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/611607-nie-ma-zadnego-konfliktu-miedzy-von-der-leyen-i-jourova