Mniej kontrolujący emocje politycy i wyznawcy PO widzą się w rolach mścicieli, aż dysząc żądzą zemsty, odwetu i śniąc o jakiejś formie nocy św. Bartłomieja.
Najpierw była zapowiedź „wyprowadzania” z Narodowego Banku Polskiego jego prezesa, prof. Adama Glapińskiego. Potem buńczuczne „odkuwanie” prezes Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej od jakiegoś mitycznego fotela. A finałem jest sprawdzenie, czy prezydent Andrzej Duda jest legalny, czyli mało zakamuflowana obietnica impeachmentu. Po drodze były jeszcze plany kontroli wyborów, a właściwie to przygotowania swego rodzaju bojówek mających wpłynąć na wybory oraz zapowiedź liczenia głosów na własną rękę. Czyli było całkiem bezczelne sugerowanie, że trzeba będzie poprawić wyniki wyborów, jeśli bojówki miałyby kłopot z ich ustawieniem. To wszystko składa się na jedyny istniejący program Donalda Tuska, a przez niego zapewne jest to także jedyny realny program Platformy Obywatelskiej.
Podkreślmy, człowiek uważający się za największego demokratę nie tylko w Polsce, Europie, na Ziemi i w Drodze Mlecznej bez żenady snuje plany zamachu na demokrację, wszelkie wolności i konstytucyjne organy państwa. A potem pewnie, mówiąc językiem marszałka Piłsudskiego, chciałby oktrojować konstytucję. To absolutna granda, ale zapadła nad tymi planami zamachu zadziwiająca cisza, a sam planista zachowuje się jak jakiś Aleksander Łukaszenka. W demokracji ktoś taki byłby namierzony przez odpowiednik służby (urzędu) ochrony konstytucji i całkiem serio inwigilowany (tak się robi choćby w Niemczech, tylko oczywiście nie w odniesieniu do kogoś takiego jak pupilek Tusk). Albo ktoś taki zostałby odstawiony „do czubków”.
Najciekawsze w tych planach zamachu i poprawiania wyborów oraz rewizji obsady konstytucyjnych urzędów i instytucji jest wyłażące zza nich poczucie wściekłości oraz bezsilności zarazem, choć pozornie te dwa zachowania są z sobą sprzeczne. Tusk zrobił wszelki możliwy i niemożliwy cyrk wokół swego powrotu do polskiej polityki, zachowywał się niczym jakiś odpowiednik Bokassy I, kabaretowego i groźnego jednocześnie władcy Cesarstwa Środkowoafrykańskiego (za memento może posłużyć to, że w końcu sfiksował i umarł na zawał, choć przez lata przynajmniej prowadził wesołe życie z 17 żonami).
Tusk może nie chciał urządzać koronacji w stylu Napoleona, jak zrobił to Bokassa, ale najwyraźniej wścieka go, że nikt go nie traktuje nawet tak, jak w latach 70. XX wieku traktowany był Bokassa. Właściwie to częściej jest przedmiotem „beki” niż poważnego traktowania. Dlatego jeszcze bardziej się wścieka, bo on chciały „śmieszyć”, ale i „tumanić” oraz „przestraszać” - niczym Twardowski w balladzie Adama Mickiewicza „Pani Twardowska”. A tu nic, bryndza i podśmiechujki. A nic tak Donalda Tuska nie wścieka jak robienie sobie z niego jaj.
Postanowił współczesny Pan Twardowski może nie polecieć na Księżyc, ale zamienić się w satrapę. I samo to byłoby śmieszne, gdyby nie cała rzesza (na razie pisana małą literą), chętnych do wypełnienia bojówkarskich planów konkretną treścią. Nieprzypadkowo wyborami mają się zająć „pacyfiści” z Komitetu Obrony Demokracji z jeszcze bardziej bojowo nastawionymi zadymiarzami za plecami. A mniej kontrolujący emocje politycy i wyznawcy PO już się widzą w rolach mścicieli. Oni aż dyszą żądzą zemsty czy odwetu i śni im się jakaś forma nocy św. Bartłomieja.
Niedoszły Bokassa (Bokassiński, Bokassler?) też się już nieźle grzeje, choć jeszcze nie wie, czy pójść na całość, czy jeszcze trochę poczekać. Zalewają go kolejne fale wściekłości, zaciska te swoje piąstki i szczęki, ale na razie jest bezsilny. Liczy jednak, że znajdą się jacyś „silni ludzie” – jak to z właściwą sobie odwagą i inteligencją sformułował Tomasz Siemoniak. I oni by się chętnie znaleźli, bo tylko czekają na hasło. Tyle że tych bojówek nie można „spalić” przed wyborami. Kto wtedy zająłby się ich „ustawianiem” i „poprawianiem”. Bokassler chce mieć efekt już, a bezsilność go wykańcza. Dlaczego rzuca te swoje niewydarzone pomysły, licząc zapewne na to, że jacyś rozgrzani bojówkarze przekują słowa w czyny.
Wszystko to razem jest świadectwem kompletnego upadku niegdysiejszego demiurga. On bardzo by chciał, dlatego snuje scenariusze, ale nie wie, jak to zrobić, żeby do niego nie prowadziły wszystkie tropy. To wzmacnia poczucie bezsilności, rodzi nowe kompleksy i ożywia stare. Trzeba mieć bowiem straszne kompleksy (a pewnie także niedokończone zobowiązania), żeby tak kurczowo chcieć być znowu kimś. Chcieć – to jeszcze pół biedy, ale też doczekać czasów, gdzie ambicjom nie będzie towarzyszyła beka i politowanie. I przekonanie wielu rodaków, że mimo wszystko to wyjątkowy nieudacznik. A im bardziej to wszystko sobie uświadamia, tym mocniej się wścieka. A wtedy tylko cieniutka linia dzieli od desperacji i potrzeby zaistnienia w historii.
W Polsce, w Europie zaistnienie w wariancie Bokassy jest właściwie nieprawdopodobne. Ale kilka kontynentalnych wzorów do naśladowania wciąż jest. I nie powinno nas mylić, że na początku towarzyszyć może temu beka i groteska. Już tak bywało w historii. A potem tak się wszystko potoczyło, że samo wspomnienie wywołuje ciarki na plecach. Groteskowi tyrani nie są wcale lepszą wersją tej patologii i paranoi. Warto o tym pamiętać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/610313-gdy-tusk-knuje-wokol-wyborow-to-nie-mozna-spac-spokojnie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.