„Wobec Polski Niemcy stosują właściwie wszelkie pozamilitarne formy nacisku. Jest szantaż finansowy, polityczny, są oszczerstwa, więc dobrych stosunków z Niemcami nie mamy już od dawna. Wina leży jednak po stronie polityków w Berlinie, którzy przestali prowadzić politykę proeuropejską, proatlantycką i zaczęli prowadzić politykę prorosyjską, której po prostu przeszkadza suwerenna Polska” - mówi portalowi wPolityce.pl Jan Parys, były minister obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego.
CZYTAJ TAKŻE:
wPolityce.pl: W swoim artykule dla „Rzeczpospolitej” wspomniał Pan o serii oszczerczych publikacji na temat Polski, które ukazywały się w niemieckiej prasie za czasów rządów Angeli Merkel w RFN, a w naszym kraju - premier Beaty Szydło. Na czym konkretnie polegała ta dość niepokojąca akcja?
Jan Parys: W okresie tych dwóch lat był prowadzony monitoring prasy niemieckiej i wypowiedzi niemieckich polityków. Widać było, na podstawie zestawień różnych publikacji, że jest to zorganizowana akcja oszczercza. Te artykuły nie uwzględniały stanowiska różnych stron, były całkowicie stronnicze, pełne epitetów, pozbawione argumentów, nie uwzględniały stanowiska strony polskiej.
Jednym słowem, stanowiły naruszenie wszelkich zasad obiektywnego dziennikarstwa. Doskonale pamiętam, że kiedy minister Waszczykowski przedstawił dyplomatom niemieckim takie zestawienia, to oni zaczęli tłumaczyć się, że nie mają z tym nic wspólnego i że nie robi tego prasa niemiecka, tylko polscy dziennikarze „Gazety Wyborczej”, zatrudnieni np. w tygodniku „Die Zeit”.
Posłużono się więc sprytnym fortelem, by zatrudnić np. dziennikarzy z Warszawy, aby te artykuły pisali. Kiedy odchodziliśmy z ministerstwa, natychmiast rozwiązano pion, który zajmował się monitoringiem niemieckiej prasy, a całe archiwum zostało zniszczone.
Dlaczego włączali się w to także polscy dziennikarze?
Niestety, część polskich elit nie czuje się związana z polskim państwem i buduje swoje kariery na służbie obcym interesom.
Tak było kiedyś, w XVIII w., ale jest tak również i dziś. Wśród polskich profesorów czy publicystów są tacy, którzy żyją z tego, że bronią stanowiska innych państw. Bardzo nad tym ubolewam i jestem ciekaw czy znajdzie się jakiś publicysta albo polityk niemiecki, który zechce podjąć polemikę z moim artykułem na łamach „Rzeczpospolitej”, czy też Niemcy wydadzą polecenie i na ten artykuł odpowie ktoś, kto jest zawodowym obrońcą interesów niemieckich w Polsce, a są tacy profesorowie i tacy dziennikarze,
W co teraz grają Niemcy, po czyjej stronie stoją?
Niemcy mają swoje interesy, które, jak widać, nie są zbieżne z interesem Europy. Zarówno w sprawach klimatu, jak i energetyki czy bezpieczeństwa, Niemcy idą zupełnie inną drogą niż większość państw europejskich i starają się narzucać swoją wolę. Wobec Polski Niemcy stosują właściwie wszelkie pozamilitarne formy nacisku. Jest szantaż finansowy, polityczny, są oszczerstwa, więc dobrych stosunków z Niemcami nie mamy już od dawna. Wina leży jednak po stronie polityków w Berlinie, którzy przestali prowadzić politykę proeuropejską, proatlantycką i zaczęli prowadzić politykę prorosyjską, której po prostu przeszkadza suwerenna Polska. Dzisiaj stosunki Polski z Niemcami są takie jak na początku sierpnia 1939 r.
Jesteśmy obiektem frontalnej agresji i używane są wobec nas właściwie wszystkie metody pozamilitarne.
Mimo iż wszyscy widzimy, w jaki sposób Niemcy postępują wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę, w polskiej debacie publicznej wciąż pokutuje fałszywa alternatywa, że albo jest się z Niemcami, albo z Putinem. Z czego ona wynika?
To jest całkowicie fałszywa alternatywa. Ten dylemat polskiej polityki sięga zresztą jeszcze XIX w. Kiedy Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy, przekreślił tę alternatywę, pokazując, że nie trzeba stawiać ani na Rosję, ani na Niemcy, a w interesie Polski leży sojusz z największym państwem Zachodu – ze Stanami Zjednoczonymi. I to właśnie dobra współpraca z USA jest gwarantem naszego bezpieczeństwa.
Sądzę, że dobre relacje z Niemcami będą możliwe wtedy, kiedy Berlin wróci na tory polityki atlantyckiej. Na początku lat 90. nasza współpraca z RFN była dobra – zabiegałem o to zresztą sam, zapraszając do Warszawy niemieckiego ministra obrony, Gerharda Stoltenberga – była to pierwsza taka wizyta od II wojny światowej, czy też zapraszając sekretarza generalnego NATO, Manfreda Wörnera, który był stuprocentowym Niemcem – ale Niemcem europejskim, a nie prorosyjskim. Podobnie jak kanclerz Helmut Kohl czy wcześniej kanclerz Adenauer. Byli to politycy, którzy rozumieli, że miejsce Niemiec jest po stronie Zachodu i że tę wspólnotę Zachodu trzeba budować wspólnie ze Stanami Zjednoczonymi, a nie przeciwko USA.
Niektórzy powiedzieliby pewnie, że powinniśmy tak samo blisko współpracować z USA, jak i z Niemcami lub wręcz, że lepiej jeśli postawimy na tego sojusznika, którego mamy geograficznie bliżej. A czy możliwa jest relacja zarówno z Niemcami, jak i USA czy jednak wizje świata prezentowane przez oba te kraje zbyt mocno się różnią?
To oczywiście jest możliwe, ale tylko wówczas, gdy Niemcy powrócą na tory polityki proatlantyckiej, porzucając tym samym swoją dotychczasową, prorosyjską linię. Nie może być tak, ze największy i najbogatszy kraj Europy pomaga Ukrainie w sposób minimalny, symboliczny wręcz, dużo mniejszy niż Polska, czyli kraj słabszy od Niemiec pod każdym względem. Pokazuje to, że niemiecka polityka idzie zupełnie fałszywą drogą.
Czy Niemcom zależy tak naprawdę na zwycięstwie Ukrainy, czy na tym, aby kraj broniący nie tylko siebie, ale i całej Europy przed rosyjską agresją poddał się lub poszedł na jakiś pseudokompromis, w efekcie którego Berlin mógłby szybko wrócić do interesów z reżimem Putina?
Niestety, obserwowaliśmy, że kanclerz Scholz wielokrotnie rozmawiał z Putinem, już po 24 lutego, czyli po rosyjskim ataku na Ukrainę. Te rozmowy nic zresztą nie dały, więc pokazuje to, po czyjej stronie jest serce polityków niemieckich. Niestety, po stronie Moskwy, a nie Kijowa.
Czy rosyjska agresja na Ukrainę zmieni pozycję Niemiec w Europie, czy też RFN dalej będzie głównym graczem dyktującym warunki?
Myślę, że wielu polityków w różnych krajach oczekuje na zmianę polityki Niemiec, ale zmianę faktyczną, a nie werbalną. Taka zmiana oznaczałaby powrót do roli głównego europejskiego sojusznika USA, a teraz, niestety, takim poważnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych nie są. Widać to właśnie na przykładzie pomocy dla Ukrainy, ta pomoc jest symboliczna.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozm. Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/610137-czy-dobre-relacje-z-niemcami-sa-mozliwe-odpowiada-j-parys