Jeśli polityczny przekaz zostanie sprowadzony do bluzgów, w pewnym momencie ludziom może być wszystko jedno, o co w polityce chodzi.
Znowu polską politykę zdominowała debata o epitety, tym razem zawieszona między „śmieciem” a „zerem”. Niedawno odbywała się jeszcze gorętsza dyskusja, z udziałem profesorów, co jej wcale nie uszlachetnia, lecz kretynizuje, o status tak finezyjnych określeń, jak „wypie…lać” czy „je…ć”. Te współczesne debaty nie mają ani pomysłowości językowej marszałka Piłsudskiego, choćby słynne „fajdanitis poslinis” (cały wykład na ten temat można znaleźć w „Nowym Dzienniku” z 9 kwietnia 1929 r.) czy triada „pierdel, serdel, burdel”. Dziś właściwie nic nie jest podszyte ironią czy sarkazmem, lecz jest waleniem na odlew.
Marszałek Piłsudski to nie był polityk salonowy, ale jednak jego epitety były podszyte humorem („wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”). Obecnie „humor” sprowadza się do rozważań, komu „przypie…ić”. Realne możliwości, żeby to zrobić ma niewielu, np. Władysław Frasyniuk czy Tomasz Lenz, a wcześniej miał Jacek Soska z PSL („Kargul, podejdź no do płota, a dostaniesz w mordę chłopską ręką”).
W polskiej i światowej polityce trwały jest już proces, który można nazwać „sztacheciarstwem”. Nie zgadzam się z tobą, to ci „przypi…olę” sztachetą, najczęściej słowną, choć paru chętnych do rękoczynów i sztachetoczynów by się znalazło, a taki Władysław Frasyniuk jest wręcz z tego znany, że się wyrywa do bitki. Sztacheciarstwo nie jest wygłupianiem się czy jakimś pastiszem mordobicia, lecz najczęściej polega na tym, że politycy coraz bardziej prymitywizują swój przekaz. Robią to przekonani, że w czasach dominacji krótkich komunikatów, w dodatku w większości agresywnych, czyli swego rodzaju bluzgów, ludzie nie zauważają nic więcej niż owe bluzgi.
Sztacheciarstwem w polityce rządzi mechanizm sprzężenia zwrotnego lub (używając języka matematyki) są to klasy samozwrotne. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że politycy uważają wyborców (społeczeństwo) oraz swoich przeciwników za coraz głupszych, dlatego prymitywizacji podlega komunikacja między nimi. Przyjmują, że innej formy by nie zrozumiano. Z drugiej strony, wyborcy (społeczeństwo) wnioskują, że skoro komunikaty polityków są coraz prymitywniejsze, to ci stają się coraz głupsi i wirusa głupoty przenoszą na tych, którzy mają ich popierać oraz wybierać.
Dla wielu sztacheciarstwo i głupkowatość w uprawianiu polityki jest wybawieniem, bowiem mogą na szersze procesy przerzucić odpowiedzialność za własne niedostatki intelektualne, moralne, estetyczne. Bardzo to ułatwia anonimowość w sieci. Dlatego mogą mówić: jesteśmy dużo mądrzejsi niż mogłoby się wydawać, ale dostosowujemy się do reguł gry. Na razie jesteśmy na etapie komunikacji zawieszonej gdzieś pomiędzy równoważnikami zdań a bluzgami.
Osobną grupę komunikatów stanowi tzw. strumień świadomości (nieświadomości), czyli obszerny przekaz, w którym jest bardzo mało treści, o sensie nie wspominając. Tu niedoścignionym mistrzem jest Szymon Hołownia ze swoimi „live’ami”, a ten jego styl przenosi się na całe ugrupowanie Polska 2050. Osobną grupę stanowią też przekazy łopatologiczne (politgramota), które w mniemaniu polityków są wygodnym narzędziem do łomotania politycznych przeciwników. Co zaskakujące, jednym z mistrzów politgramoty jest prof. Leszek Balcerowicz. Ale rośnie mu znacznie radykalniejsza konkurencja w osobie Bartosza Arłukowicza.
Sztacheciarstwo i głupkowatość nakładają się na szersze procesy cywilizacyjne. Jednym z nich jest postępująca infantylizacja dyskursu publicznego. Wynika ona w dużej mierze z rozpowszechnienia przekonania, że wszystko musi być lekkie, łatwe i przyjemne, gdyż inaczej nie zostanie zaakceptowane. A pewien trud, na przykład w zdobywaniu wiedzy, jest niczym nieuzasadnioną szykaną, a wręcz torturą.
Drugim szerszym procesem jest szybko postępująca tendencja do ignorowania wiedzy źródłowej. Nie chodzi tylko o powszechne wręcz ignorowanie oryginalnych tekstów (przekazów) kultury i myśli, lecz nawet informacji z pierwszej ręki. Współczesny kanon wiedzy czy kompetencji kulturowej to rzeczy zasłyszane z trzeciej, czwartej, a nawet piątej ręki. Albo nie zasłyszane nigdzie, tylko skompilowane z najprymitywniejszych przekazów telewizyjnych. Nawet nie z antologii tekstów, tylko z zestawów grepsów bądź najgłupszych plotek. Co smutne, odchodzenie od wiedzy źródłowej dotyczy w coraz większym stopniu naukowców oraz twórców kultury, a lubują się w tym aktorzy.
Trzecim szerszym procesem jest przeideologizowanie niemal każdego przekazu, nawet prostych informacji. Wszystko ma być krótkie i ideologiczne niczym uderzenie młotkiem. A jeśli tak, to ideałem byłyby tu plakaty propagandowe w sowieckiej Rosji czy hitlerowskich Niemczech. I to się wiąże z procesem czwartym – przemoralizowaniem wszystkiego, i to na poziomie moralnego pałkarstwa zamiast argumentacji. Ideałem jest, żeby każda wypowiedź zawierała ostry sąd moralny, wgniatający przeciwnika w glebę albo robiący z niego to, co walec robi z dżdżownicą.
Piątym procesem nakładającym się na sztacheciarstwo i głupkowatość w polityce jest szybko postępujące przekształcanie obywatela w konsumenta. Konsument ma tylko wiedzieć, co jest modne bądź „na topie” i bezrefleksyjnie to kupować. A całe jego życie ma być nastawione na pogoń za towarami (ewentualnie usługami) czy okazjami. Jego egzystencja ma też być nastawiona na pożądanie towarów (usług), czyli ma być tak zorganizowane, żeby zaspokoić maksymalne aspiracje konsumenckie. A politycy mają mu tylko pomagać te konsumenckie aspiracje zaspokajać.
Mogłoby się wydawać, że sztacheciarstwo i głupkowatość polityki są wygodne i efektywne, bowiem upraszczają polityczny przekaz, ułatwiają decyzje oraz nie wymagają wielkiego wysiłku intelektualnego czy organizatorskiego. Faktycznie wszystko się spłyca i relatywizuje, w tym motywacje wyborcze. Jeśli polityczny przekaz zostanie sprowadzony do bluzgów, w pewnym momencie ludziom może być wszystko jedno, o co w polityce chodzi. A politycy osiągnęliby swój cel, czyli de facto zniszczyliby polityczną świadomość obywateli. I wtedy wystarczyłoby wezwanie do zajęcia się tym, komu akurat trzeba „przypie…ić”, a reszta potoczyłaby się sama. Czyż nie o to chodzi Donaldowi Tuskowi, gdy wzywa do „wyprowadzania” i jej zapowiada? Sztacheciarstwo w czystej postaci.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/609425-polityczne-sztacheciarstwo-tuska