Jaki klucz postępowania powinny wybrać polskie władze wobec blokowania przez Komisję Europejską należnych nam pieniędzy z funduszu KPO? W odpowiedzi na tę kwestię ze strony polskich polityków wyłoniły się dwa skrajne stanowiska. Proponuję ich kompilację.
Od kilku tygodni centralną sprawą dla wszystkich Polaków – oprócz obaw o możliwy wzrost inflacji i lęku jak przeżyć zimę, aby nie było zamarznąć w domach i mieszkaniach - jest sprawa pieniędzy z funduszu KPO, które blokuje Unia Europejska.
Od co najmniej pół roku do świadomości powszechnej tych, którzy z różnych powodów interesują się tym drażliwym tematem, że u podstaw decyzji o wstrzymywaniu rozpoczęcia spłat z tej puli, leżą wyłącznie kwestie polityczne, nie zaś problemy związane z wymiarem polskiego wymiaru sprawiedliwości. Trzeźwo, choć z elementami rozgoryczenia patrzący na postawę UE, przewidywali, że pieniędzy tych Polska może nie dostać przed zakończeniem przyszłorocznych wyborów.
Ci właśnie sceptycznie przyjęli wizytę szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen w Warszawie, szumnie podpisującej zatwierdzenie KPO, co miało otworzyć szeroko wrota do oczekiwanych pieniędzy. Przez kilka dni przeważały głosy naiwnych, głoszących, że pierwsze pieniądze z KPO wpłyną do Polski najbliższą jesienią, a najpóźniej zimą, ale jeszcze tego roku.
Ostatnie publiczne wypowiedzi von der Leyen i kilku ważnych polityków unijnych, nie pozostawiają złudzeń. Jeśli w ogóle dostaniemy – a ściśle otrzymamy należne nam fundusze - pieniądze dostaniemy wtedy, gdy PiS przegra wybory, a KE otwarcie zaufa nowemu rządowi pod przywództwem Platformy Obywatelskiej, aby wzmocnić jej pozycję polityczną, jako posłusznego partnera gotowego wychodzić naprzeciw każdemu mruknięciu i mrugnięciu Ursuli von der Leyen.
Ta gra KE z prawicowym polskim rządem w kotka i myszkę, niezależnie od tego, że stała się dość przejrzysta, wywołuje wśród polityków, ale też zwykłych Polaków – co widać w dziesiątkach wpisów internetowych – zniecierpliwienie.
Prof. Zdzisław Krasnodębski proponuje zerwanie umowy zawartej z UE w sprawie KPO. Jego zdaniem, rząd Zjednoczonej Prawicy nie może pozostać bierny na nieustanne zwodzenie i winien powiedzieć „stop, szanowna Komisjo. Co za dużo, to niezdrowo”.
Z kolei Ryszard Czarnecki wolałby, aby nie rezygnować z przysługujących nam pieniędzy. Zamiast rezygnacji podjąć próby nacisku na KE. Stosować ten nacisk równolegle dwoma torami. Przestać płacić składki członkowskie do kasy UE oraz trąbić głośno, jak się tylko da, że KE blokuje pieniądze z KPO z niskich pobudek politycznych.
Sądzę, że bardziej realnym scenariuszem jest zamysł prof. Zdzisława Krasnodębskiego. Warto skorzystać z recepty Ryszarda Czarneckiego, aby nagłośnić prawdziwą motywację działania KE, która doprowadziła Polskę do takiej decyzji.
Przed zerwaniem umowy można zachować się poprawnie i dać szansę KE na wycofanie się z forsowanej, skrytej strategii. Wyznaczyć np. ultimatum stawiające warunek, że jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie wpłynie pierwsza transza, automatycznie Polska uzna umowę za nieważną.
W ultimatum podkreślić, że poza realizacją przyjętej w połowie czerwca br. nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym Polska nie zamierza wypełniać kolejnych wskazanych przez KE tzw. kroków milowych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/609053-czy-rzad-zrobi-krok-zdejmujacy-petle-kpo