Od sześciu lat każdy 1 sierpnia i 1 września są niczym szkło powiększające, które pozwala jeszcze lepiej dostrzec, którędy przebiega być może najważniejszy podział w naszym narodzie i na scenie politycznej. Z jednej strony mamy postawy suwerenne, godnościowe, ambitne, potrzebę domagania się tego, co nam należne, w tym wystawienia rachunku za największe krzywdy, jakie kiedykolwiek nam zadano. Z drugiej – marzenie o podległości i powrocie do wasalnej pozycji Polski wobec Niemiec kosztem elementarnych polskich interesów, wizję polskiego karzełka uwieszonego u berlińskiej nogawki.
Choć szkiełko pojawia się przy okazji rocznic tragicznych wydarzeń, oś podziału nie przebiega pośród kwestii historycznych, lecz bardzo aktualnych. A z racji obecnej sytuacji wojennej – i, co za tym idzie, zmieniającej się geopolityki – być może nigdy wcześniej ten kontrast nie był tak wyraźny, a stawka tak wysoka.
Gdy w Europie następuje nowe rozdanie kart, Niemcy stoją na golasa ze swoją wieloletnią prorosyjską polityką, a cały kontynent widzi, co zafundował nam Berlin ze swoim miękkim imperializmem, otwiera się przed Polską szansa na zmianę układu sił.
Kosztem Niemiec oczywiście. I dlatego tak oburzające są postawy proniemieckie wśród polskich elit. Zwłaszcza ws. reparacji.
Gdyby PiS do tego uczciwie podchodził, w 2016, w 2017, czy w 2019, w rocznicę II wojny i napaści Niemiec na Polskę, by tę sprawę załatwił. A tak gonią królika, a nie łapią go
— mówi dziś z satysfakcją Tomasz Siemoniak, udając że jego partia nie odgrywa tu roli hamulcowego.
Przed dwoma dniami pisałem, że być może sprawa reparacji faktycznie byłaby już zamknięta, gdyby Platforma stawiała interes Polski ponad interesem Berlina. Czy jest inaczej? Dlaczego w 2016, 2017, 2018, 2019 i w kolejnych latach za każdym razem politycy PO torpedowali i torpedują pomysł ubiegania się o odszkodowanie za II wojnę światową?
Przecież dobrze wiedzą, że Polska nigdy się go nie zrzekła. Udowodniliśmy to na łamach tygodnika „Sieci” już dawno, ujawniając brak zarejestrowanej umowy międzynarodowej w tej sprawie.
Przecież dobrze wiedzą, że Niemcy nigdy nie zadośćuczynili za mordy, zniszczenia i grabieże w latach 1939-45.
Przecież dobrze wiedzą, że te pieniądze Polsce się należą i są niezwykle potrzebne.
Odpowiedź znamy. I największa proniemiecka partia w Polsce wcale się z tym nie kryje.
Prawnie, jak widać po tym, że rząd nic nie robi, nie jest to taka prosta sprawa. Zawsze też powinniśmy patrzeć co jest najbardziej w interesie Polski, a w interesie Polski są więzi z Zachodem, dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi, Niemcami, Francją Wielką Brytanią,bo trwa wojna na Wschodzie. O tym powinniśmy pamiętać - nie o zysku politycznym jutro czy pojutrze w mediach, tylko o polskim interesie. A on wskazuje, że powinniśmy się trzymać Zachodu i mieć dobre relacje ze wszystkimi państwami na Zachodzie.
To znów Tomasz Siemoniak z dziś. Czyli: nie podskakujmy, nie bijmy się o swoje, wyrzeknijmy się sprawiedliwości, byle nie drażnić Niemca.
A to już Sławomir Nitras z wczoraj:
Morawiecki nawet w takim dniu manipuluje. Nie wspomniał, że burmistrz Syltu podczas obchodów rzezi Woli osobiście przepraszał w imieniu mieszkańców wyspy za Reinefartha. Powstanie jest upamiętnione na wyspie i istnieją programy wspólne z Polską. Robi to dla politycznego interesu.
Nie chcą bilionów złotych reparacji – ciepłe słowo od jakiegoś niemieckiego burmistrza wystarczy. Naprawdę tanio są skłonni sprzedać Polskę. Ludzie o takiej mentalności chcą wrócić w Polsce do władzy. Nic dziwnego, że Berlin im kibicuje.
Niemcy wciąż liczą, że rządy PiS uda im się przetrwać bezboleśnie, że okażą się tylko epizodem, który nie wywoła długofalowych negatywnych skutków w ich planie nowego (gospodarczego) podboju Europy.
Dopóki widzą szanse na powrót do władzy Donalda Tuska, będą zwlekać, kluczyć, łamać traktaty, na wszystkie sposoby podstawiać nogę we wszelkich obszarach (energetycznych, wojskowych, migracyjnych, handlowych, prawnych), byle tylko nie dopuścić Polski do grona europejskich decydentów. Platforma Obywatelska jest ich nadzieją, a naszym kamieniem u szyi.
Spójrzmy na wczorajszy wywiad „Rzeczpospolitej” z nowym ambasadorem RFN w Polsce. De facto mówi on to samo co poprzedni, tutaj nic się nie zmieniło. Wiele pięknych, okrągłych zdań, za którymi nic nie idzie. Ze stałą puentą:
Przyjechałem reprezentować Niemcy i mogę powiedzieć, że z naszego punktu widzenia relacje z Polską mają absolutnie specjalne znaczenie. Jako z partnerem w Unii, sojusznikiem w NATO, ale przede wszystkim sąsiadem, z którym chcemy utrzymywać dobre relacje. Polski rząd musi więc zdecydować, czy chce takie stosunki z nami nawiązać
To zwykła bezczelność, charakterystyczna dla niemieckiej polityki. Rozumiem, że chęć „nawiązania” takich stosunków Niemcy zobaczyliby w rezygnacji z reparacji, oddaniu naszych zapasów gazu, by Helga z Heinrichem nie marzli w grudniu gdzieś pod Bremerhaven, w zamknięciu projektu CPK, w milczeniu na temat obiecanych Leopardów, a zasadniczo to w podporządkowaniu wszystkich strategicznych decyzji „solidarnej polityce europejskiej” (tak się składa, że nakreślonej w okolicach Bramy Brandenburskiej)?
Prawda jest brutalna. W obliczu wojny na Ukrainie Niemcy wcale nie chcą zmieniać zasadniczych celów swojej polityki, a jedynie metody dojścia do nich. Dlatego kanclerz Scholz i Ursula von der Leyen dosypują węgla (nomen omen) do swojej machiny nacisków (propagandowych i tych nieformalnych, zakulisowych), by przeforsować gwałt na traktatach europejskich i zlikwidować zasadę jednomyślności.
W ich układance brakuje zasadniczego elementu – potulnej Polski. A ta jest możliwa tylko z Platformą u władzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/609018-reparacje-sa-mozliwe-tylko-wtedy-gdy-po-nie-przejmie-wladzy