Weto nie jest środkiem nielegalnym czy bezwzględnie złym, skoro istnieje w traktatach. Nie umieszczono by w nich środka, z którego nie wolno korzystać.
Czy w czasie, gdy poszczególne państwa członkowskie UE głosowały w swoich parlamentach zgodę na unijny fundusz odbudowy można było przewidzieć, że Komisja Europejska nas oszuka? Właściwie to było pewne. Nie było żadnych przesłanek, że z powodu tego funduszu Komisja Europejska zmieni swoje negatywne, a wręcz wrogie nastawienie do Polski rządzonej przez Prawo i Sprawiedliwość. Musiał to wiedzieć przede wszystkim polski komisarz, na co dzień obserwujący nastroje w Komisji i nastawienie do naszego kraju.
Pewne było to, że Fundusz Odbudowy oraz jego najważniejszy element, czyli Krajowy Plan Odbudowy będą wykorzystane jako wyjątkowo poręczne i praktyczne narzędzie wojny z Polską. Bo to jest wojna, mająca sporo tak samo negatywnych skutków jak agresja militarna. Komisja Europejska chciała blokowaniem środków z KPO dla Polski wpływać nie tylko na nastroje społeczne, ale przede wszystkim na sytuację gospodarczą, w tym na inflację i kurs złotego. Oraz na wiarygodność Polski na rynkach. W wypadku Polski ta pała powstała po to, żeby nią w nas uderzyć. Wręcz nie sposób było tego nie zauważyć.
Perspektywa budżetowa UE na lata 2021-2027 była negocjowana i ustalana pod znakiem wojny z Polską, mimo że formalnie funkcjonowały mechanizmy i wskaźniki, z których wynikały wysokie kwoty dla Polski. Na papierze. To była gra znaczonymi kartami, czyli przygotowanie do serii oszustw oraz sankcji. Przy stole siedział szuler, niezależnie od tego, czy ten szuler nazywałby się Frans Timmermans, Manfred Weber czy Ursula von der Leyen. Była minister obrony Niemiec budziła tylko mniejsze podejrzenia i stwarzała więcej pozorów. Ale robi to samo, co robiliby Timmermans czy Weber, a może nawet więcej, bo z twarzą niewiniątka.
Ustalenie, że mamy szulera po drugiej stronie stołu nie było trudne. A jeśli tak, to trzeba było go blokować we wszystkim, na co Polska miała wpływ i co musiało być przyjęte jednogłośnie. Blokować do skutku, czyli do zaprzestania oszukiwania i wciskania optymistycznego kitu, a więc do uruchamiania kolejnych wypłat. Jeśli zrezygnowaliśmy z blokowania, bo uderzano w poczucie odpowiedzialności albo karmiono nas obiecankami cacankami, to nic dziwnego, że niczego nie udało się osiągnąć. Niczego. Za ustępstwa nie dostaliśmy kompletnie nic. A nawet gorzej: ustępstwa wywoływały kolejne szulerskie działania i w efekcie zaostrzenie kursu w tej wojnie.
Blokowanie wszystkiego nie jest łatwe, bo oznacza wielki ostrzał propagandowy – krajowy i zagraniczny. Oznacza konieczność znoszenia kaskadowo rosnących negatywnych opinii oraz wizerunku absolutnego czarnego charakteru. Tyle że nie ma praktycznie żadnej różnicy między formalnym ocaleniem resztek wizerunku fajnych ludzi, paroma uśmiechami i klepnięciami w plecy, a faktycznym postrzeganiem jako bardzo czarnych Piotrusiów. Tak czy owak przedstawiciele Polski mieli i mają przechlapane. Blokowanie wszystkiego wizerunkowo nic by nie zmieniło, a wręcz mogłoby skrócić okres występowania w roli najczarniejszych charakterów Unii.
Nie było najmniejszych przesłanek, żeby rezygnować z blokowania, bo było pewne, że potem dojdzie do oszustwa. I dochodziło zawsze. Nie wyjątkowo, ale zawsze. Powód był banalny, tak samo jak powód całej wojny z Polską: wybory demokratycznie wygrała partia, której nie wolno rządzić. I wojna z Polską musi się toczyć aż do odsunięcia od władzy tej partii, której nie wolno rządzić. Tu nie ma żadnych niuansów, żadnych negocjacji. Jak dalece ta władza nie ulegałaby żądaniom Komisji Europejskiej, nigdy nie będzie dość ustępstw, bo pojawią się następne, i to coraz bardziej bezczelne. I nie ma żadnej górnej granicy żądań. Oraz upokorzeń.
Rezygnacja z jedynej skutecznej broni, jaką jest weto, sprawia, że nie tylko jest się bezbronnym, ale też uznawanym za „jelenia”. Weto jest na tyle skuteczną bronią, że obecnie awangarda Unii, czyli Niemcy chcą weto znieść. Żeby nie trzeba było się męczyć z państwami, którym przyszłoby do głowy je zastosować. Ale dopóki weto istnieje, nie ma innego sposobu na przeciwstawienie się dyktatowi, karaniu i traktowaniu „z buta”. Wszystko inne to pięknoduchostwo. To tak, jakby bukietem fiołków bronić się przed atakiem pałą.
Nie jest trudno sobie wyobrazić, że gdyby Polska odrzuciła Fundusz Odbudowy, byłaby poddana niebywałej kanonadzie. Tylko to kwestia samopoczucia, bo to, co mamy teraz jest nawet gorsze w skutkach od owego spodziewanego ostrzału. Nawet, gdyby odejść od Funduszu już po jego ratyfikacji i obwieścić światu, że w miarę możliwości Polska postara się sfinansować te same przedsięwzięcia w oparciu o środki pozyskane na rynku, byłoby to korzystniejsze dla złotego i miało mniejszy wpływ na poziom inflacji.
Jedno trzeba powiedzieć wyraźnie: weto nie jest środkiem nielegalnym czy bezwzględnie złym, skoro istnieje w traktatach. Przecież nie umieszczono by w nich środka, z którego bezwzględnie nie wolno korzystać. Wolno, tylko trzeba chcieć i mieć odwagę przeciwstawić się skutkom. Prawdopodobnie mniejszym i znacznie mniej dotkliwym skutkom, gdy z weta się nie korzysta, a potem ponosi tego konsekwencje. I doznaje się kolejnych upokorzeń. Mało tego, w traktatach nie ma nawet słowa o tym, że zastosowanie weta wywołuje wszczęcie jakichkolwiek procedur „karnych”, np. z artykułu 7. I odwrotnie – niestosowanie weta kompletnie przed „karaniem” nie chroni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/608411-polsce-nie-wolno-bylo-zrezygnowac-z-zadnej-opcji-weta-w-ue