Arłukowicz i politycy PO żyją w świecie kompletnej fikcji i chcą tę fikcję rozszerzyć na wszystkich Polaków.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
-Bartłomiej Sienkiewicz proponuje likwidację polskiego państwa, a w zamian zlepek powiatów i gmin
Prezes Ryszard Ochódzki wydawał się postacią fikcyjną, wymyśloną przez Stanisława Bareję i Stanisława Tyma. Okazuje się, że Ochódzki istnieje i nazywa się Bartosz Arłukowicz. I chyba nie jest przypadkiem, że wystąpił publicznie 22 lipca 2022 r., czyli w święto obchodzone w PRL zamiast 11 listopada. Ten PRL pozwala pokazać i przaśność i pokrętność postaci z Barei, czyli z PRL właśnie.
Arłukowicz wybrał Turów pod Szczecinkiem celowo, gdyż pięć dni wcześniej był tak premier Mateusz Morawiecki. Wtedy nie wszyscy się zmieścili na sali gimnastycznej, a przedstawiciele AgroUnii ogłosili nawet, że byli dyskryminowani (jak w każdym miejscu w kraju, którego nie okupują). Arłukowicz wystąpił na wolnym powietrzu pewnie oczekując niezmierzonych tłumów, ale frekwencja była wyjątkowo skromna.
Obecny wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej (jeden z dziesięciu i nie jest to nazwa teleturnieju, choć Arłukowicz jest znany z telewizyjnego programu „Agent”, który wygrał) jest lekarzem pediatrą, co może i powinno budzić łagodne skojarzenia, ale w polityce zachowuje się bez cienia subtelności. Nawet mówi w taki sposób, jakby tylko wydawał polecenia jakimś parobkom. No i wykazuje się wyjątkową gorliwością. Nie tylko dlatego, że jest jednym z najbardziej znanych karbowych Platformy Obywatelskiej, a wcześniej był związany z lewicą (SDPL, Unia Pracy, lista SLD).
Gdy po prawie czterech latach przestał być ministrem zdrowia (15 czerwca 2015 r.), przez Polskę przeszło wielkie westchnienie ulgi. Tym bardziej że zastąpił go wybitny fachowiec i świetny człowiek prof. Marian Zembala (już nieżyjący). Arłukowicz był ministrem w stylu swojego misia, czyli wielkiego picu „na miarę naszych możliwości” i nie było to jego „ostatnie słowo”, przynajmniej przed sporządzeniem protokołu zniszczenia. Misiem został zresztą wcześniej, gdy w maju 2011 r. ówczesny premier Donald Tusk utworzył dla niego fikcyjne w istocie stanowisko ministerialne – pełnomocnika do spraw przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu. Będąc postacią z Barei Bartosz Arłukowicz nie mógł zawieść także w Turowie 22 lipca 2022 r. Gdy zwracał się do przedstawicieli publiczności zupełnym przypadkiem trafiał na osoby ze Szczecinka, a nie z Turowa, co przypominało klimat filmu Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?!”. Naszego bohatera to jednak kompletnie nie zraziło. Jego zresztą nic nie jest w stanie zrazić, podobnie jak realizatorów reformy rolnej i założycieli kołchozów w początkach PRL, których wyraźnie przypomina.
Najważniejsza scena podczas odgrywanego na żywo Barei w Turowie jest związana z 87-letnią mieszkanką, która dla Arłukowicza wydawała się wymarzonym uczestnikiem. No bo trzeba się poświęcić, żeby w tym wieku przyjść na spotkanie z politykiem, w dodatku rangi Arłukowicza. I scena przebiegła tak, jak rywalizacja chirurgów w „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?!”.
Wiekowa dama ujawniła, że przyszła na spotkanie, żeby załatwić sobie remont łazienki, gdyż to, co ma właściwie uniemożliwia korzystanie z niej. Bez skutku starała się o pomoc lokalnych władz w tej sprawie, aż ktoś jej podpowiedział, że trzeba to publicznie poruszyć, a jest okazja, bo zjechał Bartosz Arłukowicz. Dlatego użyła słów „tak trzeba”. Ktoś jej powiedział, że „tak trzeba”, gdyż inaczej się niczego nie załatwi.
Słowa 87-latki były beczką miodu dla Arłukowicza z Barei. Sprawę łazienki zbył jednym zdaniem, że trzeba pani jakoś pomóc. Rozpromienił się i rozwinął przy słowach „tak trzeba”. Zgodnie z zasadami logiki filmów Stanisława Barei potraktował te słowa jako problem obywatelskich powinności i zaangażowania na rzecz wspólnoty. Pani ma 87 lat, a wie, że tak trzeba, czyli trzeba przychodzić na partyjne imprezy Platformy Obywatelskiej, żeby zbawić Polskę, Europę i świat.
Można przypuszczać, że Bartosz Arłukowicz nie zrobił cynicznie, tego, co zrobił. On jest już tak zafiksowany na powinnościach wobec partii oraz w robieniu ludziom wody z mózgu, że wszystko mu się z jednym kojarzy. I może nawet uwierzyć w to, że nie chodziło o sprawę łazienki, tylko obywatelskich powinności. 22 lipca, czyli w święto fetowane przez komunę, takie przekręcanie sensu wydaje się czymś wyjątkowo naturalnym. Cała komuna była na tym zbudowana i Arłukowicz płynnie w to wszedł. Można być prawie pewnym, że on tak myśli, że niczego nie musi udawać.
Naturalność, z jaką się wchodzi z jednej strony w Bareję, a z drugiej - w PRL dopiero przeraża. Bo pokazuje, że życiem społecznym i polityką w partii chcącej przejąć władzę w Polsce rządzi wyłącznie dialektyka, czyli ta masakra logiki i zdrowego rozsądku, którą czerwoni robili na co dzień. I przecież Arłukowicz nie jest wyjątkiem, ale regułą. On tylko został przyłapany niejako in vitro, co sprawia, że łatwiej jest ten przypadek dostrzec i rozłożyć na detale.
On, oni tacy są. Wszystko są w stanie przekręcić, z wszystkiego zrobić karykaturę i zaprzeczenie temu, co pierwotne. On, oni są z Barei, ale nie jest to seans filmowy, tylko życie w Polsce Anno Domini 2022. On, oni chcą Polakom zrobić i Bareję, i PRL. I chyba wierzą, że to najlepsza droga. I to dopiero jest przerażające. Tym bardziej że ci ludzie nie czują, iż robią coś, co pokazano w niemieckim filmie „Good Bye, Lenin” Wolfganga Beckera. Żyją w świecie kompletnej fikcji i chcą tę fikcję rozszerzyć na wszystkich Polaków. Bareja był zabawny, ale to tylko filmy. Arłukowicz i spółka nie są zabawni wcale. Oni są groźni, bo groźne jest połączenie PRL i Barei całkiem na serio.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/608131-gdy-bartosz-arlukowicz-wskrzesza-rzeczywistosc-filmow-barei