List otwarty, który jest bombą podłożoną pod plany opozycyjnych partii opublikowała 18 lipca 2022 r. „Gazeta Wyborcza”. List podpisał Piotr Szumlewicz – jako przewodniczący związku zawodowego Związkowa Alternatywa. Raczej mało znany z tego, że obecna opozycja mu się jakoś szczególnie nie podoba, a rząd odwrotnie. I znany z tego, że najczęściej był po stronie lewicy. Mniejsza zresztą o poglądy, gdyż list otwarty wyraża to, czego sporo osób na opozycji domaga się od jej polityków.
Wymagania są na pewno wygórowane, gdyż opozycja najlepiej się czuje, gdy nic nie robi, a tylko mówi, co by zrobiła, gdyby mogła. Problemem jest to, że opozycja może dużo więcej, niż jej się wydaje. Tylko nie chce tego robić. Lepiej jest zachowywać się tak, jak pewien osobnik, który stał z nowiutkim szpadlem w ogrodzie, ale nie zdecydował się wbić tego szpadla w glebę, żeby się czasem nie pobrudził albo nie wyszczerbił na kamieniu, gdyby taki był gdzieś zagrzebany w ziemi.
Metaforę z człowiekiem z nowiutkim szpadlem, czyli satyrę na leniwych metodologów, którzy wszystkich w nauce chcą rozliczać i wyznaczać normy, wymyślił wybitny literaturoznawca prof. Janusz Sławiński. Ta metafora jak ulał pasuje do obecnej opozycji. Ona też czeka z nowiutkim szpadlem, ale nie wbija go w glebę, bo przecież jest taki ładny, a gdyby go użyć, mógłby się zniszczyć, a przynajmniej wyszczerbić. A działacz Związkowej Alternatywy zachęca opozycję, żeby jednak zrobiła użytek ze szpadla, a nie tylko stała z nim u nogi i się wymądrzała.
W liście otwartym możemy przeczytać: „Politycy opozycji mogą udowodnić, że są wiarygodni jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. Mianowicie mogą wdrożyć głoszone przez siebie propozycje na szczeblu samorządowym”. No, po prostu szok. Bo, po pierwsze, mówi się, że opozycja jednak też gdzieś (czymś) rządzi. Po drugie, mogłaby robić to, co proponuje, tylko z jakichś powodów nie robi. Czyżby bała się skutków własnych świetnych pomysłów?
„Skoro Platforma Obywatelska uważa, że warto przeprowadzić pilotaż czterodniowego tygodnia pracy, to niech go przeprowadzi w samorządach, w których sprawuje władzę. Dotyczy to również Lewicy, która przecież ma swoich prezydentów miast i radnych” – napisano w liście otwartym. Jak można tak brutalnie wzywać do czynu, gdy sensem istnienia opozycji jest nicnierobienie i nieodpowiadanie za własne słowa? Co niech przeprowadzi? Żeby potem ludzie się czepiali, że niewypał?
Załóżmy, że taki Rafał Trzaskowski wprowadza w Warszawie czterodniowy tydzień pracy. On sam nie miałby z tym problemu, bo w ratuszu mówią, że i tak nie podejmuje decyzji albo wszystko przeciąga, więc żadna różnica, czy zastanawia się przez pięć dni roboczych czy przez cztery. Ale inni w ratuszu mogą jednak coś robić i w cztery dni się nie wyrobić. A zapłacić im trzeba by tak, jak za robotę przez pięć dni. Ale jak pilotaż, to gdzie, jeśli nie w stolicy, gdzie przecież wszystko jest właściwie pilotażowe. Najwyżej na koniec padnie pytanie: „czy leci z nami pilot?”.
Jak można całkiem bez ogródek zauważać, że „jeśli Donald Tusk domaga się znacznego wzrost płac w budżetówce, to powinien pokazać swoją wiarygodność i postarać się o znaczny wzrost pensji dla pracowników zatrudnionych przez samorządy kierowane przez PO. Skoro Lewica chce zniesienia śmieciówek, to niech je zlikwiduje w zarządzanych przez siebie samorządach”.
Domagać się, a podnieść płace to dwie różne sprawy. Żeby podnieść, to trzeba mieć pieniądze (umieć je zarobić). Żeby się domagać, nie trzeba niczego. Żeby znieść śmieciówki, trzeba by wziąć na siebie więcej zobowiązań. I świadczeń. A po co, jeśli darwinizm społeczny jest bardzo wygodny nawet dla lewicy. Niech się ci na śmieciówkach gonią, skoro nie potrafią się lepiej urządzić. Tylko by pomnażali koszty i zobowiązania. Co innego to samo postulować. To można bez limitów. I jak ładnie to brzmi!
Co to za dywersyjne gadanie (pisanie), że „skoro partie opozycyjne poważnie traktują swoje deklaracje dla całego kraju, to powinny je realizować w samorządach, w których sprawują władzę”. O to chodzi, że nie traktują poważnie, bo nie mogą. Przecież próby realizacji grożą katastrofą, a wyborcy muszą wierzyć, że opozycja coś potrafi i chce. Dlatego nie może dać się wpuścić w kanał weryfikacji. Przecież cała ta zabawa polega na tym, że się nie sprawdza, czy pomysły są durne, szkodliwe bądź nierealistyczne.
Jak mawiał wybitny ekonomista po Oksfordzie, Nikodem Dyzma, najlepiej jest, gdy sprawa jest „w załatwianiu”, nawet wiecznym. Sprawdzić i przegrać to sprzeczne z zasadami i standardami polityki. Chodzi o to, żeby nigdy nie sprawdzać na sobie własnych głupich pomysłów. Co innego na przeciwnikach politycznych. Oni mogą dowolnie wpuszczać się w kanał. Szpadel opozycji musi być czyściutki, naoliwiony i pachnący świeżością, czyli nieużywany.
List otwarty do opozycji wygląda na sabotaż. Co ma znaczyć stwierdzenie, że „póki co niestety żadne ugrupowanie nie dba o poprawę warunków pracy pracowników samorządowych”. A po co ma dbać, jak i tak znajdzie jeleni, choćby dlatego, że część będzie liczyć na wyrobienie sobie znajomości i układów. Tak, żeby samemu postulować i się domagać, ale mając takie możliwości nie kiwnąć palcem. Iluż to ludzi poległo na głupim przekonaniu, że powinno się coś robić samemu, jeśli domaga się tego od innych. A niby dlaczego? Szpadel ma być ładny, a nie upaprany glebą, pordzewiały bądź pogięty.
Szczytem bezczelności jest takie zdanie końcowe, adresowane do opozycji: „Czekamy, aż któraś z partii parlamentarnych potraktuje swoje propozycje poważnie i udowodni, że jest wiarygodna”. To byłoby właśnie niepoważne. I nieodpowiedzialne. Opozycja jest wiarygodna, gdy niczego nie udowadnia. Jeśli zacznie, to zwykle jest katastrofa.
Niech sobie rząd wpada w pułapki, ale nie zarządzane przez opozycję samorządy. One nie są od tego, żeby coś konkretnie załatwiać, tym bardziej sprawy, które mogą je wykopyrtnąć. Istota rzeczy polega na tym, że się nic nie robi, a wiele wymaga. Nigdy od siebie, bo przecież nikt nie jest samobójcą. Będąc w opozycji można postulować dowolne brednie i absurdy. A mając władzę zawsze można powiedzieć, że po głębokiej analizie świetne pomysły na razie nie są możliwe do zrealizowania. Tym bardziej że poprzednicy wszystko zniszczyli, a skutki tego będą odczuwane przez 100 lat.
Ktoś tu naprawdę chce skompromitować i zniszczyć opozycję. Ona nie jest od tego, żeby coś zrobić, a od tego, żeby się domagać. Od przeciwników, bo przecież opozycja sama nie jest taka głupia, żeby udowadniać, iż do niczego się nie nadaje. Domaganie się tego jest czystą dywersją. To może jeszcze ktoś zacznie się domagać szczegółowej agendy realizacji głupich pomysłów w skali kraju? Zanim zdobędzie się władzę. To dopiero byłoby przegięcie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/607213-to-dywersja-zeby-namawiac-opozycje-do-realizacji-pomyslow