Dziś przypada 79. rocznica „krwawej niedzieli” czyli szczytowego okresu ludobójczej rzezi Polaków na Wołyniu. O brutalności tamtej zbrodni pisaliśmy wielokrotnie, miała ona w sobie coś z praktyki bolszewików i teorii niemieckich nazistów. W taki ślepy zaułek ludzkiej moralności zaszedł ówczesny ukraiński nacjonalizm.
CZYTAJ WIĘCEJ: Rzeź wołyńska. Pamięć o ofiarach ukraińskich nacjonalistów
Ale już w latach 30-tych ten nacjonalizm był zwyczajnie prymitywny i głupi. Trąciło w nim teoriami Arthura de Gobineau, ale o ile u Francuzów jakaś „rasowość” w obliczu posiadania kolonii z ludnością zupełnie odmienną etnicznie dawała się jakoś uzasadniać pozorami, o tyle ideolodzy tej ukraińskiej ekstremy brzmieli wręcz śmiesznie apelami o zachowanie czystości rasowej narodu. Narodu stepowego, przez który przetaczały się najazdy Tatarskie, wpływy polskie, litewskie, tureckie, rosyjskie, szlaki ormiańskie i żydowskie, tutaj nagle oto pakiet tzw. intelektualistów z terenów galicyjskich wnioskuje, że nie mogą ich rodacy ożenić się np. z Polkami, bo to zakłóci czystość krwi. Powiedzieć, że to było durne, to nic nie powiedzieć ale było to także zasianiem ziarna pod przyszłe zbrodnie. Jeszcze przed I wojną światową tak brzmiało jedno z przykazań, sformułowanych w formie dekalogu:
Nie poślubiaj obcej kobiety, ponieważ twoje dzieci będą twoimi wrogami, nie pozostawaj w przyjaznych stosunkach z wrogami naszego narodu, ponieważ uczynisz ich silniejszymi i śmielszymi, nie zadawaj się z tymi, którzy nas uciskają, ponieważ będziesz zdrajcą.
Przed wojną można było się doliczyć 67 przypadków prób - czasem udanych - zabijania Ukraińców przez terrorystów z OUN. Oczywiście głównym celem byli Polacy z ministrem Pierackim czy wojewodą Józewskim na czele, ale trzeba podkreślić, że ślepy zaułek nacjonalizmu ukraińskiego prowadził także do zabijania przedstawicieli własnego narodu.
Ta karykaturalność wybijała w wielu wnioskach radykalnych elit. Taki Mychajło Kołodzinśkyj wierzył, że OUN idzie śladami… Polaków z powstania styczniowego. Tak o tym pisał w 1929 roku:
Na przykładzie polskich powstańców widzieliśmy, że ludzie, którzy chcieli wolności dla swego narodu, nie przebierali w środkach zmierzających do jej osiągnięcia. […] Trzeba krwi, dajmy morze krwi, trzeba terroru, uczyńmy go piekielnym, trzeba poświęcić dobra materialne, nie zostawmy sobie niczego. Mając na celu wolne państwo ukraińskie, idźmy doń wszystkimi środkami i wszystkimi szlakami. Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń. W walce nie ma etyki. Etyka to resztki niewolnictwa, narzuconego przez zwycięzców pokonanym. Nie dbajmy o dobre imię oraz o opinię w świecie, bo jakkolwiek byśmy byli ideowi w naszej walce, to wszyscy i tak będą nas nazywali bandytami. Każda droga, która prowadzi nas do naszego najwyższego celu, bez względu na to, czy inni nazywają ją heroizmem, czy podłością, jest naszą drogą
Przy czym panowie od „czystości rasowej” Ukraińców pilnowali w tym i własnych rodaków. Przecież Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów zabijała także Ukraińców, tych którzy będąc patriotami swojej społeczności, chcieli zachować lojalność wobec II Rzeczpospolitej. Dochodziło nawet do bojkotu wydarzeń Kościoła grekokatolickiego, wiernego wobec władz państwa, przez młodych banderowców. Innym poronionym pomysłem była przemoc wobec tych, którzy łamali narzucony przez OUN zakaz picia alkoholu. Rzecz jasna wychowanie w trzeźwości czy szersza troska o kondycję społeczną narodu, mają swoje uzasadnienie, ale w ruchu OUN było to jakieś karykaturalne, zresztą często czerpane z nazistowskich Niemiec - Dmitrij Doncow czcił nawet Hitlera i porównywał go do Jezusa.
Te aspekty atawistycznego nacjonalizmu ukraińskiego należy podkreślać, by zrozumieć, że jest to idea na wskroś pokraczna i nieudana. Nikt nie wskrzesza tamtego nurtu politycznego, bo pogubiłby się w tych mutacjach radykalizmów sprzed stu lat, w tę ślepą uliczkę myślową nie da się już w ogóle brnąć. Sami banderowcy zdawali sobie z tego sprawę już pod koniec wojny, gdy zaczęto czyścić oficjalne życiorysy, modyfikować strategię (przekierowując ostrze walk z Polaków na Sowietów), a potem nawet ingerować w swoje własne manifesty, by nie przypominać w jakie totalitarne głupstwa się wcześniej popadło. Ideowy banderyzm jest już dzisiaj okropnie cuchnącym trupem, zaś banderyzm kulturowy to sympatyczna bajka dla mas - ale ona nie ma za wiele wspólnego z zasadami OUN-UPA. To tak jakby ktoś myślał o powstaniu styczniowym w kategoriach wprowadzenia kos do współczesnej armii albo uważał kult Che Guevary za fajny styl na noszenie brody i beretów.
Banderyzm prawdziwy - zdechł, banderyzm wyobrażony jest kolorowanką dla publiki, która zresztą i tak podchwytuje ten pomysł słabo i enigmatycznie.
Jak zatem rozmawiać z Ukrainą o tych dwóch banderyzmach - prawdziwym i wyobrażonym? W naszej redakcji trwa dyskusja na ten temat i padają konkretne propozycję. Marcin Wikło zachęca do rozmów z Kijowem o 1943 roku, zaś w „Tygodniku Sieci” omawiamy perspektywę wyjścia z nowymi inicjatywami historycznymi. Pamięć o Wołyniu i pamięć o wspólnej Rzeczpospolitej wymaga od nas odważnych i roztropnych posunięć - ale przede wszystkim zrozumienia o czym tak naprawdę rozmawiamy, a nie o tym co sobie na ten temat wyobrażamy i my, i Ukraińcy.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Marcin Wikło: Poważna dyskusja o zbrodni wołyńskiej. Wciąż nie teraz?
Tygodnik Sieci: Jak przepracować ludobójstwo na Wołyniu?
OBEJRZYJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/606160-dwa-banderyzmy-w-rocznice-krwawej-niedzieli-na-wolyniu