Tusk rozumie, że musi mówić o drożyźnie, bo to jedyny temat, który może dać mu zwycięstwo nad PiS. Kłopotem jest jednak jego przeszłość, ludzie nie mają powodu, by wierzyć, że akurat on poprawi życie Polaków. Szef PO próbuje więc budzić najgorsze demony, chce niepokoju w Polsce, mówi wprost o „organizowaniu się na ulicy”. Tragedia majaczy na horyzoncie.
Emocje na wiecach są takie, że nie zawsze politycy czują przymus trzymania się faktów. Zawsze jednak huśtają publicznością, na przemian strasząc ją i rzucając obietnice świetlanej przyszłości pod własnym przywództwem. Tak robi Donald Tusk od swojego powrotu do Polski. Są tematy, które „grzeją”, są pewne fale, na których przewodniczący Platformy Obywatelskiej musi się ślizgać. Ma takie działanie jednak jedną zasadniczą wadę, nie zawsze da się to kontrolować. Tak jest z hejtem lanym na prezesa NBP. To już od dawna jest coś więcej niż normalna i dopuszczalna krytyka.
Trzymajmy się faktów i notujmy słowa bardzo precyzyjnie, bo to ma znaczenie. 2 lipca na Konwencji Przyszłości w Radomiu Donald Tusk mówił oczywiście o drożyźnie, za którą winą w dużym stopniu obarczył Adama Glapińskiego:
Mówią ludzie, no, ale jak wy sobie poradzicie, nawet jak wygracie wybory, Glapiński nadal będzie prezesem NBP. Adam Glapiński jest nie tylko niekompetentny, Adam Glapiński jest nie tylko nieprzyzwoity w tym, co robi, Adam Glapiński jest też nielegalny. (lekkie brawa) Nie będzie ani jednego dnia dłużej prezesem NBP i nie trzeba będzie ustawy… Wiecie, nikt tego już nie pamięta, wiecie, że prawnicy zamówieni przez prezydenta Dudę napisali mu ekspertyzy, z których wynikało, że jego wybór na tę kadencję jest nielegalny. Wystarczyłaby dużo mniejsza wątpliwość, żeby gościa wyprowadzić a NBP i ja to zrobię, ja to wam gwarantuję (duży aplauz!)
— mówił Donald Tusk.
Tego samego dnia, w wieczornym programie w TVN24 Tomasz Siemoniak, wiceprzewodniczący PO doprecyzował słowa swojego szefa. Jak miałoby wyglądać takie „wyprowadzanie gościa z NBP”?
Przyjadą silni ludzie i go przekonają, że nie jest prezesem Narodowego Banku
— mówił Siemoniak wyraźnie rozbawiony swoimi słowami. Było w tym takie mrugnięcie okiem, wicie-rozumicie, przyjdą i „przekonają”. He, he, he…
Mimo oburzenia sporej części mediów i polityków, ja uważam, że całkiem słusznie prezes Glapiński obie te wypowiedzi odbiera jako groźby. Siemoniak chyba sam poczuł, że przegiął, bo potem, gdy zrobił się dym, TVN24 dało mu kolejną szansę by się wytłumaczył.
Ja mówiłem o tym, że w sytuacji, gdy miałby być nielegalnie wybrany, silni ludzie przyjadą i przekonają go, że nie jest prezesem NBP. On kłamliwie zacytował moją wypowiedź. Ja nic nie mówiłem o wyprowadzaniu jego siłą czy czymkolwiek takim, więc to świadczy o tym, w jakim stanie nerwów jest prezes Glapiński
— powiedział Tomasz Siemoniak. A więc luz? Nic się nie stało?
Ja uważam, że się stało, a puszczenie tej, z pozoru drobnej sprawy wolno, byłoby dużym błędem o konsekwencjach dzisiaj trudnych do oszacowania.
Przypomnijcie sobie państwo 2010 rok. Tamtą atmosferę nagonki na polityków PiS. Ta sama metoda, takie same złe emocje, też niby niewinne słowa, która, jak się okazało, mogły doprowadzić do zbrodni.
19 października 2010 roku do biura poselskie posła do Parlamentu Europejskiego Janusza Wojciechowskiego oraz posła na Sejm RP Jarosława Jagiełły wtargnął Ryszard Cyba. Oddał do Marka Rosiaka, pracownika biura, osiem strzałów (cały magazynek). Zabił go na miejscu. Potem rzucił się z nożem na Pawła Kowalskiego, ranił go w szyję.
W czasie ataku sprawca krzyczał, że nienawidzi PiS i że chce zabić Jarosława Kaczyńskiego. Zaatakował biuro w Łodzi, bo miał świadomość, że prezes PiS z reguły przebywa w warszawskiej siedzibie partii i jest dobrze chroniony.
Czy powrót dzisiaj do tamtych wydarzeń ma sens? Owszem. Prezes NBP Adam Glapiński jest zapewne dobrze chroniony. Myślę, że żadni „silni ludzie” do niego nie dotrą. Ale być może wiedząc, że to się nie uda, pójdą do jakiegoś innego miejsca kojarzonego z PiS (to skojarzenie wdrukowują nam do głów Tusk, Siemoniak i inni) i tam zaatakują? Ci, którzy dzisiaj sieją wiatr, powiedzą wtedy, że nie można łączyć tych spraw, bo przecież mówili o konkretnym człowieku, a zaatakowany został ktoś zupełnie inny.
Chciałbym się mylić, ale mechanizm i dynamika tych sytuacji wydają mi się zbyt podobne, by go lekceważyć. Dlatego uważam, że „niewinne” słowa Tuska i Siemoniaka należy traktować śmiertelnie poważnie. Nawet jeśli JESZCZE nic się nie stało.
CZYTAJ TAKŻE: Prezes Glapiński zapowiada kroki prawne wobec Tuska i Siemoniaka: Tacy ludzie powinni być wykluczeni z życia publicznego
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/605981-silni-ludzie-przekonuja-ze-trzeba-goscia-wyprowadzic