„Donald Tusk chce doprowadzić nasze państwo, naszą gospodarkę do destrukcji, żeby ona po prostu się nie liczyła i była omijana przez inwestorów, a też żebyśmy nie mogli się wykazywać osiągnięciami” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Zbigniew Krysiak, prezes Instytutu Myśli Schumanna, komentując zapowiedzi lidera Platformy Obywatelskiej skrócenia tygodnia pracy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Donald Tusk zapowiedział wprowadzenie pilotażowego, czterodniowego tygodnia pracy. To był pomysł Lewicy, ale przejęła go Platforma Obywatelska. Jaki może być cel tego zabiegu?
Prof. Zbigniew Krysiak: To jest kolejny element uwodzenia i oszukiwania ludzi. To jest nieracjonalne. Poza tym jeśli pamiętamy, że to Platforma się zawsze buntowała, jak przygotowywano ustawę o usunięciu pracy w niedzielę w supermarketach i krzyczeli, że Polska nie może sobie na to pozwolić, bo to zredukuje bardzo mocno wzrost gospodarczy, produkcję itd. Wprowadzenie wolnych niedziel - nie wszystkich jeszcze - nie uszczupliło wzrostu gospodarczego, bo kondycja ludzi, którzy pracowali w niedzielę tak się pogarszała, że spadała ich wydajność. To szaleństwo - przedtem praca przez pięć dni plus niedziela (bardzo często ludzie pracowali też w soboty) a teraz skrócenie do czterech dni - to wiadomo, że z perspektywy PKB/produkcja to przyniesie destrukcyjne skutki dla gospodarki.
Po drugie wiadomo, że handel międzynarodowy funkcjonuje przecież i w piątek - przewóz towarów w układzie międzynarodowym. Czyli tak jakbyśmy chcieli wyłączyć jedno ogniwo, którym jest nasza gospodarka z tego przepływu naczyń połączonych gospodarki europejskiej i światowej. W tym nie ma logiki.
To by poza tym oznaczało zmniejszenie produkcji, a zatem konieczność zmniejszenia płac. Przedsiębiorstwo, które w ciągu pięciu dni generuje określone przychody i z tych przychodów pokrywa koszty, w tym koszty pracownika, odnotowałoby redukcję przychodów o 20 proc. W wielu firmach - być może w większości - redukcja przychodów o 20 proc. powodowałaby, że nie starczyłoby na ten poziom płac, jakie pracownicy mają obecnie. Trzeba zatem byłoby zmniejszyć ludziom płace.
W efekcie doszłoby do istotnego tąpnięcia. Proszę sobie wyobrazić wyeliminowanie obiegu gospodarczego w jeden dzień w tygodniu, w piątek - wiele firm i inwestorów zagranicznych uznałoby to za próbę blokowania międzynarodowych biznesów i wycofało się z Polski, przerzucając się na współpracę z innymi krajami. Doprowadziłoby to do omijania Polski jeśli chodzi o obieg wymiany gospodarczej, ale też jeśli chodzi o inwestowanie w naszym kraju. Tymczasem teraz, podczas kryzysu, te inwestycje są kluczowe, żeby podtrzymywać wysokie zatrudnienie, czyli jak najniższe bezrobocie, żeby te inwestycje za chwilę przekształcały się w duży potencjał produkcyjny.
Mamy przykład w Stalowej Woli - fabryki, która będzie produkowała folię miedzianą dla akumulatorów do biznesu samochodów elektrycznych. To największa fabryka w Europie i potężna perspektywa strategiczna, biznesowa - duże inwestycje, duże zatrudnienie. Plasuje Polskę w centrum rozwoju ważnego transportu i samochodów opartych na elektromobilności. Druga sprawa to są pompy ciepła koło Łodzi - potężny inwestor. Jeśli takim inwestorom zamknie się 20 proc. czasu pracy czyli de facto produkcji - technologie nie są na tyle elastyczne, żebyśmy tą samą produkcję wykonali w ciągu o 20 proc. krótszego czasu, już nie mówiąc o tym, że tą produkcję trzeba sprzedawać, poddawać dystrybucji - logistyka.
To jest kolejna pułapka, próba uwodzenia i w końcu oszustwa. To jest zagrywka nie fair. Tu nie trzeba być ekonomistą - każdy przedsiębiorca, każdy obywatel czy gospodarstwo domowe będzie w stanie to zdyskwalifikować.
Gdybyśmy tydzień pracy skrócili do czterech dni, to byłby wyścig szczurów - presja, że musicie w te cztery dni zrobić to, co zrobiliście w pięć, a i tak tego nie zrobicie, bo przerwanie łańcuchów dostaw w jeden dodatkowy dzień będzie fatalne dla reputacji Polski, polskiej gospodarki.
Donald Tusk chce doprowadzić nasze państwo, naszą gospodarkę do destrukcji, żeby ona po prostu się nie liczyła i była omijana przez inwestorów, a też żebyśmy nie mogli się wykazywać osiągnięciami. W tej chwili polska gospodarka na tle Europy ma coraz więcej osiągnięć - najniższe bezrobocie, ale nie tylko. Przypływają tu intensywnie inwestorzy i trzeba powiedzieć wprost: taka propozycja jest propozycją destrukcji.
Rzeczywiście logiki tutaj nie ma, ale może jest drugie dno w postaci ideologii? Zarówno bowiem Lewica, która jako pierwsza wysunęła ten postulat, jak i Platforma Obywatelska idą w unijnym mainstreamie, który dąży do centralnej redystrybucji dóbr, więc może na ten pomysł Donalda Tuska nie należałoby patrzeć jako na próbę jakiegoś uwodzenia - to być może też - ale na zapowiedź zmian społeczno-gospodarczych, które - jak Pan Profesor już wspomniał - w końcowym efekcie okażą się destrukcyjne, ale o tym ich twórcy jeszcze nie mówią?
Tak. Myślę, że komuniści lewicy, te ideologie mają taki charakter cykliczny. Byliśmy w komunizmie - przeżyliśmy centralną dystrybucję dóbr oraz zarządzanie gospodarką. Później on został w jakimś sensie usunięty, bo już nie miał siły tym zarządzać - zbankrutował oczywiście. I teraz jednak ci ideolodzy o pełnym chaosu i braku logiki myśleniu cały czas żyją i mają swoich następców. Teraz w ramach nowej sytuacji poszukują implementacji takich ideologii. Oczywiście przyjęcie takiej koncepcji centralnej dystrybucji dóbr czy też zarządzania skończy się bankructwem, bo jeśli chodzi o teorię i praktykę ekonomii mamy zbyt utrwaloną wiedzę w tym zakresie, żeby nie ocenić tego, że to jest dążenie do bankructwa. W tej ideologii jest w związku z tym samozagłada.
Słyszymy też takie pomysły, żeby były zakulisowo, albo bardziej oficjalnie w UE wysuwane propozycje, żeby tworzyć na wszystkich autostradach w Polsce płatne bramki. Dlaczego? Dlatego, że oni chcą ściągać podatki z tych właśnie płatnych autostrad w całej Europie i budżet UE, czyli ci właśnie „pierwsi sekretarze”, liderzy siedzący w Brukseli pod kierunkiem Niemców, będą mieli w budżetach dochody z tych opłat. Z drugiej strony są też pomysły, żeby w ogóle usunąć poruszanie się samochodami - maksymalnie, bo w całości się nie da - i przestawić ludzi na transport publiczny, między innymi kolejowy.
W dalszej kolejności można by powiedzieć jest proces usuwania stosowania aktywów prywatnych, czy też usuwania własności prywatnej na rzecz tzw. uspołecznionej czy też nacjonalizowanej w sposób bardzo ukryty.
W sensie nacjonalizacji europejskiej, jak rozumiem, a nie nacjonalizacji państwowej?
Tak. Dokładnie. Nacjonalizacji europejskiej, która nie byłaby dosłownie odebraniem własności z dnia na dzień, czy też w jakimś okresie, tylko ograniczeniem wykorzystania własności, dysponowania w warunkach wolnej konkurencji, wolnej działalności gospodarczej - ustaleniem sposobu funkcjonowania każdego człowieka.
To jest jeden z pomysłów Unii Europejskiej, aby te środki z autostrad wpływały jako ich podatki, przynajmniej w jakiejś części. Między innymi po to, żeby stopniowo zmuszać do wygaszania załóżmy samochodów spalinowych. Ale jak później będą elektromobilne, to też będą płatne, bo w końcu będą wymagały ładowania, a energia elektryczna jeszcze długo nie będzie wytwarzana tylko z różnych form tzw. naturalnych.
Czyli to są takie zakamuflowane sposoby ustalania modelu funkcjonowania ludzi i zachowań. To nie jest tak jak w Chinach, ale trochę przypomina metody stosowane przez centralne zarządzanie w ChRL. To jest w końcu to, co czytamy w ideologii Spinelliego. Spinelli właśnie to zarysował. Oczywiście nie wskazał na wszystkie konkretne metody dochodzenia do czegoś takiego.
Ale z tego, co napisał Spinelli wynika, że w założeniach jego systemu nie jest wymagana praca, żeby żyć na godnym poziomie…
Oczywiście powszechnie się nie da tego wprowadzić, bo ktoś musi pracować. Musi być produkcja żywności, ubrań. Można sobie wyobrazić, że w długim terminie będziemy mieli energię uzyskiwaną bezkosztowo, ale idzie się w tym kierunku, żeby energia pozyskiwana z wodoru prawie bezkosztowo, czy też z syntezy jądrowej - nawet jeżeli koszt produkcji takiej energii załóżmy będzie 10 zł, to system scentralizowany będzie obciążał kosztem 100 zł czyli dziesięć razy więcej, bo to system centralny będzie decydował o tym, ile masz za to płacić. W tym kierunku myślenia może być wielkim oszustwem, że jak wyeliminujemy CO2 itd., to będziemy później mieli tanie koszty obciążające funkcjonowanie gospodarstw domowych czy przedsiębiorstw, a wcale tak nie musi być, bo ideologia Spinelliego przewiduje tak, że to centralnie sterowane przez Niemców superpaństwo Brukseli będzie decydowało, ile kosztuje chleb, ile kosztuje energia, czy inne rzeczy. Ludzie wprost może nie będą musieli płacić, ale będzie to polegało na tym, że będzie praca liczona w ten sposób, że załóżmy powinieneś dostać 10 tys. złotych, naliczone zostaną te wszystkie koszty, które uzyskujesz (mieszkanie, energia itd.) w sumie załóżmy 8 tys. zł i dostaniesz na rękę 2 tysiące. Czyli już nie będzie żadnego układu jakiejś wolności człowieka czy wolności gospodarczej. Taki system na poziomie paneuropejskim chcą nam zafundować. Oczywiście gdyby do tego doszło - nie dojdzie do tego, bo będzie to wywoływało różne ruchy, bunty…
Poza tym rynek wymusi pewne rzeczy…
Rynek jako taki by już wtedy zanikał.
Europejski, ale nie światowy…
Tu jest dobra uwaga. W tym kontekście rynek światowy będzie niejako weryfikował takie działania. Dlatego mówię, że nie dojdzie do tego. Z jednej strony społeczeństwa się będą buntować, a z drugiej strony te mechanizmy pozaeuropejskie będą prowadziły do tego, że funkcjonowanie takiego superpaństwa, różnych obszarów gospodarki, jego kolejne elementy będą bankrutowały. Otoczenie globalne, poza Europą, nie dopuści do takiego kierunku. Mimo to będą próby.
Pamiętajmy, że systemy komunistyczne, ideologie lewicowe służą temu, żeby mieć jak największy obszar władzy, wpływów. Nikt tam nie myśli, czy to jest efektywne ekonomicznie, czy to służy człowiekowi, jego rozwojowi - celem głównym jest posiadanie władzy.
Przypomnijmy sobie, pani Ursula von der Leyen 1 czerwca, już po odwiedzinach w Buczy, już po rozmowach, że Polska dostanie środki na KPO, kiedy żegnają Tuska, bo Weber wchodzi na stanowisko lidera EPP, to publicznie - widzieliśmy to w mediach - pani von der Leyen mówi: „Donald, liczymy na to, że za chwilę przejmiesz władzę w Polsce”. Po pierwsze to wystąpienie jest niedopuszczalne, ponieważ stanowi ingerencję w demokratyczny system, bo komunikuje osoba z Komisji Europejskiej, Niemka i nie ma wstydu, obaw wyrażenia takiego stanowiska. Co to znaczy? Że ona kwestionuje, czy po prostu traktuje wybór demokratyczny obecnej władzy jako rzecz naganną w jej perspektywie, bo „Donald, liczymy na to, że będziesz rządził w Polsce”. Dlaczego to jest potrzebne Niemcom czy tzw. liderom w Brukseli? Jak wyeliminują obecny polski rząd, wystarczy, że Tusk porządzi parę miesięcy i w trakcie tego dojdzie do zmiany traktatów na rzecz wprowadzenia głosowania w Radzie większością kwalifikowaną, to jak nie będzie jednomyślności w decyzjach tego zespołu europejskich liderów, to wtedy większościowe decyzje podejmowane przez Francję, Niemcy i Holandię będą dotyczyły wszystkich obszarów. Wtedy ten walec będzie przechodził przez wszystkie elementy życia społecznego i demokratycznego, łącznie z zamachem na nasz Trybunał Konstytucyjny. Już teraz go kwestionują - twierdzą, że my tego Trybunału nie powinniśmy mieć i on musi podporządkować się wszystkiemu temu, co jest w TSUE w Luksemburgu. To już się dzieje. Chodzi teraz o to, żeby w białych rękawiczkach zdobyć sposób na wyeliminowanie tej jednomyślności - będą uważali, że mają układ prawny umożliwiający im podejmowanie decyzji za nas wszystkich. To jest cel. Jest to sposób UE na przejmowanie władzy nad Polską i innymi krajami. W tej chwili widać już jawne dążenie do tego.
Krótko mówiąc analiza tego problemu, który pani podaje, wraz z podaniem przykładów z ostatnich dni, pokazuje, że celem głównym jest przejmowanie władzy, kontroli. Wtedy, jak się ma dużą przestrzeń władzy i kontroli to można robić z tego, co się chce, a nie ma tu kryteriów maksymalizacji efektywności ekonomicznej, dobrostanu ludzi, dobrobytu. Widzimy, co się dzieje w Holandii. Są głosy, że jak ci rolnicy nie zgodzą się na zatrzymanie produkcji mięsa, czy krów, to im się odbierze te gospodarstwa, albo będą mieli zakaz prowadzenia. Tu już dzisiaj zatem z otwartą przyłbicą działają ci wszyscy ideolodzy, którzy mają ślepe poparcie wśród różnych osób czy to w Parlamencie Europejskim, czy w zakresie oligarchii finansowej, która ich wspiera. Pamiętajmy, że oligarchia finansowa w Niemczech, w Rosji, w świecie, jest oligarchią, która żyje w świadomości - i tak będzie - że oni po prostu mają kapitał i zawsze go mieć będą. Jeśli się scentralizuje zyski z opłat za autostrady, to one będą tam wpływały - beneficjentami będą właśnie oligarchowie. Czyli oni będą mieli wieczną perspektywę dobrostanu, a jak się będzie powodziło tym innym quasi niewolnikom, to już nie jest ich problem.
Tymi opisami, co się dzieje, nawiązujemy de facto do tego, jak rysował Europę Spinelli.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/605947-prof-krysiaktusk-chce-doprowadzic-gospodarke-do-destrukcji