Zwykło się mawiać, że między państwami nie ma przyjaźni, są tylko interesy. Tocząca się na Ukrainie wojna odkrywa nieco więcej, częściowo powyższej tezie przecząc.
Dzisiaj, w momencie kryzysowym łatwo dostrzec, kto jest wrogiem, ale czy równie łatwo można upewnić się, że mamy przyjaciół? I kim oni są? Polska prowadzi bardzo szeroko zakrojoną akcję międzynarodową na rzecz Ukrainy. Spotykamy się w rożnych konfiguracjach, niektóre formaty inicjujemy stając się prawdziwym liderem naszego regionu. I tutaj powinno paść pytanie, czy cały region (Europa środkowo-wschodnia i południowo-wschodnia) rozumie dzisiaj, jak należy zachowywać się wobec agresora, czyli Rosji.
Czy dobra współpraca i jednoznaczne deklaracje np. podczas szczytu „Bukaresztańskiej dziewiątki” (10 czerwca br.) pozwalają nam mówić o tym gronie, że to nasi przyjaciele, którzy pójdą z nami w ogień? Niestety nie. Zgoda co do rosyjskiego zagrożenia została wyrażona wspólnie, grupa B9 wyraziła swoją jedność i już chwilę potem prezydent Rumunii pojechał do Kijowa wspólnie z premierem Włoch, kanclerzem Niemiec i prezydentem Francji, a więc krajów, które chciałyby oczywiście zakończenia tej wojny, ale warunek zwycięstwa Ukrainy nie wydaje się być dla nich konieczny. Najważniejszy jest biznes.
CZYTAJ TAKŻE: „Bukaresztańska dziewiątka”, czyli szczyt przed szczytem. Ważna dyskusja o przyszłości NATO. RELACJA Z RUMUNII
Z Rumunami mamy jeszcze jeden kłopot. Oni (podobnie jak i my) chcieliby mieć na swoim terytorium jak największe zgromadzenie wojsk amerykańskich. To zrozumiałe, ale są zdeterminowani, aby to osiągnąć nawet kosztem swoich, bądź co bądź, sojuszników. W tym przypadku Polski, bo jeśli US Army będzie liczniejsza tam, to będzie mniej liczna tutaj. Co więcej, był (całkiem niedawno) moment, w którym ta sprawa stała się narzędziem nieprzyjemnego nacisku na Polskę, w czym Bukareszt wziął czynny udział. Trudno więc w tym przypadku mówić o przyjaźni, tutaj są interesy. Owszem, w wielu kwestiach zbieżne, ale jednak interesy.
CZYTAJ TAKŻE: A mnie prezydenta Dudy w tym gronie wcale nie brakuje. To Scholz i Macron muszą się starać zmyć swoją hańbę
Głośno powtarzamy, że naszym najważniejszym sojusznikiem i gwarantem naszego bezpieczeństwa są Stany Zjednoczone. To prawda, ale inną sprawą jest, że na wiele kwestii mamy odmienne spojrzenie niż administracja Joe Bidena. Ktoś powie, że to szkoda. A ja powiem, że nie ma przymusu przyjaźni. W tej relacji dla Polski najważniejsze jest zdiagnozowanie przez USA Rosji jako wroga, jako państwa agresywnego. I gwarancja dla nas, że Amerykanie nas obronią w ramach NATO. W zamian, Polska jest bardzo dobrym klientem w kwestiach zbrojeniowych i energetycznych. Jasna sprawa, bez udawania, że istnieje coś więcej. To też cenne.
Wśród europejskich mocarstw, od początku rosyjskiego najazdu na Ukrainę, biorąc pod uwagę stanowczość i wspieranie Kijowa, na pewno należy wyróżnić Wielką Brytanię. To Londyn jest stolicą, która niczego nie niuansuje, ani w kwestii sankcji, ani wysyłania broni. No, ale dzisiaj wiemy, że premier Boris Johnson podał się do dymisji i mimo, że zapewnia, iż jego następca (kim by nie był) będzie tę politykę kontynuował, można czuć niepokój.
W takim niespokojnym czasie warto doceniać pewną stałość w polityce, a tę obserwujemy w regionie bałtyckim, w który Polska id dłuższego czasu inwestuje. I to działa! Budowane od 2015 roku relacje pomiędzy Polską, a Litwą, Łotwą i Estonią, mają na celu stworzenie pewnej przeciwwagi dla zachodniej Europy zdominowanej przez brukselskich eurokratów. Proszę mnie nie zrozumieć, nie chodzi ani o odcinanie się od UE, ani wychodzenie z Unii, wręcz przeciwnie. Chodzi o stworzenie grupy państw, które ze względu na swoje położenie czy podobną zamożność mają takie samo widzenie rzeczywistości. To jasne, że w myśl powiedzenie „koszula bliższa ciału” lepiej wiemy, co jest dla nas dobre, a w grupie lepiej o to zadbamy.
Wróćmy jednak do rozważań, czy jest możliwa przyjaźń w polityce. Po pierwszych, ostrożnych kontaktach Andrzeja Dudy i Wołodymira Zełeńskiego, dzisiaj chyba nikt na świecie nie powie, że ci politycy się nie przyjaźnią. Ale to Polska rozwiała wszelkie wątpliwości. Dzisiaj widać to coraz wyraźniej. Wysłanie drugiemu krajowi sprzętu wojskowego w takiej ilości nie jest tylko „wypełnieniem sojuszniczych zobowiązań”. To coś więcej, nawet jeśli oficjalnie Polska podkreśla, że „dzisiaj Ukraińcy walczą także za nas i naszą suwerenność”. Inne kraje (wiadomo, o kim mowa) mówią, a my ten sprzęt po prostu wysyłamy.
Już w tytule zaznaczyłem, że mamy dobre sojusze, ale tylko z Bałtami, a szczególnie z Litwą mamy relacje, o których można mówić, że to coś więcej niż tylko międzypaństwowe interesy. Ma to związek z osobistymi kontaktami przywódców, dlatego wyróżniłem Litwę. Prezydenci Łotwy i Estonii sprawują swój urząd od niedawna, są inaczej umocowani ustrojowo, wpisują się więc bardzo dobrze w układ bałtycki, ale naturalnymi liderami są tutaj Andrzej Duda i Gitanas Nauseda. Prezydent Litwy to bardzo konkretny polityk, który jest Polsce naprawdę życzliwy. Zaryzykował konflikt we własnym środowisku politycznym, by przeforsować w Wilnie ustawę o polskiej pisowni nazwisk. To sprawa, której nie dało się rozwiązać przez dekady. Dzięki Nausedzie stało się to faktem.
Prezydent Litwy dobrze podsumował nasze relacje podczas wspólnej, z Andrzejem Dudą, wizyty na Przesmyku Suwalskim. Stwierdził, że między naszymi przywódcami wcale nie potrzeba wiele słów. To prawda, gdy jest życzliwość, a dodatkowo wspólne interesy, dokładnie tak samo rozumiane przez obie strony, to gadanie nie jest potrzebne. Ten sojusz po prostu działa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/605800-tylko-z-baltami-mozna-mowic-o-czyms-wiecej-niz-o-interesach