Było to jedno z najbardziej zakłamanych przemówień w najnowszej historii Polski. Polityczna manipulacja i nienawiść została w nim wyniesiona na poziom znany z tyrad Żyrinowskiego, Putina, Łukaszenki. Ten ostatni dowodził kiedyś, że biedni Polacy uciemiężeni przez reżim w Warszawie proszą jego rząd o kaszę i sól. Tusk przekonywał, że przez pisowski system Polacy nie są w stanie przeżyć.
Moskiewska propaganda robi dziś wszystko, by zohydzić w oczach świata demokratyczny rząd w Warszawie. Tusk jednak ją przebił. Działacze pisowscy to jakieś robale, bo przecież tylko o robalach można powiedzieć, że się „zalęgły w spółkach skarbu państwa”. Polscy policjanci podobno „szepczą na ucho” Tuskowi, że mają dość „chronienia władzy przed obywatelami”. Obrzydliwy cynizm, bo chronić ją muszą przed opozycyjnymi bojówkami, kadrówką PO.
Rosja gra na zmęczenie społeczeństw kosztami wojny - co w efekcie ma dać przyzwolenie na zgwałcenie, spalenie, wymordowanie Ukraińców, a resztę wysłanie do „obozów filtracyjnych”, zniewolenie. Dlatego spekuluje surowcami, dlatego wszędzie na świecie mamy inflację. W krajach przyfrontowych - a tej pozycji nikt nie wybierał - inflacja wszędzie wynosi kilkanaście procent rok do roku.
W tyradzie Tuska nie padło jednak słowo „wojna”. Nie padło słowo „Rosja”. Nie padło słowo „Ukraina”! Skupił się za to (on, jeden z najbogatszych ludzi w polskiej polityce!) na szczuciu Polaków odczuwających wzrost cen na rządzących.
Napaści rosyjskiej w tej opowieści nie ma, rosyjska spekulacja surowcami nie istnieje, sankcji unijnych nie wprowadzono, Niemcy nie zbudowały Nord Stream 1 i 2. Cena benzyny po prostu „podskoczyła”, prezes NBP nie przewidział wojny więc się „gościa wyprowadzi”, „Obajtek i koledzy” mają miliardowe zyski, a chleb ma kosztować do końca roku 30 zł.
Rządzący są „pazerni i chciwi”, a „inflacja skończy się wtedy, gdy skończą się rządy PiS”.
Język Łukaszenki, język żulika.
Za Tuska - pochwalił się sam - inflacja była minusowa. Jak można się tym w ogóle chwalić? Przecież to oznaczało de facto stagnację gospodarczą, było wielkie bezrobocie, bolesna, milionowa migracja młodych.
Dlatego, apeluje Tusk, dziadkowie i chrześcijanie nie powinni głosować na Prawo i Sprawiedliwość. Zapewne powinni wybrać Tuska i Martę Lempart.
Przez niemal godzinę lały się takie bzdury i obrzydliwości, słychać było szczucie Polaków na rząd, który de facto toczy wojnę w obronie niepodległości i bezpieczeństwa obywateli, którym zagrażają rosyjscy barbarzyńcy, łukaszenkowskie próby przebicia korytarza dla masowej migracji z Azji i Afryki, który zmaga się ze skutkami gospodarczymi brutalnej próby odbudowania sowieckiego imperium. Który dba dziś o to, by za kilka lat nie palono, nie gwałcono, nie ostrzeliwano polskich miast!
Ale słowo „wojna” nie padło ani razu. W każdym razie nie usłyszałem.
Dla Tuska, rzekomo człowieka „Solidarności” - nic to wszystko nie znaczy. Niczego nie widzi. Chce tylko władzy wygranej na konsekwencjach wojny.
Możliwości są dwie: albo napisali to Tuskowi w Moskwie albo w Berlinie. Polski polityk tak ohydnego i szkodliwego przemówienia nie mógłby sam z siebie wygłosić. Polski polityk w takim momencie nie straszyłby Polaków katastrofą, nie rysował wizji nędzy, nie zapomniałby o tak bliskiej wojnie. Tylko Niemcom i Rosji taka wizja odpowiada. Tylko.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/605016-albo-napisali-mu-to-w-moskwie-albo-w-berlinie