Wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, komisarz Wartość i Przejrzystość (taki tytuł pompatyczny i żałosny nosi ona) Vera Jourova właśnie oznajmiła, że przyjęta w Polsce ustawa o Sądzie Najwyższym nie wypełnia warunków wyznaczonych w ‘kamieniach milowych KPO. Ledwie więc bajka się zaczęła, to już się skończyła. Teraz jest czas na swoiste reality show. KPO i słynne „kamienie milowe” mimo wielu wad zdają się mieć jedną wielką, potencjalną zaletę. Otóż wymuszą one dyskusje na temat tego czym jest Unia Europejska, jaki jest jej kształt, jakie są relacje i zależności pomiędzy nią a Polską. Choć w Brukseli stanowi się 70 procent przyjmowanych praw (powinniśmy więc o 70 procent zredukować stan Sejmu i Senatu) to nadal nie poświęca się jej wystarczającej uwagi. Oglądanie owych kamieni uruchomi proces nieuchronnej demitologizacji, a nawet demistyfikacji UE. Inaczej mówiąc obnaży niedorzeczność, absurdalność , czy wręcz groteskowość unijnych porządków i skrajną niekompetencję jej władców. Nie chodzi nawet o to czy poszczególne kamienie są szlachetne, czy nie, tylko o to, jakim sposobem ktoś w ogóle mógł postawić tych kamieni kupę. Będziemy wciąż eksplorować nowe pokłady idiotyzmów i nie przestaniemy się dziwić własnej naiwności i nieświadomościowi. To będzie nieustanne odkrywanie i popadanie w zdumienie że Unia to taka konstrukcja, w której urzędniczka hiszpańskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, która nigdy nie orzekała a została mianowana przez własny rząd europejską sędzia może kazać zamknąć elektrownię w kraju leżącym 3 tysiące kilometrów dalej, na drugim krańcu Unii
Już odpowiedź na najbardziej fundamentalne pytanie: „czym jest Unia” - jest właściwie niemożliwa. Gdy słyszymy, że Unia oczekuje przywrócenia sędziów to konkretnie kto/co tego oczekuje. Wspólnota narodów, instytucje Unii, czy też jej władze – Komisja Europejska? Gdy mówi się, że Polska przyjęła jakieś prawa, albo żąda od Niemiec reparacji, to rozumiemy, że poprzez swych demokratycznie wybranych przedstawicieli robi to większość polskiego społeczeństwa. To w jego imieniu mówią premier Morawiecki, minister Ziobro, czy Moskwa. W czyim imieniu mówi zaś von der Leyen, czy komisarz Jourova? Europejczyków? Przecież one nie reprezentują nawet wyborców własnego kraju. Sposób powołania, czy też „wyboru” komisarzy i przewodniczącego jest opisany w Traktacie Lizbońskim, ale w niczym nie zmienia to nieusuwalnych sprzeczności w samej procedurze. Oto mamy przewodnicząca Ursule von der Leyen, której partia przegrała wybory, inaczej mówiąc społeczeństwo nie chce by jej formacja rządziła Niemcami. Skompromitowana była minister obrony, z namaszczenia do cna skompromitowanej kanclerz może być jednak władczynią niemal całej Europy. Podobnie jest z Verą Jourovą, której macierzysta partia ANO również wolą wyborców została odsunięta od władzy. Jak to więc możliwe, że Czeszka, która, by sparafrazować klasyka, w życiu polskiej książki prawniczej nie przeczytała, wypowiadała się o praworządności w naszym kraju i o tym czy w polskim Sądzie Najwyższym może być jakaś izba czy też nie. Profesor Legutko obnaża tę groteskę wciąż przypominając, że europosłowie nie mają pojęcia o czym dyskutują i co głosują. Jak to możliwe, że głos Jourovej i iluś podobnych jej urzędników unijnych jest silniejszy niż głos polskiego społeczeństwa, które może powiedzieć: nie podoba nam się że PIS gwałci Konstytucję, więc w wyborach pozbawimy go władzy, wyrzucimy na bruk tak jak Niemcy CDU.
W sprawie owej praworządności jest jedna szczególnie groteskowa kwestia, która sprowadza się do pytania: ile zdaniem Unii kosztuje sędzia Tuleya. Oto Unia - urzędnicy i komisarze uzależniają udzielenie nam kredytów i grantów od tego czy przywróceni zostaną do pracy trzej sędziowie. A co będzie jak dwóch zostanie przywróconych, a jeden – np. Tuleya nie? Ile miliardów zostanie nam potrąconych? Albo jak przywrócimy wszystkich, ale jakiś inny zostanie zawieszony, bo coś ukradł? Jak to w ogóle możliwe, że domniemaną pomoc kredytową dla 38 milionów ludzi, by uzdrawiali swą schorowaną po covidzie gospodarkę można uzależnić od tego czy jakiś sędzia pracuje czy nie? Jaka jest w Unii miara win i kar? Za chwilę kredyty będą wstrzymywane gdy pracę straci jakiś dziennikarz TVP, publicznego radia, czy jakiś urzędnik niezłomny.
Po kolei będziemy oglądać takie kamienie z tej kupy. Np kwestia opodatkowania samochodów spalinowych, zaprowadzenia w miastach wolnych od nich stref, czy wszelkie pomysły byłego sekretarza ambasady w Moskwie a dziś komisarza Europejski Zielony Ład (taki groteskowy jest jego oficjalny tytuł) Fransa Timmermansa. Oczywiście likwidacja samochodów spalinowych będzie oznaczała katastrofę nie tylko ekonomiczną, ale cywilizacyjną. To jednak na oddzielną opowieść. Unia nie ma prawa nakładania ukazami podatków, Jak to więc możliwe, że jeden komisarz Zielony Ład i podwładni mu urzędnicy są w stanie narzucić to 500 milionom obywateli. Jak to możliwe, że w ktoś w Brukseli może wpływać na organizację ruchu np w Kielcach – chodzi o strefy bez samochodu, co samo w sobie jest koszmarnym, dystopijnym pomysłem. (To jest znów na kolejną opowieść, ale w wielu miastach gdzie są takie strefy powstały getta dla starszych ludzi. Są zbyt słabi by dojść do przystanku, korzystać z komunikacji miejskiej, a taksówka po nich nie przyjedzie. Nie wjadą też do centrów miast, nie odwiedzają się nawzajem bo 80 latka z jednego getta nie ma jak wybrać się do swojej 78-letniej przyjaciółki w innym getcie. Cieszą się za to wrotkarze i rowerzyści). Co się jednak stanie gdy zacni mieszkańcy Kielc nie będą chcieli mieć u siebie takiej strefy, takiego getta? Ile miliardów zostanie wtedy wstrzymane? Czy po Polsce będą jeździły jakieś komisje i sprawdzały czy są odpowiednie getta, czy nie? Oczywiście, że tak. Jego Niebagatelność Komisarz Zielony Ład Timmermans orzeknie, że skoro w Odrzywołach strefy nie ma to pieniądze się nie należą. Czy polski rząd będzie wtedy zmuszał władze samorządowe do wprowadzenia takich porządków? Czy takie rozporządzenia oznaczają, że urzędnicy brukselscy są zwierzchnikami władz samorządowych polskich miast?
To zasadnicze pytanie dotyczy całej konstrukcji tej unijnej kupy kamieni. Otóż czy przewodnicząca Ursula von der Leyen jest przełożoną polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, a Komisarz Wartość i Przejrzystość Vera Jourova jest zwierzchniczką ministra Zbigniewa Ziobry i prezydenta Dudy, którego kancelaria jest autorem odrzucanej przez nią ustawy o SN. Czy Sejm i Senat Rzeczpospolitej podlegają Parlamentowi Europejskiemu? Do tej pory te rozważania dotyczyły domniemywanej na siłę wyższości prawa europejskiego nad polskim. Prawnicy i eurokraci chcieliby to rozstrzygać w swym własnym gronie. Tymczasem kwestia jest szersza i dotyczy ustroju państwa, jego organizacji, naszej demokracji i o tym mamy decydować my wolni obywatele RP, a nie jakieś komisje, trybunały we Francji, czy Luksemburgu, albo kauzyperdzi w rodzaju Matczaka, czy Kalisza.
Na pocieszenie podawany jest nam argument, że kupy takich kamieni nastawiano też w innych państwach. A co to ma nas niby obchodzić? Jeżeli w Holandii chcą pozamykać w gettach swoich seniorów, by ci nie mogli się ze swojej dzielnicy wydostać i pokornie czekali na swą kolejkę do eutanazji, to proszę bardzo. Jesteśmy demokratami, szanujemy czyjeś wybory, a także różnorodność stylów życia i umierania. Róbta co chceta, a co najwyżej Polska Fundacja Narodowa mogłaby zorganizować w Belgii i Holandii kampanie reklamujące polskie pensjonaty i ośrodki dla seniorów z ogólnym przesłaniem „ w Polsce Cię nie zabiją, tylko opieką otoczą „
Kwestia kamieni milowych pokazuje też jak obca eurokratom jest idea różnorodności. I to nie tylko na poziomie aksjologicznym, ale też zwyczajnie praktycznym. Próba narzucenia jednakowych standardów transportowych w Holandii, w której 93,5 procent populacji mieszka w miastach i Rumunii z jej karpackimi wioskami i miasteczkami, Polsce z jej wioskami i popegeerowskimi osiedlami to dystopijny koszmar. Polska zderzy się z brukselską groteską i głupotą i nie przeszkodzi w tym nawet Najświętsze Przekonanie, że już teraz zaraz, na osiedlu Retkinia w Łodzi za unijne pieniądze powstanie 15 tysięcy stacji do ładowania samochodów, które pod blokami stoją. Taka konfrontacja oznaczać będzie, że staniemy w opozycji do eurokratów. Oglądając kolejne kamienie z kupy staniemy przed prosta konstatacją: oto Polska, polskie władze z rządem i parlamentem, obywatele są w opozycji do Komisji Europejskiej. Tak, wolno oświadczyć, że jest się opozycją totalną wobec Komisji Europejskiej, choć to durne niemożebne. Oczywiście zaraz podniosą się głosy równie durne jak sama idea opozycyjności totalnej, że to oznacza antyunijność. Nie, nie oznacza, podobnie jak bycie w opozycji do rządu PiS nie jest tożsame z antypolskością.
Rząd europejski składa się z wyjątkowo lichych urzędników, których nawet ich własne kraje nie chcą. Niemiecki publicysta Peter Tiede, szef działu politycznego Bilda w artykule dla „Timesa” wręcz obraźliwie, pisał że są jak „odpady nuklearne lądujące na składowisku w Brukseli”. Zaś o von der Leyen, iż wszyscy w Niemczech wiedzieli, że była skrajnie nieudolną minister obrony, a Merkel wysłała ją do Brukseli, by się jej pozbyć i mieć tam posłuszną podwładną. Podobnie jest z innymi. Frans Tiemmermans jest w swoim kraju politycznie nikim. Jego ugrupowanie Partia Pracy zajmuje 6 miejsce na scenie politycznej Holandii. Wyobraźmy sobie, że ktoś z Porozumienia Gowina układa porządki europejskie. Timmermansa należy traktować odpowiednio do tego kim jest - szkodliwym, socjopatycznym delegatem własnego rządu do Brukseli, a może nawet kimś , kto zbyt długo budował w Moskwie swą polityczną i dyplomatyczną karierę. Wolno otwarcie i bezwzględnie krytykować Wiceprzewodniczącego Wysokiego Przedstawiciela Josepa Borella Fontellesa Silniejsza Pozycja Europy w Świecie, Wiceprzewodniczącego Wykonawczego Waldisa Dombrowskisa Gospodarka Służąca Ludziom, Wiceprzewodniczącą Wykonawczą Margarethe Vestager Europa Na Miarę Epoki Cyfrowej. Te tytuły są bardziej groteskowe niż sułtana tureckiego i dobrze symbolizują to, z kim mamy do czynienia.
Przy okazji należy całkowicie obalić imperatyw, iż Unia – w domyśle wszystkie jej państwa, maja mówić jednym głosem. Czasami tak, a czasami nie. Bo cóż niby ten jeden głos w praktyce miałby oznaczać? Że prezydent Andrzej Duda będzie po nocach wydzwaniał do Putina, listy i kwiaty mu słał, pod balkonem wystawał. A może mielibyśmy przekazać na Ukrainę 5 tysięcy kasków, nakłamać że wyślemy broń, a wcześniej mimo zakazów kacapom ją sprzedawać i sprytnym mykiem wymieniać złotówki na rubelki, by za ruski gaz płacić? Oczywiście jest sposób na to, by owa wytęskniona jedność zaistniała, by cała Unia mówiła jednym głosem. Wystarczy, że Bruksela, Berlin, Paryż będą powtarzać to co powiedziała Warszawa
Trudno dziś ocenić wartość owych środków jakie mamy w ramach KPO pożyczyć i owych kamieni milowych. Owszem miliardy euro w oczach migoczą, ale należałoby też wycenić choćby ryzyko żyrowania kredytów takim bankrutom jak Hiszpania, Portugalia, czy Włochy. Podobnie wszystko wyceniać będą musieli obywatele Słowenii, Słowacji, Czech, Węgier etc. Być może gra jest warta świeczki. Obawiam się jednak, albo mam nadzieję, że po rozebraniu na sztuki tych kamieni kupy okaże się, że nie są to żadne kamienie milowe, tylko grobowe pod którymi złożona będzie Unia Europejska. Sondaże wciąż paraliżują dyskusje o jej kształcie. Wynika z nich, że ogromna większość Polaków Unię popiera, więc strach otwarcie się jej przeciwstawiać, bo wyborców można stracić. To prawda, poparcie dla Unii jest w Polsce wielkie. Prawie tak wielkie jak dla Bronisława Komorowskiego przed wyborami 2015 roku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/604863-kamienie-milowe-czyli-ile-kosztuje-sedzia-tuleya