Paskudne to czasy, gdy Izabela Leszczyna musi uchodzić za intelektualistkę, a jak już ujdzie, to wymaga się, żeby formułowała jakieś własne myśli.
Nie jest tajemnicą, że kulturowa ludożerka jest w stanie przeczytać tekst liczący najwyżej tysiąc znaków, a najlepiej 200-300. Dlatego dla ludożerki przygotowywane są najprostsze i najkrótsze bryki, streszczenia i złote myśli z bakelitu. Żeby nie nadwyrężyć jej aparatu poznawczego. Można zatem odczuwać pewne zakłopotanie, gdy wersją dla ludożerki posługuje się kandydatka Donalda Tuska na premiera Polski, Izabela Leszczyna.
To, że chodzi o premierzycę in spe, nie jest nawet specjalnie wstrząsające, bo to jedna z fantazji byłego przewodniczącego Rady Europejskiej. Dramatyczne jest to, że mamy do czynienia z dyplomowaną polonistką, nauczycielską polskiego w szkole podstawowej w Częstochowie, a nawet konsultantką w Regionalnym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli. Taka osoba powinna o dowolnej lekturze z programu szkoły podstawowej móc mówić godzinami, nawet wyrwana ze snu o piątej rano.
Pani premierzyca in spe i polonistka in corpore chciała się popisać znajomością „Moralności Pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej. I chciała się wywiązać z obowiązków wynikających z zakładowej obsesji Platformy Obywatelskiej na punkcie Jarosława Kaczyńskiego. Walnęła więc niczym gajowy w sosnę:
Od 7. lat oglądamy sztukę „Moralność Pana Kaczyńskiego – tragifarsa kołtuńska”. Główny bohater – Kaczyński – jest postacią obłudną, dwulicową, fałszywą, chciwą, nie potrafi okazać życzliwości, gardzi ludźmi słabymi i wrażliwymi. Wszystko co robi, robi na pokaz. Może już wystarczy?”.
Swoją złotą myśl z bakelitu walnęła premierzyca in spe na Twitterze, a to takie medium, gdzie musi być krótko. Ale krótko to dla polonistki utrapienie, bowiem nauczanie polskiego polega na utrwalaniu, a wręcz wykształcaniu wodolejstwa, czemu służą tak archaiczne, bezsensowne i nieużyteczne formy jak rozprawka. Po takim kształceniu, a dotyczy to przecież także nauczycieli, napisanie czegoś krótkiego, treściwego i logicznego wydaje się wręcz niemożliwe. I wtedy sięga się po gotowce, jak bardzo schematyczne by one nie były.
Pani premierzyca in spe i polonistka in corpore zbytnio się nie wysiliła, bowiem sięgnęła po opis, jaki w kilka sekund można znaleźć w Internecie. To dwa zdania: „Główna bohaterka – Aniela Dulska – jest postacią obłudną, dwulicową, fałszywą, chciwą, nie potrafi okazać życzliwości, gardzi ludźmi biednymi, słabymi i wrażliwymi. Wszystko co robi, robi na pokaz”. Te dwa zdania pojawiają się przy okazji wystawiania sztuki Gabrieli Zapolskiej w różnych teatrach, w zapowiedziach wydań książkowych i audiobooków, no i oczywiście w najbardziej uproszczonych brykach i streszczeniach.
Polonistki w szkołach bardzo się oburzają na uczniów korzystających z internetowych streszczeń dla ludożerki. I odstręczają od tego, a nawet ośmieszają przy kolegach tych, którzy to robią. Ale to, co zakazane dla uczniów, jest dozwolone dla nauczycielek, a tym bardziej premierzyc in spe. Liczy się przecież tylko wywiązanie się z obowiązku nienawidzenia Kaczyńskiego.
To jednak duży obciach, żeby dyplomowana polonistka, a nawet konsultantka w zawodowym doskonaleniu innych polonistek używała najbardziej prymitywnych podpowiedzi z Internetu. Przecież swoich uczniów by za to skrzyczała. Co jednak począć, gdy trzeba krótko i żeby jeszcze to miało jakiś sens. Rozprawkę pani niepraktykująca polonistka rąbnęłaby pewnie sążnistą, tylko kto to przeczyta. Skorzystała więc z gotowca, łatwego do znalezienia, ale i łatwego do wytknięcia.
Z używaniem gotowych złotych myśli z bakelitu jest ten problem, że uzależniają i wydają się dobrym wyjściem. Bo przecież polityk to nie polonistka i zbawiając ojczyznę nie ma za bardzo czasu na wymyślanie czegokolwiek, a może nawet na myślenie. Ale wtedy powstaje pytanie, czy ktoś taki w ogóle myśli samodzielnie. W codziennym partyjnym życiu to nie jest konieczne, bowiem dostaje się gotowce i instrukcje – takie, że nawet kulturowa ludożerka jest w stanie zapamiętać i powtórzyć.
Najważniejszy jest cel: zaatakować Jarosława Kaczyńskiego. A wtedy wszystko jedno, z czego się korzysta. No, ale gdy się jest polonistką, to wstyd przed uczniami (własnymi z przeszłości i tymi, którzy obecnie się kształcą), a także wstyd przed kolegami nauczycielami. Szczególnie tymi, których się w przeszłości zawodowo doskonaliło. To wstyd znacznie bardziej dojmujący niż ten czasem obecny w polityce, choć tam mało co wstyd wywołuje.
Wydawałoby się, że to obciach i wstyd, gdy Izabela Leszczyna na partyjnej imprezie przedstawiła lekarstwo na inflację:
Polska musi mieć wolne sądy, wolne media i państwo musi przestrzegać wolności obywatelskich i praw człowieka. I na koniec przypominam politykom PiS-u, że kobieta jest człowiekiem.
Ale nic z tego, bo to w PO jest lekarstwo na wszystko. I nie trzeba niczego wymyślać. To formułka w stylu tej o pani Dulskiej.
Skądinąd paskudne to czasy, gdy Izabela Leszczyna musi uchodzić za intelektualistkę, a jak już ujdzie, to pojawia się wymaganie, żeby formułowała jakieś własne myśli. Po co własne, jak w takim Berlinie jest cały wielki zasób myśli. Mieć własne to gigantomania – jak mawia mędrzec Rafał Trzaskowski, czyli polski Sun Tzu (Sun Zi). To także okrucieństwo wymagać, żeby mieć coś sensownego do powiedzenia tylko dlatego, że się jest przedstawianym jako kandydatka na premiera.
Ewa Kopacz była premierem rzeczywistym, mimo że nic do powiedzenia nie miała. A Izabela Leszczyna przynajmniej wie, gdzie coś znaleźć, nawet jak po jej polonistycznej edukacji nic nie zostało. Może to i lepiej, bo nic jej nie będzie przeszkadzać w potwierdzeniu statusu wybitnej finansistki. I nikt jej nie będzie wypominał braków wiedzy o finansach, skoro jest polonistką, nawet jeśli niepraktykującą. A w razie czego znajdzie jakiegoś gotowca.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/604520-nie-po-to-leszczyna-studiowala-polonistyke-zeby-miec-wiedze