Choćby nie wiadomo jak urzędnik niemiecki by się prężył, napinał i krygował, to i tak na koniec uleje mu się na Polskę, jeśli w ogóle, bardziej - nie obrzyga jej swoją pogardą i poczuciem wyższości. Ambasador Niemiec w Polsce, Arndt Freytag von Loringhoven, w swoim wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, nie womitował całymi ustami, a jedynie po kącikach warg pociekło mu co o Polsce naprawdę myśli. Przy okazji z ust dyplomaty padła wypowiedź, którą można by zaliczyć do najdurniejszych tekstów publicznych tego roku. Na pytanie dlaczego Sholz dzwoni do Putina von Loringhoven odpowiada:
Utrzymywanie dialogu zasadniczo ma sens. Choćby dlatego, że Putin porusza się w bardzo wąskim kręgu doradców i nie ma dostępu do informacji o prawdziwym stanie wojny.
W sytuacji rosyjskiego ludobójstwa na Ukrainie przedstawianie kanclerza Niemiec jako ostatniej deski ratunku na przekazanie informacji imperatorowi Rosji - tego to by największy germanofob nie wymyślił, a tu, proszę, były szef wywiadu, dyplomata, arystokratyczna rodzina, sprzedaje takie bzdury.
Pan ambasador wyraził też obawy o rządy prawa w Polsce - to w tym wątku objawia się poczucie wyższości. Dyplomata mówi:
Skrócenie łańcuchów dostaw stwarza nowe możliwości inwestycji niemieckich w Polsce, o ile jednak wątpliwości w sprawie rządów prawa się nie pogłębią. Niemiecki biznes wciąż się nas o to pyta.
O, tak, niemiecki biznes nie pyta o obozy pracy w Rosji, gdy chce handlować w Moskwie, a pyta o sędziego Tuleyę, gdy chce postawić w Warszawie hipermarket - „Rzeczpospolita” chyba nie ma swoich czytelników za aniołów intelektu.
Niemcy mają antypolskość wdrukowaną w swoją kulturę polityczną. Jeśli Hitler był wyjątkiem, to raczej w tym, że przez kilka lat swoich rządów próbował narzucić swojemu narodowi przyjazną wobec Polski retorykę, choć ani mu się to nie udało, ani też nie potwierdziło w późniejszych czynach. Interesująco o pogardzie niemieckiej klasy politycznej i intelektualnej do Polski i Polaków napisał profesor Marek Kornat w pracy „Niższość cywilizacyjna wrogiego narodu. Niemieckie dyskursu o Polsce i Polakach 1919-1945”. Historyk wspomina jednak, że negatywny stereotyp Polaka istnieje już od przynajmniej XVIII wieku i wiąże się z wolą dominacji Berlina. Jeśli Prusy chciały rządzić - musiały swojego przeciwnika zdyskredytować i same w jego niższość uwierzyć. To Niemcy wymyślili prześmiewcze określenie Polnische Wirtschaft, które zresztą korespondowało z francuskim określeniem „polska anarchia”, sponsorowanym przez carycę Katarzynę II. Książka Kornata naładowana jest przykładami niemieckiej pogardy:
Otto von Bismarck mawiał, iż Polacy to wilki, do których „strzela, kto może”.
Inny kanclerz Rzeszy Niemieckiej, Theobald von Bethmann-Hollweg, publicznie powiedział, że:
korzystne i bezpieczne rozwiązanie sprawy polskiej nie istnieje dla nas w ogóle.
Niewiele wcześniej niemiecki polityk i ekonomista Adolf Wagner wyraził powszechny pogląd o dorobku polskiej wspólnoty:
Proszę odjąć to, co zdziałali Polacy! Będzie tego nie więcej niż to, co się zmieści pod paznokciem!
Gdy Kornat przechodzi już do ściśle opisywanych przez siebie czasów, dyskurs niemiecki jawi się tam żywo polakożerczy. Wynika on z goryczy niemieckiej porażki i utraty terytoriów w wyniku I wojny światowe oraz z obwiniania Polaków za niemiecką niedolę. Rzeczpospolita jest tu „średniowieczem”, a patriotyzm „religijnym fanatyzmem”. Polsce zezwoliłoby się istnieć, gdyby była mniejsza, bez dostępu do morza i bez sojuszów z dalszym Zachodem - zwłaszcza Anglosasami. Z pracy naukowej wyłania się obraz także opłacanych przez Berlin członków elity brytyjskiej i francuskiej, którzy podtrzymuję antypolskie mity.
Gdyby profesor Kornat zechciał pracę swoją kontynuować na lata współczesne, to i tutaj by mu nie brakowało przykładów. „Zagłodzenie Polski” (Katarina Barley) czy te całe kamienie milowe Ursuli van der Leyen, serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, cały ten antypolski ściek w mediach niemieckich, dostarczają przykładów na kolejne tomy.
Arndt Freytag von Loringhoven głupi nie jest, ale zapewne swoich rozmówców w Polsce ma za głupców, skoro udaje zdziwienie i niezrozumienie polityki polskiego rządu. Wyraża ubolewanie, że Warszawa woli w zakresie wojskowości współpracować z Waszyngtonem, snuje opowieść o możliwym stacjonowaniu oddziałów Bundeswehry w Polsce.
A że to ostatnie śni się niemieckim urzędnikom, to nie miejmy wątpliwości. Nam też się czasem śni, ale ze zdecydowanie odmiennej perspektywy.
ZOBACZ TAKŻE DLACZEGO TUSK UNIKA TEMATU WOJNY NA UKRAINIE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/604494-wpadki-arndta-freytaga-von-loringhovena-w-wywiadzie-prasowym