Pan ambasador na odchodne serwuje nam trochę niemieckiej bezczelności, trochę przypadkowej szczerości i trochę rytualnego plucia na Polskę. Żegnamy go bez żalu, wspominać nie będziemy ciepło, ale jego słów nie zapomnimy. Oj, nie.
Wciąż nie wiadomo, dlaczego właściwie Arndt Freytag von Loringhoven został odwołany, ale chyba bliskie prawdy są opinie, że nawet rząd w Berlinie poczuł, iż jego nominacja była błędem, że nie jest w Polsce mile widziany, a jego aktywność nie służy poprawie stosunków polsko-niemieckich. Jakie by te powody nie były, to dobrze, że przedwcześnie kończy się misja człowieka, którego ojciec towarzyszył Adolfowi Hitlerowi w ostatnich dniach jego życia w berlińskim bunkrze.
Wywiad, którego dyplomata udzielił „Rzeczpospolitej”, tylko potwierdza, że nie był to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Chyba że jego zadaniem było konfliktowanie Berlina z Warszawą i niedopuszczenie do prawdziwego pojednania. Von Loringhoven mówi np.:
Zaskoczyła mnie natomiast wszechobecność historii w Polsce. Wcześniej jako dyplomata pracowałem w trzech innych krajach sąsiadujących z Niemcami: Francji, Belgii i Czechach. Nigdzie jednak nie spotkałem się z podobną wszechobecnością historii. W Niemczech istnieje ukształtowana świadomość dokonanych przez III Rzeszę zbrodni. Dotyczy to szczególnie Holocaustu, a zwłaszcza Auschwitz. Natomiast takie miejsca jak Palmiry, Michniów czy warszawska Wola nie są w naszej świadomości tak obecne, jak powinny być. Odwiedzenie tych miejsc było dla mnie głęboko poruszającym doświadczeniem.
Gdyby wizyta w Palmirach, czy na warszawskiej Woli rzeczywiście była dla niego „poruszającym doświadczeniem”, nie wygadywałby tego, co wyżej. Zrozumiałby bowiem, że ogrom bestialstwa, jaki jego rodacy, koledzy jego własnego ojca (a może i on sam?) wyrządzili Polakom, nie pozwala zapomnieć o historii tylko dlatego, że życzą sobie tego obecne niemieckie elity. Zrozumiałby, że nie da się na pstryknięcie palców zapomnieć o zniszczeniu naszego kraju, ze stolicą na czele, wymordowaniu milionów Polaków, zagrabieniu dzieł sztuki, doprowadzeniu ręka w rękę z Sowietami do zduszenia odradzającego się wielkiego państwa i nie podjęciu nawet próby zrekompensowania krzywd.
Von Loringhoven doskonale o tym wie, tylko rżnie głupa, powołując się na absurdalne przykłady podejścia do historii w innych państwach, nijak nieadekwatne do Polski.
Pan ambasador miejscami wręcz szokuje. Choćby w tym fragmencie, gdy odpowiada na pytanie, czy przez blisko dwa lata pracy w Warszawie starał się spotkać z Jarosławem Kaczyńskim:
Nie podjąłem takich prób, bo po zwlekaniu z udzieleniem dla mnie agrément wyszedłem z założenia, że nie zakończy się to sukcesem.
Nie przeszkadza mu to jednak w formułowaniu bardzo ostrych subiektywnych tez politycznych, czym wychodzi poza rolę ambasadora (chyba, że dostał takie właśnie zadanie z centrali MSZ w Berlinie):
W środowisku PiS od dawna istnieje bardzo wyraźna skłonność do publicznego atakowania Niemiec dla zdobycia przychylności prawicowego elektoratu kosztem dobrych relacji polsko-niemieckich. Zadaję sobie pytanie, jakie intencje mają obecne władze w Warszawie? Czy chcą one, aby Niemcy były silnym sojusznikiem Polski, czy też potrzebują nas w roli kozła ofiarnego dla rozgrywania własnych problemów wewnętrznych? To szczególnie niepokojące w dzisiejszych czasach, gdy Rosja stara się wykorzystać każdy podział, jaki rysuje się na Zachodzie. Nie jestem więc w stanie pojąć logiki takiego działania. Nie rozumiem po drugie, dlaczego polskie władze wciąż uważają, że publiczna presja na Niemcy jest skuteczna, by skłaniać nas do ustępstw choćby w sprawie sankcji na Rosję czy w sprawie nauki języka dla mniejszości. Takie sprawy powinno się omawiać w zaciszu gabinetu. Jeśli wyciąga się je na światło dzienne, znacznie trudniej jest skłonić Niemcy, podobnie jak każdego innego partnera, do elastyczności. To jest po prostu kontrproduktywne.
Pan ambasador świetnie zdaje sobie sprawę, że rozmowy z Niemcami w zaciszu gabinetów nic nie dały przez dekady. Bo Berlin akceptuje tylko taką postawę władz w Warszawie, jaką prezentowały one w latach 2007-2015 – pełnego serwilizmu. Gdy zaś demokratycznie wybrane władze próbują realizować interesy swojego państwa, Niemcy sięgają po cały arsenał narzędzi, by brutalnie temperować suwerenną politykę Polski.
Zaś zwykłą bezczelnością jest twierdzenie, że podnoszenie w relacjach dwustronnych nieuporządkowanych kwestii historycznych, oddania sprawiedliwości za zbrodnie, to polityka obliczona na „zdobycie przychylności prawicowego elektoratu”.
Niemcy po prostu nie mogą ścierpieć, że w naszym kraju skończył się czas budowania „dobrych relacji polsko-niemieckich” za wszelką cenę. Skoro, jak się zarzeka, Von Loringhoven „zagłębił się w historię niemiecko-polskich relacji”, powinien już zdawać sobie sprawę, że my, Polacy, nie znamy wielu pojęć „za wszelką cenę”. Trawestacja słów szefa naszej przedwojennej dyplomacji w przypadku tego akurat ambasadora wydaje się szczególnie na miejscu.
Kolejną bezczelnością jest ta wypowiedź:
Nord Stream 2 oraz postawa wobec Putina były wielkimi błędami. Ale nie tylko Niemcy mają powód do samorefleksji. Czy przyjmując w grudniu w Warszawie przyjaciół Putina, takich jak Orbán, Salvini i Marine Le Pen, która powiedziała wówczas „Rzeczpospolitej”, że Ukraina należy do rosyjskiej strefy wpływów, Polska nie popierała pośrednio interesów Putina? A czy osłabienie praworządności w Polsce nie podważa jedności Zachodu, która jest dziś tak pilnie potrzebna?
Pokazuje ona, że Niemcy posuną się do każdej hucpy, byle umniejszyć swoje winy za rozzuchwalenie Rosji, doprowadzenie do wojny i bagatelizowanie milionów ofiar agresji na Ukrainie (wywózki jak w czasach stalinowskich i uchodźstwo też są poniesieniem ofiary). Ale jeśli czytać jego słowa uważnie, dostrzeżemy, że te kłamstwa mają krótkie nogi.
Z jednej strony von Loringhoven próbuje się bowiem wybielić (kierował wywiadem Niemiec blisko 15 lat temu i wywiadem NATO w latach 2016-19):
Tę pierwszą funkcję pełniłem w czasie rosyjskiej agresji na Gruzję, drugą w latach 2016–2019 r. Wiedzieliśmy wtedy wiele o działaniach Kremla, dokładnie obserwowaliśmy skalę modernizacji sił zbrojnych. Ostrzegaliśmy przed narastającym zagrożeniem. 15 lat temu rozszyfrowaliśmy powiązania korupcyjne systemu stworzonego przez Putina. Ale nie wszyscy traktowali to poważnie. Pod koniec zeszłego roku USA i Wielka Brytania ostrzegały przed szeroką inwazją Rosji w Ukrainie, ale reszta Europy wtedy nie spodziewała się tego.
Z drugiej zaś przyznaje:
Polityczna i gospodarcza współpraca z Moskwą, aby utrzymać pokój, to był główny nurt myślenia niemieckiego od mojego dzieciństwa. Dopiero dziś jesteśmy świadkami zmiany tej polityki o 180 stopni.
Jak więc w końcu było – rozszyfrowali Putina, czy przez dekady żyli z bielmem na oczach i robili interesy z Moskwą niezależnie od zagrożeń i kosztów dla innych państw, a otrzeźwieli po 24 lutego 2022 r.? Zwróćmy uwagę na ten cytat:
Miesiąc temu kanclerz powiedziała, że od dawna wiedziała, że Putin chce zniszczyć Unię. Miała informacje zawarte w raportach wywiadów i wyciągnęła z nich własne wnioski. Rola wywiadu nie polega na udzielaniu rekomendacji, tylko na przygotowywaniu analiz. Wskazywaliśmy np., że Putin używa energii jako broni politycznej, choć na tamtym etapie nigdy tego nie zrobił wobec Niemiec. Niemieccy politycy wyciągnęli z tego wniosek, że zwiększenie importu gazu z Rosji jest dla Niemiec bezpieczne. Jak dziś widać, był to wniosek błędny.
Przecież to przyznanie się do niemieckiej winy za utuczenie Putina! Dla Berlina nieważne były jednoznaczne wnioski płynące z polityki Moskwy. Dopóki ich koszty były ponoszone przez państwa trzecie, Niemcy nie widziały w tym nic złego.
Na koniec wątek, który byłby nawet nieco zabawny, gdyby w jego tle nie było krwi napadniętych Ukraińców:
”Rz”: To po co kanclerz Scholz dzwoni do Putina?
von Loringhoven: Utrzymywanie dialogu zasadniczo ma sens. Choćby dlatego, że Putin porusza się w bardzo wąskim kręgu doradców i nie ma dostępu do informacji o prawdziwym stanie wojny.
”Rz”: Kanclerz mu je przekazuje?
vL: Nie wiem, co dokładnie mówi, ale z pewnością daje mu to taką możliwość.
Zapamiętajmy ten passus i rozpowszechniajmy szeroko, również za granicą. Oto okazuje się, że Olaf Scholz po prostu przygotowuje dla Putina serwisy informacyjne z frontu, do których dyktator w żaden inny sposób nie miałby dostępu.
Pan von Loringhoven najwyraźniej ma Polaków za idiotów. I choćby z tego względu należy mu się gromkie „auf Wiedersehen!”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/604383-auf-wiedersehen-ambasadora-zegnamy-bez-zalu