Czasem trzeba brać za mordę, żeby wprowadzić rzeczy słuszne i będące wyrazem szczytowego etapu rozwoju społeczeństw.
Trudno byłoby zgadnąć, gdzie mieści się i czym jest intelekt, gdyby nie osoby, które wprawdzie aspirują do bycia intelektualistami, tylko brakuje im objawów posiadania intelektu. Ale za to mają szczerą chęć (jak w tym powiedzonku z maturą) klasyfikowania ludzi, szczególnie politycznych oponentów, na intelektualistów i tych, którzy intelektu nie posiadają. Otóż wszystko zależy od stosunku do LGBT. Jeśli jest on wiernopoddańczy i miłośnie afirmatywny, jest się intelektualistą.
Pół biedy, gdyby tylko chodziło o polityków będących jednocześnie takimi tuzami intelektu jak Marcin Kierwiński, Sławomir Neumann czy Krzysztof Śmiszek. Ale sprawa trafiła na uniwersytety. Wprawdzie pod hasłem „plan różności płci”, ale chodzi o to samo, co reprezentującemu to środowisko Marcinowi Matczakowi, który jednakowoż lepiej jest znany nie z uprawiania nauki, tylko dostarczania rozrywki i tzw. lol contentu.
Owóż Matczak przeprowadził test na inteligencję na podstawie „złożonej i poważnej kwestii identyfikacji płciowej”. I wyszło mu to samo, co Krzysztofowi Śmiszkowi, czyli, że Jarosław Kaczyński nie trzyma poziomu intelektualnego, czyli jest „intelektualnie wsteczny” – jak ująłby to Krzysztof Śmiszek. Nikt, kto nie leży plackiem przed LGBT nie trzyma poziomu, więc wniosek jest prosty: tylko test LGBT pokazuje inteligencję, a nie jakieś rasistowskie testy stosowane przez dekady, np. Wechslera. Inteligentni są tylko apologeci LGBT oraz wyznawcy takiej wersji „równości płci”, która też się sprowadza do apologii LGBT.
Testy na inteligencję autorstwa Neumanna, Śmiszka, Kierwińskiego czy Matczaka byłyby może niewarte uwagi, bo intelektualizmu w nich tyle, co zawartości złota w turkuciu podjadku. Jednak wpisują się one w to, na co zwrócił uwagę prof. Jacek Kowalski, znakomity pieśniarz, a jednocześnie historyk sztuki z UAM w Poznaniu, czyli na wprowadzane na uniwersytetach „plany równości płci”. Obowiązek kultu LGBT to tylko odprysk przedsięwzięcia, które ma zamienić uczelnie w ideologiczne jaczejki, czyli praktycznie zlikwidować wolność słowa (i nie tylko) na uniwersytetach. A jeśli tam się uda, w innych środowiskach pójdzie już z górki.
Prof. Jacek Kowalski opublikował stanowisko „Solidarności” UAM w Poznaniu na „plan równości płci”. Plan przesłała uczelnianej „Solidarności” rektor poznańskiego uniwersytetu. Wkrótce ma się też pojawić stanowisko profesorów tej uczelni wobec „planu”. „Plan Równości Płci na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu” formalnie jest reakcją na uchwałę Rady Ministrów w sprawie ustanowienia „Krajowego Programu Działań na rzecz Równego Traktowania na lata 2022–2030”.
Rządowy dokument określa 10 obszarów, w których należy przeciwdziałać naruszaniu zasady równego traktowania: płeć, rasę, pochodzenie etniczne, narodowość, religię, wyznanie, światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną. Plan, który powstał na UAM w Poznaniu ( i zapewne nie jest to wyjątek, lecz reguła na innych uczelniach) odnosi się tylko do płci i orientacji seksualnej. To zrozumiałe, wszak tylko tam umiejscowiony jest intelekt.
Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” UAM w Poznaniu najwidoczniej nie potrafi iść z duchem czasu i głęboko niesłusznie nie dostrzega siedliska inteligencji w kwestiach płci i orientacji seksualnej. O tym, że w tym samym miejscu znajduje się moralność nie trzeba już nikogo przekonywać. Zawarte w planie regulacje „służą nowej utopii społecznej. (…) Nasz uniwersytet ma się stać swego rodzaju laboratorium, w którym będzie testowana poprawność polityczna, wymuszanie tolerancji dla zachowań odbiegających od normy, tłumienie samodzielnego myślenia i nowomowa. Jeśli ten plan się powiedzie, nasza wolność zostanie najpierw stłumiona, a potem zlikwidowana. Być może i my też”.
Pesymistyczne wnioski wynikają z tego, że „wprowadzanie w życie poprzednich utopii – a były to: Rewolucja Francuska, Komuna Paryska, Rewolucja Październikowa i jej potomstwo (z polską odmiana włącznie), nowy świat narodowo-socjalistyczny i różne pochodne obu ostatnich totalitaryzmów – wywołało nieprawdopodobną wręcz hekatombę. Wszystkie znane nam utopie skutkowały milionami ofiar”. I teraz znowu mamy kolejny projekt „nowego, lepszego świata”, narzucany „przez ruchy feministyczne, genderowe, LGBT+ itp.”. Lansowanie i narzucanie to mało, więc już „działają bojówki wspomnianych ruchów, jak Antifa”.
Wciąż jeszcze można zadać „pytanie o prawomocność implementowania lewicowej utopii na uniwersytecie metodami administracyjnymi”, ale pewnie już niedługo. Mimo wszystko warto wiedzieć, „kto dał prawo grupie lewicy obyczajowej do organizowania życia na naszym uniwersytecie w myśl utopijnych postulatów”. Matczak, Śmiszek, Kierwiński czy Neumann odpowiedzieliby pewnie, że historia i jej prawa. I to wystarczy, żeby uniwersytet państwowy, przestał być „własnością całego społeczeństwa”, a stał się własnością „jednej zorganizowanej grupy aktywistów”. Awangarda postępu ma takie prawo. I musi mieć.
To przeżytek, że – jak twierdzi „Solidarność” z UAM w Poznaniu - „uniwersytet musi pozostać miejscem swobodnych badań naukowych i wolnej wymiany myśli, formułowanych w języku nieskażonym żadną ideologią”. Że „debata prowadzona na uczelni powinna być otwarta dla wielu przekonań, wyznawanych przez polskie społeczeństwo w całym jego zróżnicowaniu, i w żadnym wypadku nie może być zdominowana i regulowana przez jedną opcję światopoglądową”. Jeśli chodzi o awangardę, to nie tylko może, ale musi.
To, że „uniwersytet jest przestrzenią autentycznej twórczości i wynalazczości, a prawa pracowników, a zwłaszcza ich godność i strzeżona przez prawodawstwo polskie i europejskie wolność sumienia zostaną poważnie zagrożone” jest ceną za postęp. Konieczny i nieunikniony. Co to za argument, że „misja dydaktyczna uniwersytetu państwowego zawiera w sobie wolność od nacisków ideologicznych, a więc łączy się z obowiązkiem chronienia studentów przed presją światopoglądową, a nie propagowania jednej ideologii czy wręcz indoktrynacji”. To indoktrynacja jest prawdziwą wolnością, gdyż jest historycznie słuszna. Komunizm to osiągnął wielkimi ofiarami (swoich wrogów) i trzeba tę wielką zdobycz przywrócić.
„Ideologia lewicy obyczajowej” powinna zapanować nie tylko na uniwersytecie, ale wszędzie. „Plan równości płci” powinien być planem rozwoju postępowej ludzkości. I będzie, bowiem „rozszerza regulacje prawne w dokumentach wyższej rangi, jak konstytucja, ustawy, czy rozporządzenia Rządu RP”. I „wprowadza nowe kategorie prawne”. Cóż z tego, że „w polskim systemie prawnym, który na mocy traktatów UE pozostaje poza jej kompetencjami, obowiązują wyłącznie binarne określenia ‘kobieta’ i ‘mężczyzna’”? Historycznie słuszne i postępowe jest „subiektywne poczucie niebinarnej tożsamości płciowej”. Dlatego „obowiązkowe” muszą być „szkolenia dla studentów i doktorantów ‘dotyczące aktualnej polityki gender balance’”. Wprawdzie w świetle prawa są nielegalne, ale są słuszne.
Niby „próba dodania tzw. osób niebinarnych czy też środowiska LGBT+ do problemów równości płci nie tylko w sposób nieuprawniony wprowadza nieistniejące w Polsce kategorie prawne, ale jest merytorycznie nieuzasadniona. Nie ma to żadnego związku z równością płci”, ale awangardowa myśl nie przejmuje się logiką czy sensem, bo to narzędzia zniewalania wolnych umysłów. Liczy się tylko postęp. Nikomu nie powinno przeszkadzać, że ktoś „w obsceniczny sposób obnosi się publicznie ze swoją seksualnością nie tylko naruszając dobre obyczaje i uregulowaną prawnie intymność tej sfery, ale różnymi drogami usiłuje nakłaniać do takich zachowań także młodzież i dzieci”. To powinna być norma. I to nie „kompromituje uniwersytetu”, tylko go uszlachetnia i wywyższa. „Obsceniczność” to po prostu wyższy poziom wrażliwości.
Uczelniana „Solidarność” w UAM w Poznaniu uważa, że „każdy jest zobowiązany do wykonywania pracy zgodnie z powszechnie przyjętymi zasadami prawa i kultury. Nikt, również pracodawca, nie ma prawa wymuszać na drugiej osobie zmiany tych powszechnie obowiązujących zasad tylko dlatego, że ktoś właśnie wymyślił jakieś inne, które uznał za lepsze. Nasza umowa o pracę dotyczy wyłącznie wykonywania pracy i nigdy nie daliśmy pracodawcy, UAM, prawa do wychowywania nas inaczej, niż to jest powszechnie przyjęte, mówienia nam co jest dobre, a co złe”. A właśnie, że nie. Wolno nawet użyć przymusu, by reakcja przestała bruździć postępowi.
Wolno bojkotować podpisany przez prezydenta RP (24 listopada 2021 r.) „Pakiet Wolności Akademickiej”, gwarantujący wolność słowa, wypowiedzi, głoszenia poglądów dla wszystkich opcji i środowisk”. Wrogom postępu takie prawo nie przysługuje. Czasem trzeba brać za mordę, żeby wprowadzić rzeczy słuszne i będące wyrazem szczytowego etapu rozwoju społeczeństw. Chodzi przecież o zamordyzm historycznie uzasadniony i w sumie gwarantujący powszechne szczęście. A nawet jeśli nie powszechne, to co kogo obchodzi los reakcji i wyrzutków. To, co słuszne warto robić, nawet jeśli miałoby służyć wąskiej grupie. Dość dyktatury większości! Dość dyktatury rozumu! Dość dyktatury logiki! Dość dyktatury przyzwoitości!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/604237-sluszna-linie-ma-nasza-awangarda-postepu