Do kolejnych wyborów pozostaje około półtora roku. Wojna rosyjsko-ukraińska, zmiana układu sił w Europie i na świecie, w kraju inflacja, wysokie ceny paliw i żywności, uchodźcy z Ukrainy, opłakane skutki covidowej histerii. Znajdujemy się w sytuacji jakiej politycy nie przerabiali nawet od czasu przełomu ustrojowego. Niesamowite jest jednak, co dzieje się w szeregach opozycji.
W myśl znanego hasła „Panowie policzmy głosy” trwa tam gorączkowa kalkulacja jaka konfiguracja koalicyjna, albo samodzielny start dadzą przewagę i pomogą „odsunąć PiS od władzy”. Tylko to się liczy. Nie ma żadnych konkretów programowych, a te które się pojawiają są autentyczną improwizacją, doraźnym reagowaniem na bieżące wydarzenia i próbą wywołania poważnego konfliktu społecznego, roznamiętniania emocji (kłamstwo na temat planowanego rzekomo zakazu rozwodów). Właściwie trwa wciąż ten sam spektakl, którego świadkami jesteśmy od jesieni 2015 roku. Tylko w o wiele poważniejszych okolicznościach. Używając porównań historycznych klimat XVIII wiecznego warcholstwa sejmowego i ciągłego oczekiwania o interwencję ościennych krajów.
A co wynika z tych kalkulacji? Bo trwają one na okrągło. Najpierw swoje wyliczenia przedstawił na łamach „Gazety Wyborczej” Andrzej Machowski. Koalicja opozycji mogłaby liczyć na 250 mandatów, osobny start czterech komitetów KO, Polski 2050, Lewicy i PSL maksymalnie na 223. Badanych wariantów i konfiguracji koalicyjnych, algorytmu podziału i rozdziału miejsc na listach, przepływu i odpływu elektoratu, warunków ich mobilizacji bez liku. Wszystko po to, by zdobyć władzę. Bez konkretów programowych.
Co ciekawe największym problemem zdaje się być dla wszystkim Viktor D’Hondt i jego system proporcjonalnego przeliczania głosów na mandaty. Którego nawet Marek Borowski w innym tekście opublikowanym na łamach „Polityki” określił jako sędziego decydującego ostatecznie o wszystkim. W jego ocenie trzeba startować razem i wziąć premie za jedność. Inaczej nawet w przypadku łącznego zwycięstwa startujących osobno komitetów opozycyjnych, rządzący PiS zdobędzie około 3 mandatów przewagi.
Jednak nawet tego rodzaju wezwania nie mobilizują liderów czterech największych partii do porozumienia. Lewica jednak woli startować sama, choć dyplomatycznie zaznacza, że ma być gotowa na ewentualną koalicję. PSL i Polska 2050 uważają, że lepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie dwóch list. Jak się okazuje nie są przekonani do wspólnej akcji pod przywództwem Donalda Tuska. Zero zaufania.
Jego hasło „Panowie policzmy głosy” wciąż pozostaje aktualne. Opozycja tylko kalkuluje – bez pozytywnego programu, poza banałami o „Naprawie Rzeczypospolitej” zniszczonej przez PiS-owski reżim. Elementy te przywołuje we wspomnianym artykule Marek Borowski. „Przywrócenie praworządności” (a więc powrót do sędziowsko-prokuratorskiego status quo), „przestrzeganie konstytucji i prawo obywatelskich” (przeszukania w redakcjach opozycyjnych gazet? areszty wydobywcze dla kibiców?), odzyskanie znaczenia w Unii (odzyskanie przez Niemcy wpływów politycznych w Polsce?), „wzmocnienie samorządu terytorialnego” (rozumiem, że rządzący już dziś opozycyjni burmistrzowie i prezydenci miast jak np. Rafał Trzaskowski będą budować mieszkania komunalne?).
A poza tym w istocie chodzi o to co zawsze – stanowiska, funkcje, wpływy i wszystkie inne profity wynikające ze sprawowania władzy. I to one stają wszystkim przed oczami. Ich podział już na etapie przedwyborczych przymiarek stawiają na pierwszym miejscu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/603656-haslo-panowie-policzmy-glosy-wciaz-aktualne