Niemal rok od powrotu Donalda Tuska z Brukseli PO wciąż nie ma spójnego programu (tylko tyle co zwędzi innym partiom). W sondażach nie ma też szału. Tusk co prawda uratował partię przed rozpadem, ale nie rozpędził jej tak, jak liczyli wyznawcy. Coraz brutalniej gra za to wobec opozycji, domagając się wspólnej listy w wyborach.
Trudno się jednak dziwić, że liderzy opozycyjnych ugrupowań pozostają sceptyczni wobec tej jednej listy, bowiem sposób perswazji ze strony lidera PO jest co najmniej dyskusyjny. Pół roku temu pisałam, że największym potencjalnym beneficjentem jednej listy będzie nie kto inny, jak Donald Tusk właśnie. Dla większości mniejszych ugrupowań: Koalicji Polskiej-PSL, Polski 2050, Nowej Lewicy utworzenie wspólnej listy z PO, to misja samobójcza. W takim układzie z mniejszych ugrupowań w przyszłym Sejmie, o ile faktycznie udałoby się wybory wygrać, zostałyby ogryzki ze znacznie zmniejszoną, w stosunku do dzisiejszej reprezentacją i bez dostępu do państwowych subwencji. Podczas MeetUp’u z młodzieżą w Gołkowicach Górnych, lider PO przyznał, że tak właśnie będzie:
Dzisiaj największym problemem jest to, że myślenie taktyczne przeważa nad myśleniem strategicznym jeśli chodzi o niektórych liderów partyjnych. I to taktyczne każe im liczyć nie głosy, dzięki którym Polska zostanie wyzwolona od PiS-u, tylko skupiają się nad tym ile głosów dostaną ich ludzie. Ja uważam to za fundamentalny błąd w myśleniu
— mówił podczas spotkania z młodymi wyborcami Tusk.
A im proponuję i to jest propozycja, która kosztuje mnie dużo nerwów i zdrowia, ja im proponuję wspólną listę, bo wiem, że taka lista dostanie najlepszy wynik i tu nie trzeba żadnych filozofii, oni mogą to zaklinać na różne sposoby, ale zjednoczona opozycja wygra wybory bezdyskusyjnie. Mój apel do koleżanek i kolegów z innych partii: Przestańcie siebie i innych oszukiwać. Wy na tym też nie stracicie. Może stracicie jakąś pozycję we własnych partiach, ale jako środowiska polityczne – wszyscy na tym zyskają
— przekonywał lider PO.
Wszyscy ludzie to tak naprawdę rozumieją. Oprócz kilkudziesięciu najbardziej aktywnych polityków w niektórych partiach, to członkowie ich partii, wyborcy, dokładnie to rozumieją. Ale za każdym razem ,gdy mówię: pogadajmy o jednej liście”, słyszę od jednego lub drugiego: „nie ma mowy o jednej liście”. (…) Największą wadą tych ich różnych kalkulacji jest to, że oni nie chcą wygrywać. Może dlatego, że się od wygrywania trochę odzwyczaili. A ja chcę bardzo wygrać te wybory
-przyznał Donald Tusk.
Czy te słowa mogą kogoś zachęcić do współpracy? Liderzy partii opozycyjnych dostali jasne potwierdzenie: tak stracicie mandaty, stracicie wpływy we własnych partiach. Sam Donald Tusk im to obiecał. Co więcej lider partii, która od lat wyłącznie przegrywa, zarzuca innym, że odzwyczaili się od wygrywania. Tymczasem partia Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia w 2019 roku powróciła do Sejmu po 4 latach nieobecności, co jednak należy uznać za sukces.
Jakby tego było mało liderzy opozycji usłyszeli, że są kimś na kształt niekumatych przygłupów, bowiem nie rozumieją tego, co rozumieją wszyscy inni, czyli, że wspólna lista wygrywa. Z tym, że i to nie musi być prawda. Przykład Węgierski oraz wybory do Parlamentu Europejskiego pokazują, że jedna lista nie musi być sukcesem. Socjologowie tłumaczą, że elektoraty nie sumują się matematycznie i część wyborców, w przypadku jednej listy, może po prostu zostać w domu przed telewizorem, nie znajdując dla siebie oferty. Donald Tusk uważa, że odsunięcie PiS od władzy, to program pozytywny i najlepsza oferta. Ale wyborcy mogą chcieć więcej, mogą chcieć konkretów, a te PO chce sobie zostawić na okres po wyborach.
Czy po tym wszystkim kogoś może dziwić niechęć liderów opozycji do współpracy z szefem PO?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/603615-tusk-nie-ukrywa-inne-partie-straca-na-wspolnej-liscie