W sumie 88 dni na Ukrainie, 33 w samym Donbasie, do tego na frontach Czernichowszczyzny, Charkowszczyzny, Kijowszczyzny, z chwilami wytchnienia we Lwowie, Iwanofrankowsku czy Połtawie i Na szlaku wschód-zachód, czy to na przejściu granicznym, na dworcach kolejowych, w pociągach, autobusach, na drogach, w centrach metropolii i w zapuszczonych wioskach wschodniej części kraju, oprócz zmęczonych i zaciętych twarzy Ukraińców, jadących bronić swojej ziemi, spotykało się na swych szlakach te miny zawadiackie, które - jak mi Bóg miły - lepsze dawały świadectwo narodowości niż oficjalne pieczątki w paszporcie.
Polscy wolontariusze są absolutnie wszędzie.
Pogodni, energiczni, szaleni. Gdzież oni wszyscy nabawili się tych cech, gdzie potracili cierpliwość, co im się przyczepiło do siedzenia, że nie mogą zagrzać ani chwili w jednym miejscu? I oto Polka z Ameryki nie przestaje dzwonić, dzwonić, wypytywać, bo chce pomóc, ma kontakty, pod ręką paczki pomocy humanitarnej, ale nie ma jeszcze doświadczenia - gdzie i do kogo to słać, by było efektywnie? Trójka napotkanych w Żytomierzu wolontariuszy ze Świętokrzyskiego wozi żywność i lekarstwa, a przy okazji podpowiedzieli w jakie ciekawe miejsca warto uderzyć, bo przecież sami tyle widzieli, zrelacjonują, doradzą. W dalekim Dnipro spotkałem Michała z Gdańska, który zawiesił pracę firmy, żeby wzdłuż arterii katolickich kontaktów ruszyć z pomocą na wschód - wystarczyło nam pół słowa, by sobie zaufać i po kilku dniach jechać lasem pod Lymanem w Donbasie, a chwilę później stać z podniesionymi rękoma gdy jakiś żołnierz - na szczęście ukraiński - wyskoczył na nas sprawdzić kogo tutaj tak blisko rosyjskiego szturmu przywiało. Albo takie katolickie stowarzyszenie Dwa Promienie - zaczynali lata temu od modlitw i projektów kulturalnych, dziś szyją i wożą żołnierzom specjalną odzież- a to tylko ułameczek ich wielkiego zaangażowania.
Polacy są absolutnie wszędzie - i ci lewicowi, i ci „pisowscy”, i ci liberalni. Znajomi drą ze mnie pasy za poglądy, a potem załatwiają ogromną dostawę karmy dla zwierząt na prośbę przekazaną przeze mnie od wolontariuszki z Kijowa. Redaktor Karolina Baca-Pogorzelska, zbiera cięgi od jakichś anonimowych autorów, że oprócz pracy dziennikarskiej współorganizuje pomoc humanitarną. Ach, gdybyście tylko wiedzieli jak tam działają polscy dziennikarze!
Niemal wszyscy jadą z aparatem i notatnikiem, a wracają z pakietem próśb, tak, nie ma co się oszukiwać, Polak - kimkolwiek by nie był - na froncie wojny z Rosją staje się emisariuszem.
Poznałem też jednego redaktora, który wyjechał z zadaniem przygotowania projektu medialnego, a skończył w jednym z oddziałów jako… ach, nieważne, sami się Państwo domyślacie. Inny wolontariusz, który powiedział sobie, że wywiezie tylko garść cywili z ostrzeliwanej wioski, jest dziś w Donbasie świetnym wojskowym specjalistą dla młodych ukraińskich obrońców ojczyzny. Jakież to piękne polskie szaleństwo, ileż bohaterstwa - tak, poraźmy tchórzy tym słowem - romantycznego.
Na nic zaklęcia bankrutów od realizmu, salonowych kawoszy rozwadniających mlekiem bez laktozy swój strach i miałkość, na nic antynarodowe wzmożenie prorosyjskiej szurii - Polacy pomagają Ukrainie i w swoich domach, i pod niebem naznaczonym rosyjskimi bombami, na co dzień są sobie korpoludkami, przedsiębiorcami, urzędnikami, ale nagle jakiś wiatr historii strąca im czapki i spod ułożonej fryzury wysypuje się podgolony czub, znów gra w nas coś, co już dawno umrzeć miało.
Ta wojna stała się naszą wojną, bo i my jesteśmy następni w kolejce najazdów Moskali i dlatego, bo nie mogliśmy spać gdy u naszego sąsiada dzieje się taka niesprawiedliwość i dlatego, żeśmy się rzucili w wir walk tak jak Polakom przystało. I jeszcze będziemy o tym z wielką dumą wspominać, daj Boże że i z satysfakcją zwycięstwa nad ludobójcami z Kremla.
OBEJRZYJ REPORTAŻ Z IRPIENIA:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/602965-proukrainska-fantazja-polakow-na-chwale-rzeczpospolitej