Przyjazd liderów Francji i Niemiec do Kijowa przy ich jednoczesnej grze z Putinem, nie przyniesie pozytywnego przełomu. Zwłaszcza że Moskwa prowadzi z resztą świata kilkupłaszczyznową politykę, z czego jedna z nich jest nie do ogarnięcia przez zblazowane umysły europejskich decydentów.
Rosyjskie wyobrażenia o polityce pozwalają poruszać się włodarzom Kremla na kilku piętrach, przy czym pozornie jedno wyklucza drugie. To stara praktyka jeszcze z sowieckich czasów, gdy komunizm teoretycznie dążył do wyeliminowania państwowości w ogóle, de facto zaś państwo sowieckie chciał wzmacniać kosztem innych, prowadząc typową politykę imperialną.
Putinland rozwija teraz przynajmniej trzy narracje, za którymi kryją się realna i złowrogie działania.
Pierwsza z nich to odbieranie Ukraińcom prawa do tożsamości narodowej. Funkcjonowanie „Małorosji”, mówienie o „banderowcach” i dokonywanie zbrodni na ludziach uważanych za gorszych. Ta perspektywa nie może podobać się demokratycznym społeczeństwom, dlatego jest werbalnie stanowczo potępiana i wywołuje na władze oddolne naciski - z różnym skutkiem.
Druga z narracji brzmi już w Berlinie i Paryżu znajomo, a nawet przyjaźnie. Język imperiów narzucających swoją wolę mniejszym, wyobrażenia o strefach wpływów - do Dniestru i Bugu moje, co dalej to sobie tam urządzajcie - dyplomaci z znad Sekwany i Szprewy odczytują tu znajome nuty symfonii Europy Kongresów. Wojna, myślą, może jest nieelegancka, te gwałty i rzezie są może aż nazbyt dosadne, ale co do celu Macron i Scholz rozumieją się z Putinem lepiej, niż widać to na pierwszy rzut oka. Różnią się co do metod, ale samą ideę dominacji i ograniczania suwerenności mniejszych krajów zdecydowanie popierają. To stąd te telefony prezydenta Francji na Kreml, stąd te blokady Scholza dla wsparcia Ukrainy - tak jak generałowie przygotowują się do przeszłych wojen, tak dyplomaci szykują się do negocjacji poprzedniej epoki - jakichś talleyrandowsko-metternichowskich porozumień.
Na tym piętrze rosyjskiej polityki geniusze od Macrona i Scholza się już zatrzymują - wystarcza im napawanie się tym quasipartnerstwem rozmów z imperatorem Kremla, może i ludobójcą, ale jednak podzielającym ich zdanie co do prawa dominacji jednych nad drugimi. Tymczasem pod tym stołem negocjacyjnym światowych potęg jest jeszcze jeden blat z osobną cyniczną grą. Trzecią perspektywą Moskwy jest wywrócenie porządku także w Niemczech i Francji. Nie po to kopyta konnicy Aleksandra I dudniły po paryskim bruku, nie po to Krasnoarmiejcy Stalina gwałcili mieszkanki Berlina w 1945 roku, żeby teraz nagle Kreml uznał ich za równych sobie. Putin mruga okiem do świeżaczków z Zachodu (on sam rządzi kilka-kilkanaście razy dłużej niż oni), daje do zrozumienia, że ach, tak, dogadamy się, uznaję wasze potęgi i wpływy, kanieszna!
A tymczasem Putin podkopuje ich swoimi tajnymi służbami - finansuje ekologów, by osłabić ich energetykę, prowokuje kryzys żywnościowy, by fala imigrantów zdestabilizowała ich kraje, kupuje ich elity stanowiskami i grantami, werbuje nacjonalistów w ich parlamentach. Całe to podkładanie politycznego dynamitu maskowane jest najbanalniejszą ze sztuczek - łechtaniem ego decydentów zachodnich mocarstw, którzy po 500 lat nabierania się na te same oszustwa, są przekonywani, że tym razem to się na pewno uda z Rosją dogadać.
Za tę pychę miliony ludzi zapłacą krwią, biedą i takimi nieszczęściami, których jeszcze nie znamy. Błędy Zachodu wobec Rosji przynoszą za każdym razem także nieznane wcześniej tragedie - w końcu Moskwa rozwija swoje szaleństwa systemowo i konsekwentnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/602627-trzy-plaszczyzny-na-ktorych-putin-gra-z-paryzem-i-berlinem