„To wróci jak bumerang, tylko z pewnymi modyfikacjami. Natomiast nie podważa woli większości, która ślepo brnie w kierunku utrzymania, czy wręcz podwyższenia celów klimatycznych. Tam są przecież ambicje, żeby jeszcze bardziej zwiększyć cel redukcji emisji w 2030 roku. On był podniesiony z 40 na 55 proc., a teraz chcą go podnieść na 67 proc. Tak, że pewne zmiany nastąpią, ale nie zasadnicze, i rzecz wróci” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski (PiS) odnosząc się do odesłanych do komisji ochrony środowiska naturalnego dokumentów z pakietu „Fit for 55”.
wPolityce.pl: Trzy projekty wchodzące w skład pakietu „Fit for 55” odesłano do komisji ochrony środowiska naturalnego PE. Czy rzeczywiście jest szansa na odrzucenie tych rozwiązań, czy raczej był to manewr mający na celu rozciągnięcie w czasie całej procedury po to, żeby dać obywatelom możliwość przyzwyczajenia się do sytuacji, zanim wprowadzi się już bardzo radykalne, rewolucyjne rozwiązania przy możliwie małym oporze społecznym? Jak Pan to widzi?
Jacek Saryusz-Wolski: To nie oznacza odrzucenia całego pakietu „Fit for 55”, tylko konieczność dopracowania w komisji pewnych zmian i koncesji, ażeby zyskać większość w głosowaniu w PE. Po prostu padł raport Liesego, który nie uwzględnił iluś uwag i głosów z lewej strony, od EPL-u i przestraszyli się tego, że pozostałe dwa teksty padną. Woleli je wycofać i dać sobie możliwość dogadania i ewentualnie pewnych zmian - ale nie zasadniczych - po to, żeby wrócić przy najbliższej okazji - zresztą takie są deklarowane intencje. To szybko wróci na agendę i wtedy już „bezpiecznie”, mając pewność poparcia przejdzie.
Tak, że to jest taktyczne cofnięcie się, a nie zmiana strategiczna. To wróci, jak bumerang, tylko z pewnymi modyfikacjami, natomiast nie podważa woli większości, która ślepo brnie w kierunku utrzymania, czy wręcz podwyższenia celów klimatycznych. Tam są przecież ambicje, żeby jeszcze bardziej zwiększyć cel redukcji emisji w 2030 roku. On był podniesiony z 40 na 55 proc., a teraz chcą go podnieść na 67 proc. Pewne zmiany nastąpią, ale nie zasadnicze, i rzecz wróci.
Rozumiem, że wróci w zaostrzonej formie? Czy tak?
Trudno powiedzieć, czy w zaostrzonej - na pewno w tak zmodyfikowanej, ażeby mieć poparcie wystarczającej liczby posłów. Rzeczywiście, to było spektakularne. Natomiast westchnienie ulgi i radość, że zapisy padły, są przedwczesne.
Podczas głosowań w PE przyjęto zeroemisyjność w transporcie drogowym do 2035 roku. Czy podczas debaty w ogóle padły jakieś szacunki na temat kosztów gospodarczych i społecznych?
Nie. Oczywiście ci, którzy się sprzeciwiali, mówili, że to jest kosztowne, natomiast ze strony Komisji nie podano żadnych szacunków czy opracowań, które by wskazywały na koszty. KE powinna zresztą takie opracowanie przygotować, tzw. impact assessment.
W przeciętnej firmie pracownik, który przedstawiłby do zatwierdzenia program biznesowy bez dokładnych wyliczeń, pewnie straciłby stanowisko, a nawet być może pracę. Pytanie, dlaczego tak się dzieje, że w Parlamencie Europejskim przechodzą te rzeczy?
Właśnie dlatego, że gdyby było precyzyjnie rozrysowane, jakie są konsekwencje, to wtedy miałoby mniejsze szanse przejścia. Także czasami zaniechanie przedstawienia tego typu argumentów jest intencjonalne. Tak jest w tym przypadku. Zdaniem wielu cały ten program „Fit for 55” - nie mówię już w tej chwili tylko o samochodowym - jest niewykonalny. Był w znacznej mierze trudny i niewykonalny przed wojną, a teraz jest niewykonalny do kwadratu, bo rzeczywistość poszła w kierunku odwrotnym od zamierzonego, to znaczy utrudniła. Mam na myśli ceny i dostępność energii, zmiany dostawców oraz gaz. Dostawy zmieniły wszystko i uczyniły realizację tych założeń trudniejszą do kwadratu. Natomiast ten „zielony” unijny walec jedzie, jak gdyby nigdy nic, a wręcz przyspiesza. Używa przy tym paradoksalnej argumentacji mówiąc, że właśnie dlatego, że jest wojna, musimy bardziej zmierzać w kierunku OZE jako podstawy w miksie energetycznym nie patrząc na to, że jest to niewykonalne, a koszty tego są nie do uniesienia.
Również eksperci jasno się wypowiadają na ten temat, że to jest niemożliwe, szczególnie w sytuacji, kiedy jednocześnie zakłada się dekarbonizację, a jeszcze po drodze deklaruje się zeroemisyjność w transporcie drogowym, która przecież będzie wymagała dodatkowej ilości energii…
Ale pani pyta i argumentuje racjonalnie, to znaczy mówi, że to się nie broni w sensie argumentów. Na pani pytanie można odpowiedzieć pytaniem: „Czy tu rzeczywiście chodzi o szlachetny cel, jakim jest ratowanie globalnego klimatu, czy tu chodzi o to, żeby promować interesy tych, którzy mają i technologie, i potężne pieniądze na wdrożenie tych technologii po to, żeby zwiększyć ich przewagę - głównie mam na myśli Niemcy - żeby mogli ją wykorzystać w konkurencji i ekonomicznie kolonizować tych, którzy tych pieniędzy i technologii nie mają?”. Są tacy, którzy twierdzą, że w ogóle nie chodzi o to pierwsze, ale że chodzi o to drugie. Jeżeli taka odpowiedź by padła, to wtedy odpowiedź na pani pytanie jest prosta: dążenie w tym kierunku nie broni się, bo nie musi się bronić w kategoriach argumentów racjonalnych, tylko w kategoriach relacji siły - to jest tzw. power politics.
Tutaj dochodzimy tak naprawdę do „Białej Księgi w sprawie przyszłości UE”, która została przyjęta w 2017 roku, a opiera się na „Manifeście z Ventotene”. W tym miejscu pojawia się pytanie, na ile ta programowana pauperyzacja społeczna i związany z nią kryzys, jest obliczona na dokonanie odgórnych zmian społecznych poprzez inżynierię społeczną?
Na pewno jest to część zabiegu, który można nazwać inżynierią społeczną, bo polega na tym, że jako cel przedstawia się klimat, a tak naprawdę celem jest power, czyli władza - ekonomiczna i pośrednio polityczna, więc w tym sensie tak. Najlepiej może się to dziać w strukturze scentralizowanej - unijnej strukturze zmierzającej w myśl doktryny Spinelliego do superpaństwa. Takie jest połączenie.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/602058-wywiad-saryusz-wolski-koszty-ff55-sa-nie-do-uniesienia