Wydaje się, że nadszedł już czas, kiedy Polacy powinni powoli oswajać się z myślą, iż obecny, prawicowy rząd nigdy nie dostanie z Unii Europejskiej pieniędzy należnych z Krajowego Planu Odbudowy. Od pewnego czasu nieśmiało, ale dość konsekwentnie w swoich tekstach i programach radiowych przemycam hipotezę, że wspólnota europejska w pełni realizuje apel jednej z wiceszefowych Komisji Europejskiej - nieprzypadkowo Niemki - Katariny Barley, aby zagłodzić Polskę finansowo.
Jednocześnie materializują się słowa Rafała Trzaskowskiego wypowiedziane w 2018 roku na kilkanaście miesięcy przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi w Polsce. W jednym z radiowych programów publicystycznych powiedział wówczas, że UE „zamrozi” ( zablokuje – dop. JJ) pieniądze – chodziło wtedy o inne dotacje – do czasu, kiedy wybory wygra Platforma Obywatelska. Po zwycięstwie PO pieniądze zostaną „odmrożone” i szerokim strumieniem popłyną do Polski.
Obecne dążenie „do zagłodzenia” Polski poprzez zablokowanie pieniędzy z KPO jest mutacją wizji wypowiedzianą otwartym tekstem 4 lata temu przez dzisiejszego prezydenta Warszawy.
Rozumiem przedstawicieli partii rządzącej, którzy co pewien czas dmą w zwycięskie surmy, oznajmiając, że batalia o naprawę praworządności, którą Polska przeprowadza pod naciskiem KE, zgodnie z wymogami przez nią postawionymi, jest już bliska zakończenia. Zaś negocjacje w sprawie uszczegółowienia zaleceń KE idą w dobrym kierunku.
Ponad tydzień temu obwieszczono powszechnie, że wszystkie uzgodnienia dobiegły końca i rzecz dla Polski, a przede wszystkim dla Polaków ogromnie ważna, zakończyła się sukcesem. Jest już tylko kwestią kilku tygodni, no, może miesięcy, ale nie dłużej, kiedy gotówka w ramach pierwszej transzy z KPO, a później kolejno następnych, zacznie być przesyłana do Polski.
Ukoronowaniem tego procesu miała być zeszłotygodniowa wizyta Ursuli von der Leyen, podczas której uroczyście podpisała zatwierdzenie polskiego KPO. Jednakże już pierwsze słowa szefowej KE wygłoszone w Warszawie bezpośrednio po akcie podpisania KPO, ostudziły nastroje zadowolenia z doprowadzenia do pozytywnego finału dotychczasowych kłopotów. Jej przemówienie była wyraźnym sygnałem, że droga do pieniędzy jest jeszcze długa i najeżona karkołomnymi przeszkodami, zwanymi przez Ursulę von der Leyen „kamieniami milowymi”, wyjątkowo trudnymi do spełnienia. Głównie ze względu na ich niejasność i brak precyzji – jak niemal wszystko, co obejmują kwestie praworządności - co stwarza możliwość wielorakiej interpretacji, w tym niekorzystnej dla Polski. Interpretacji, które mogą pieniądze wstrzymywać w nieskończoność.
Jeśli do tej pory można było jeszcze spierać się, czy czasem nie zbyt czarno widzę przyszłość pieniędzy z funduszu KPO, to już nie cały tydzień po wizycie w Warszawie szefowa KE nie pozostawia złudzeń. Jej wypowiedź jest wiadrem lodowatej wody na głowy tych naszych negocjatorów, którzy ufali wstępnym ustaleniom z KE.
Na szczęście dla KE sprawa praworządności jest tak pojemna, że można ją eksploatować jak nieskończenie bogate złoża. Jeśli Komisja postawi wymóg dotarcia do dna, to może to trwać wieczność. Wystarczająco klarownie tłumaczy to fragment ostatniego wystąpienia Ursuli von der Leyen: (proszę czytać uważnie, bo to jedyny cytat z jej obszernego przemówienia):
„Przyjęcie Krajowego Planu Odbudowy dla Polski nie powstrzymuje żadnej procedury, żadnego postępowania dotyczącego praworządności w Polsce. Będziemy kontynuować te postępowania o naruszenie i nie zawahamy się rozpocząć kolejnych, jeśli będzie taka potrzeba”.
Zaraz, chwila. A co jest potrzebą? Już wiem: - Niezależny wymiar sprawiedliwości. Stanie się taki natychmiast po zmianie władzy w Polsce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/601980-pieniadze-a-niezaleznosc-wymiaru-sprawiedliwosci