Podobno pytanie „co słychać?” jest najłatwiejsze do zadania i najbardziej banalne. A jednak gdy piszę do Dmitrija, zastępcy komandira jednego z frontowych oddziałów w Donbasie, palec nie zawsze chce potwierdzić wysłanie zapytania. Byłem tam u nich jedną noc i nie zapomnę jej nigdy, a oni te noce mają codziennie.
CZYTAJ WIĘCEJ: Odwiedziliśmy ukraińskich żołnierzy, którzy żyją w okopach na froncie w Donbasie
Kontakty z ludźmi, żyjącymi w największym wojennym piekle, są bardzo trudne, łatwo o faux pas. Mnie się takie zdarzyło owego dnia nad ranem, gdy przeżywszy wielogodzinne ostrzeliwanie naszej okolicy, odetchnąłem z ulgą i powiedziałem po śniadaniu, że na szczęście już jadę, że to nie na moje nerwy. Jeden z chłopaków, pseudonim „Broda”, odpowiedział, że to nie jest też na jego nerwy, że przed wojną pracował w policji, ale w biurze, analizował nielegalne transakcje, przepływy pieniędzy - a teraz chwycił za broń i znalazł się w Donbasie. Opowiadał długo, o tym jak chciałby po wojnie założyć żonie salon piękności, jak chciałby zobaczyć się z synkiem, który obecnie przebywa bezpiecznie we Włoszech. Relacjonował jak bardzo z każdym dniem zmienia się i pogarsza ich sytuacja na froncie. Chciało się ich pokrzepić, ale trudno było ukryć zadowolenie, że to cholerne miejsce się nareszcie opuszcza, że oddala się człowiek od rosyjskiej artylerii i armii wroga.
Więc jak tu pytać „co słychać”? Bo u mnie obecnie wywar w wiejskim domu na zachodniej Ukrainie ma posmak przypalonych owoców lasu, tłusta mucha odbija się od zamkniętego okna, słońce przygrzewa na ponad trzydzieści stopni. A u nich? Czy odpisze, że może znów mają kogoś rannego, a może da znać o tej najgorszej opcji „gruz 200”, o poległym, zabitym? Dmitrij wysłał nagranie z okopu, walą w nich ciągle, ale teraz się wychylił, by nagrać jak to wygląda.
Lepiej jednak, żeby więcej się nie wychylał. Filmik pochodzi z wczoraj, ale jak tam dzisiaj? „Co słychać?” - wciąż straszy mnie to pytanie na wyswietlaczu, które strach wysłać. Można się gapić w ekran telefonu, by kliknąć wreszcie „wyślij” i poczekać na odpowiedź, z nadzieją, że nie będzie w niej cyfr. Jeśli odpisze np., „trzy trzysetki”, to oznacza, że trzech jest rannych i wywieziono ich do szpitala.
Dima jednak odpisuje zdjęciem. Wraz ze swoimi dwoma druhami uśmiechają się zawadiacko i cieszą się z termowizorów. Wreszcie do nich dotarły - nabytych z środków zebranych z wpłat w internecie, zakupionych przez Stowarzyszenie Dwa Promienie, wiezionych do samego Donbasu przez całą sztafetę ludzi.
Dziś to najtrudniejsze „co słychać?” przyniosło odpowiedź wraz z ulgą. Od dziś rosyjscy zwiadowcy sobie tak pod ich okop nie podejdą. Dywersanci nie przyczają się za zagajnikiem, nie podczołga się do nich żaden rosyjski cwaniaczek z dronem. Chłopaki dostali konkretną pomoc, a oprócz tego znak od Polski, twarde i serdeczne: trzymajcie się.
Apel w sprawie tych chłopaków pozostaje ten sam: można ich wesprzeć datkiem na brakujący sprzęt (kliknij TUTAJ ), warto umacniać się w przekonaniu o konieczności wspierania Ukrainy w jej obronie, można wreszcie pomodlić się, by kule ich mijały, teraz, za chwilę - i do końca wojny. Aby także ich bliscy nie bali się zapytać: „co słychać?”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/601778-termowizory-z-waszych-wplat-dotarly-na-samiutenki-front