Jakaż była trwoga gdy tej nocy z 29 na 30 kwietnia w sali budyneczku w centrum Kramatorska, gdzieś w oddali uderzyła rakieta. Ochrona pobiegła na dach, by przez lornetkę oglądać pożar w oddali i komentować, że już przez pięć dni było względnie cicho. Przez pięć dni nie bombardowali? Jakiż więc ten kwiecień był spokojny w Donbasie, jeśli spojrzeć nań z perspektywy przełomu maja i czerwca. Jak bardzo da się odczuć, że łańcuch rosyjskiej agresji zaciska się bardziej i bardziej. Dziś w każdym z trzech miasteczek bronionego Donbasu - Kramatorsku, Słowiańsku i Bachmucie - rakiety czy naloty bombowców są… codziennością.
Codziennie przykrywając się kocem mózg, wbrew rozkazom, szturcha Cię w serce i pyta: a jeśli tej nocy spadnie na twój dom? Czy ta szafa ze szklanymi drzwiczkami rozpadnie się w pył, czy szkło zasypie pokój, czy dach wytrzyma i czy - oczywiście - w ogóle się obudzisz. Bo przecież nie obudziła się ta ekspedientka, która mieszka w drugiej części miasta, albo ta sympatyczna emerytka, która codziennie ciągnęła na smyczy brzydkie kundelki z wyłupiastymi oczami, czy też ta matka z dwójką małych dzieci, która nie wyjechała, bo wierzyła, że „jakoś to będzie”.
Za dnia strzelają mniej, ale groza cię nie opuszcza - straszą cię spalone domy, władze miasta zapowiedziały, że prądu już w ogóle nie będzie, wody nie ma już od ponad tygodnia, a dostawy z cystern nie dają rady obsłużyć zbyt dużej liczby mieszkańców - bo zbyt wielu jeszcze zostało.
Tymczasem dla żołnierzy z frontu, pobyt w mieście, na które codziennie spada kilka bomb i rakiet, jest odpoczynkiem. W okopach oddalonych czasem kilometr od rosyjskich pozycji ostrzeliwuje się obrońców czasem dwadzieścia godzin na dobę. Jeden z ochotników ze Lwowa opowiadał mi jak wieczorem na front przyjechał młody porucznik, którego nazajutrz mieli przedstawić jednostce. Oficer wyszedł rano z okopu, poprawił mundur i chwilę później jego strzępy - i munduru, i żołnierza - zbierano wokół jamy po ostrzale. Lwowiak pokazywał karabin, ściskany mocno poczerniałymi od gleby dłońmi, mówiąc z zawadiackim uśmiechem:
To mi właściwie się jeszcze nie przydało. Bombardują z daleka, szturmów się boją.
I tak oto na wielkości jednego polskiego województwa Donbas spadają bomby produkowane przez ostatnie półwiecze. Byłem w Donbasie 33 dni - ja wyjechałem już bezpiecznie do Kijowa, chłopcy z karabinami - zostali nadal.
„Tylko szaleńcy się nie boją” - odpowiadają żołnierze, pytani o swoje odczucia spod Siewierdoniecka, Barwenkowa, Soledara. Ale nie ma w nich trwogi. Stawiają czoła silniejszemu wrogowi, większość z nich to ochotnicy, często z drugiego końca kraju. Czekają na dozbrojenie, obserwują w jak fatalnej kondycji są rosyjscy najeźdźcy, cofają się na wschodzie ale tak powoli, że rosyjskie straty można przeliczać na każdy metr zajmowanej ziemi.
Oto sytuacja we wschodniej Ukrainie. Straszna, pełna grozy, zniszczenia i śmierci. Ale też pełna odwagi i determinacji, by bronić się dalej. W głębokim lesie między Iziumem a Słowiańskiem ukraiński ochotnik, Sławik, przygotowując miejsce na nowe umocnienie, przeklinając jak szewc, plując na każde wspomnienie o Moskalach mówił:
Napoleona nawet z Moskwy się pognało, a ci tutaj spod Kijowa już dawno odeszli. Jeśli Rosjanie rzucają wszystkie siły, to cofamy się, średnio, kilkaset metrów dziennie. A Ukraina wielka, szeroka
— uśmiecha się Sławik.
Prorocy klęski Ukrainy tego po prostu nie rozumieją. Patrzą na mapę, na przesuwające się linie, na tabelki ze stratami, tylko ludzi nie rozumieją, politykę dostrzegają okiem zakrytym bielmem trwogi. Albo widzą wszystko doskonale, tylko piszą na zamówienie nie do końca oficjalnych mocodawców.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/601352-33-dni-w-donbasie-czyli-pieklo-ktore-znosza-ukraincy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.