Kończy urzędowanie jako przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej m.in. dlatego, że nie wie, co robić. W przeszłości też nie wiedział. Chyba że podpowiedziała mu Angela Merkel, ale to nie była wiedza, lecz wykonywanie poleceń. Jeśli się nie wie, nie można efektywnie działać. A jednak Donald Tusk zajmował bardzo ważne stanowiska. Jako przewodniczący Rady Europejskiej nie wiedział, dokąd ma zmierzać kierowana przezeń Unia, więc zmierzała donikąd. Jako polski premier nie wiedział, czym ma być kierowane przez niego państwo, dlatego było tym, czego życzyli sobie inni, ci silniejsi.
Jako ponowny przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk przekonuje, że po to jeździ po Polsce, żeby się dowiedzieć, co ma robić. Także wtedy, gdyby jakimś cudem znowu został premierem. Polacy mają mu powiedzieć. Wbrew pozorom to najgłupsza formuła funkcjonowania szefa partii i ewentualnego szefa rządu. Nie dlatego, że nie powinien on szanować głosu ludu, że nie powinien się w niego wsłuchiwać. Powinien. Tylko to on ma wiedzieć, co trzeba zrobić i tę swoją wiedzę przedstawiać ludowi jako propozycje programowe. A lud je poprzez albo nie, ale to się rozstrzyga przy urnie.
W polskiej praktyce politycznej jeżdżenie po kraju i pytanie obywateli, co się powinno zrobić jest wyrazem bezradności i braku kompetencji, a nie szanowania obywateli. Nie po to ktoś uprawia zawód polityka, żeby pytać o to, co sam powinien proponować. Od tego jest, żeby mieć gotowe rozwiązania i poddawać jej pod osąd obywateli. Ale nie jako coś, co wspólnie będzie się nieustannie zmieniało, tak że z oryginalnego pomysłu nic nie zostanie albo nigdy nie osiągnie docelowego kształtu, tylko jako gotowe rozwiązanie.
To jest tak samo proste jak diagnoza lekarza i następująca po niej kuracja. Wiemy, że lekarz posiada wiedzę i potrafi postawić diagnozę oraz zaordynować odpowiednie środki, kiedy potrzebne jest leczenie. Lekarz nie pyta pacjentów, co powinien im zaordynować. Pyta po jakimś czasie, czy zadziałało i sprawdza to odpowiednimi badaniami kontrolnymi. Gdyby pytał pacjenta, co powinien zrobić, a jeszcze bardziej, jaka kuracja pacjentowi najbardziej by się podobała, zostałby uznany za szarlatana i pogoniony.
Oczywiście leczenie to nie to samo, co uprawianie polityki, ale sposób myślenia i działania jest podobny. Polega się na kimś, kto wie, co trzeba zrobić, zarówno na etapie diagnozy, jak i leczenia. Jeśli ktoś o to pyta pacjenta/obywatela, to jest albo oszustem, albo idiotą, albo niekompetentnym bęcwałem. Jeśli trzeba by na każdym kroku pytać tych, którzy nie muszą wiedzieć, zamiast samemu wiedzieć, jaki sens miałoby uprawianie zawodu polegającego na wiedzy i znajomości sposobów postępowania, żeby osiągnąć zakładany cel?
Polityk, który chce pytać przeciętnych ludzi, co ma zrobić wcale ich nie szanuje, tylko oszukuje. Za to mu płacą, żeby wiedział i działał zgodnie z tą wiedzą. Polityka nie jest zajęciem dla nawiedzonych amatorów, jakichś szajbusów czy amatorów przygody, tylko dla profesjonalistów, tak jak każdy inny zawód. Nie wiesz, co robić, to spadaj i nie zawracaj ludziom głowy.
Chwalenie się tym, że się nie wie, ale spyta ludzi, to z jednej strony ignorancja, a z drugiej kompletny brak szacunku. Bo to udawanie, że się jest profesjonalnym politykiem. Tak samo okropne jak udawanie adwokata, sędziego, inżyniera, trenera czy lekarza. Albo wykonywanie tych zawodów wbrew zasadom i wiedzy. Wtedy jest się albo oszustem albo osobą sprzeniewierzającą się zasadom, wiedzy i etyce zawodowej. Gdy oszuka nas inżynier czy lekarz, idziemy do sądu. Na oszustwo sędziego raczej nie ma rady, a oszustwo polityka nie wiedzieć czemu jest uznawane za część tego zawodu. Niby dlaczego?
Polityk profesjonalny i etyczny nie zawraca głowy ludziom, najczęściej zapracowanym, co ma robić, lecz składa ofertę. I co najwyżej tłumaczy, co chce w ramach tej oferty osiągnąć. Jeśli ludzie mieliby to robić za niego, to nie jest do niczego potrzebny, a wręcz jest pasożytem. Politycy najczęściej to wiedzą, ale rżną głupa, bo to pozwala im grać przyjaciół ludu. Zatroskanych o los każdego obywatela. Dlatego jeżdżą i pytają, co powinni zrobić. I w tym momencie powinni zostać pogonieni. Oni mogą ewentualnie stwarzać szansę wyboru między równie dobrymi rozwiązaniami, z których część będzie lokalnie lepsza od innych. A wtedy rola polityka polega na dopasowaniu tego lepszego rozwiązania do konkretnej grupy, regionu czy kategorii.
Kontakt polityków z obywatelem jest niezbędny i bywa twórczy, tylko nie może to być traktowanie ludzi jak baranów, którym się wciska dowolny kit i zamiast brać odpowiedzialność, przenosi ją na obywateli. Żeby byli kimś w rodzaju wspólników, gdy coś się nie uda albo będzie zbyt kosztowne. Albo, żeby mieć podkładkę, gdy się w końcu wybierze konkretne rozwiązania. Podróżowanie po Polsce w takim celu nie ma jednak najmniejszego sensu.
Chyba że chodzi o to samo, co w wypadku celebrytów, np. aktorów bądź gwiazdy sportu. Ale wtedy to nie jest kontakt z politykiem tylko z gębą znaną z telewizora, tabloidów bądź internetowych tabloidów. Przyjechał, coś powiedział, pouśmiechał się, dał trochę autografów i do widzenia. Takie uprawianie polityki jest jednak kpiną z obywateli. Może i ktoś czuje się doceniony, że do jego miejscowości dotarł celebryta, tylko nie na tym polega polityka. A jeśli właśnie na tym polega, mamy do czynienia z bezczelnym oszustwem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/600728-obywatele-nie-powinni-byc-naiwni-nie-moga-dac-sie-oszukiwac