Odejście Tomasza Lisa z „Newsweeka” to ważne wydarzenie. Był Lis na tej pozycji głośnym i słyszalnym uczestnikiem polskich debat, a często i mordobić. Pewnie takim pozostanie choć brak tak potężnego narzędzia jak tygodnik wydawany przez bogaty koncern z niemieckim kapitałem będzie miał wpływ na wywoływane przez niego echo. Pozostanie też celebrytą, mieszkańcem zbiorowej wyobraźni Polaków. Od początku III RP był pieszczochem systemu i wątpliwe, by możni tego świata dali mu zginąć. Choć też prawdą jest, że miejsc w których go nie chcą, też jest sporo. Z sobie wiadomych powodów często palił za sobą mosty.
Forma pożegnania z wydawnictwem i redakcją (zaskoczenie zespołu, skutek natychmiastowy) rodzi wiele spekulacji, plotek. Jedni widzą w tym element reorientacji („wielka przewrotka”) po stronie opozycji, gdzie ma szykować się zamiana opcji niemieckiej (Tusk) na amerykańską (Trzaskowski). Inni liczą na jakąś korektę kursu niemieckiego wydawcy w kierunku mniej antagonizującym Polaków. Na to ostatnie bym zbytnio nie liczył.
Z moich informacji wynika, że prawda jest dość banalna. To poczucie w decyzyjnych kręgach wydawnictwa, że Tomasz Lis wszedł na dziwną, chwilami wręcz szaleńczą, orbitę. Stał się nieprzewidywalny. W swojej niechęci do PiS (zasadniczo podzielanej przez szefów i współpracowników) stracił zdolność racjonalnej oceny rzeczywistości. Jak powrót Tuska - to na białym koniu. Jak kłopoty PiS - to ogłaszany setny raz koniec Kaczyńskiego. Jak krytyka Dudy - to jako rzekomej amerykańskiej pacynki. Wisienką na torcie był tu ostatni wstępniak, gdzie ogłosił iż on sam pozostał jedynym wolnym medium, a reszta zdradziła.
CZYTAJ WIĘCEJ: Bezsilność mu nie służy. Lis atakuje Skórzyńskiego, TVN i inne media: ”Czy przy takich mediach, PiS w ogóle może przegrać”
Biorąc pod uwagę radykalną antypisowskość większości redakcji i tytułów w Polsce, teza trudna do obrony. Jeśli takie teksty nie są objawem zatracenia się w emocjach, to co uznamy za takowe? Nie chciano dłużej ryzykować.
Jak słyszę, radykalizm i emocjonalność pana Lisa w podobnie wyrazisty sposób objawiały się w codziennej, redakcyjnej pracy. Już wcześniej był z takiego stylu znany. Ale po pierwsze, to miało narastać, a po drugie, czasy takie, że granice tolerancji dla tego typu wybuchowej „charyzmy” mocno się w firmach zawężają. I dobrze.
Co najbardziej zapamiętamy z tego lisowego dziesięciolecia? Agresję okładkową? Kuriozalne błędy jak używanie fałszywego konta córki Andrzeja Dudy do ataku na nią i na jej ojca? Wyzwiska wobec polemistów? Kuriozalne diagnozy społeczne w których Polacy raz są szczęśliwymi dziećmi III RP, a za chwilę sfrustrowanymi obywatelami nieudanego państwa? Miłość redaktora do przewodniczącego Tuska? Próby poniżania ludzi uznanych za przeciwników? Brak szacunku wobec ofiar tragedii smoleńskiej?
Wszystko układa się w jeden, dość nieciekawy w mojej opinii obraz. Lis dostał na starcie wszystko. Grał wyjątkowo brutalnie. Czy finalnie może mówić o sukcesie? Szacunku społecznym? Wątpliwe. W mojej ocenie nie umiał postawić sobie elementarnych granic. Nie twierdzę, że inni, w tym ja sam, nie popełniali błędów. Ale u Lisa brak było jednak jakiejkolwiek autorefleksji, zdolności korekty, wyciągnięcia wniosków. Na każdą porażkę miał jedną receptę: jeszcze więcej tego samego, jeszcze mocniej bić przeciwnika.
Po dekadzie Lisa w „Newsweeku” jedno widać szczególnie: pomyłki co do spraw zasadniczych.
Nie miał racji, że nie ma alternatywy dla PO i Tuska. Źle ocenił też tego ostatniego, nie doceniając jego egoizmu. Gdy zamigotała europejska i niemiecka kariera za kilka milionów euro, ukochany premier zawinął się z Polski w pięć minut.
Nie miał racji co do państwa polskiego - dziś jest oczywiste, że jest ono nam potrzebne jak tlen, że pozostaje najważniejszym gwarantem naszej wolności.
Unia Europejska nie jest klubem wzajemnej miłości ale organizacją międzynarodową w której trwa ostra walka o dominację, gdzie rządzą niestety egoizmy potęg.
Niemcy nie tylko nie umieją przewodzić Europie, ale zdradzają ją na każdym kroku.
Bracia Kaczyńscy nie byli rusofobiczni, ale Lis był ślepy na zagrożenie. Tyran i morderca wyrósł mu pod bokiem, przy jego - redaktora - zachwytach, oklaskach i szyderstwach z przestrzegających przed zagrożeniem.
Kapitał ma narodowość, są sfery w których prywatyzacja jest szkodliwa.
III RP miała wiele niedoskonałości, a rządy obozu Jarosława Kaczyńskiego umiały je zmniejszyć.
Lech Kaczyński nie był małym frustratem, jak go Lis malował, ale mężem stanu, którego docenia dziś cały świat.
Smoleńsk nie był oczywistym „wypadkiem” ale jedną z wielu zbrodni dokonanych przez reżim Putina.
Wielkie inwestycje państwowe, w tym w infrastrukturę energetyczną, miały ogromny sens.
Rządy PiS demokracji nie zlikwidowały, ale ją wzmocniły, dając głos i godność wcześniej wykluczanym.
Polska nie jest w izolacji ale wyrasta na lidera regionu.
Rządy PO-PSL popełniły straszliwy błąd zwijając armię, co na szczęście Polacy zatrzymali po roku 2015.
Polacy nie są nieczułymi egoistami ale wspaniałymi sąsiadami zaatakowanego narodu. Umieli rozróżnić bojówki Łukaszenki od prawdziwych uchodźców. Lis nie umiał.
Można by tę listę ciągnąć długo. Wszystko, co dzieje się wokół nas, dowodzi jak bardzo redaktor z wielkim ego się mylił. Byłaby to jego prywatna sprawa gdyby nie cena, którą niestety Polska musiała za te pomyłki zapłacić. I gdyby nie to, że nie jest w tym sam, reprezentuje szersze zjawisko i większą grupę pogubionego establishmentu. Grupę, która dramatycznie nie umiała rozeznać rzeczywistości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/599845-po-dekadzie-lisa-w-newsweeku-to-jedno-widac-jak-na-dloni