Można o Szymonie Hołowni powiedzieć, że to „człowiek, który mówi”, choćby nie było w tym mówieniu nawet grama treści czy sensu.
Chauncey Gardiner uchodził za mądrego, gdyż niewiele mówił. Bohater powieści Jerzego Kosińskiego „Wystarczy być” (niektórzy twierdzili, że pomysł został zerżnięty z „Kariery Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza) mało mówił, bo mało wiedział. Ale im był bardziej zdawkowy, tym większe znaczenie przypisywano jego wypowiedziom. Że niby zawierały jakieś głębokie treści, nawet jeśli polegało to na stwierdzaniu banalnych oczywistości. Hal Ashby powieść Kosińskiego przeniósł na ekran, a że miał do dyspozycji Petera Sellersa, mógł głównemu bohaterowi nadać wymiar nieledwie Kaspara Hausera, tajemniczego młodzieńca, który 26 maja 1828 r. pojawił się na ulicach Norymbergi.
Nie ma dowodów na to, że Szymon Hołownia wie, kto to był Kaspar Hauser. Podobnie jak nie ma dowodów, że czytał powieść Jerzego Kosińskiego. Mógł widzieć film Ashby’ego i ekranizację „Kariery Nikodema Dyzmy” Jana Rybkowskiego oraz Marka Nowickiego. I mógł na tej podstawie wpaść na to, że będzie odstawiał Chaunceya Gardinera, tylko na odwrót. Czyli gadając tak dużo, żeby nie wynikało z tego kompletnie nic, albo żeby sprawiać wrażenie, iż nic nie jest mu obce.
W polskiej polityce po 1989 r. nie było kogoś, kto by tyle mówił co Hołownia, a jednocześnie nie przekazywał żadnych istotnych treści. To nie to samo, co w wypadku Gardinera, ale wielosłowie Hołowni pełni podobną funkcję jak milczenie czy małomówność Chaunceya. Odkrycia Hołowni są epokowe. Nie trzeba cytować tych odkryć, można natomiast podać zasadę, która kieruje jego wielosłowiem: im coś jest oczywistsze, tym bardziej jest godne, żeby o tym mówić.
Prawdy Hołowni są równie skomplikowane jak stwierdzenie, że kiedy Słońce zajdzie, zwykle robi się ciemno (poza kołem podbiegunowym). Albo, że po poniedziałku następuje wtorek. Czy też: gdy ceny rosną, to za te same produkty trzeba płacić więcej. Same tego typu genialne odkrycia nie wystarczyłyby, bo nawet dziecko mogłoby to wyśmiać, więc Hołownia pokazuje drogę dochodzenia do tych stwierdzeń lub okoliczności, w których na nie wpadł. Stąd różne szczegółowe opisy podróżowania z miejsca A do B albo poruszania się w obrębie A lub B.
Szymon Hołownia odkrywa swój świat poprzez obserwację zza szyby albo spotkania z ludźmi (także poprzez media społecznościowe). Zobaczył, usłyszał, poczuł – to mówi. Nie ma w polskiej polityce nikogo, kto dokonałby takiej sakralizacji banału, jak to robi Szymon Hołownia. W tym sensie jest bliski Chaunceyowi Gardinerowi, a nie jest Nikodemowi Dyzmie i Kasparowi Hauserowi. Dyzma miał wszak zwierzęcy wręcz instynkt pewnego rodzaju mimetyzmu i odtwarzania, natomiast Kaspar dopiero się uczył języka i znaczenia podstawowych pojęć, był więc białą kartą.
Tajemnicą Nikodema Dyzmy było to, że był kimś zupełnie innym niż brało go otoczenie, ale o jego przeszłości mógł się dowiedzieć każdy, kto tylko chciał, choć niekoniecznie dobrze się to dla zainteresowanego kończyło. Tajemnicą Kaspara Hausera było jego pochodzenie oraz stan niewinności, co powodowało, że mógł być zwykłym dzikusem albo bardzo szlachetnym dzikusem (niczym z dzieł Marca Lescarbota czy Johna Drydena) bądź też postacią wyjątkowo zagadkową (jak Parsifal z opery Wagnera czy główny bohater filmu Wernera Herzoga „Zagadka Kaspara Hausera”).
Tajemnicą Szymona Hołowni jest to, że nie ma w nim żadnej tajemnicy. Tym bardziej jej nie ma, im więcej lider Polski 2050 mówi. Jego codzienne transmisje na żywo całkowicie odzierają go z tajemniczości i wyjątkowości. I chyba nie jest to przypadkowe. Hołownia po prostu wyciąga konsekwencje ze swojej aktywności w telewizji TVN. Tego rodzaju stacje komercyjne już dawno przestały przejmować się wiedzą czy czymkolwiek ambitnym. Od widza wymaga się tylko tego, żeby był (jak w powieści Kosińskiego i filmie Ashby’ego). A jeśli się go o coś pyta, ma na chybił trafił wskazać jakiś wariant odpowiedzi. Hołownia tego widza TVN uznał za swojego wyborcę i serwuje mu stosowne do tego treści.
Jeśli od wyborcy (widza) niczego się nie wymaga, to i od siebie nie ma sensu wymagać. Ważne jest samo mówienie jako forma podtrzymania konwersacji czy też kontaktu. W istocie bowiem, jak to formułują językoznawcy, chodzi o fatyczną funkcję mowy, czyli to, żeby cały czas mówić, kompletnie nie zważając na treść i przesłanie. Można zatem o Szymonie Hołowni powiedzieć, że to „człowiek, który mówi”, choćby nie było w tym mówieniu nawet grama treści czy sensu.
W sumie to, co robi Szymon Hołownia ma sens, bowiem przemawia on do ludzi, którzy niczego innego nie oczekują, jak tego, żeby słyszeć jego mowę. W tym sensie jego metoda uprawiania polityki jest nowatorska, choć trudno byłoby powiedzieć, że jest wartościowa. Polega ona na paplaniu, które imituje codzienną mowę. Taką paplaninę odzwierciedla wiele telenowel, szczególnie południowoamerykańskich.
Polityka w wersji Hołowni jest w istocie częścią świata telenowel, będącego sakralizacją wyjątkowego banału. Taką politykę uprawia się np. w Południowej Ameryce czy na Filipinach. Trudno powiedzieć, czy zapewni ona Szymonowi Hołowni sukces w Polsce. Po tym, co sam mówi, zapewne uważa, że dokonał przewrotu kopernikańskiego w uprawianiu polityki i komunikowaniu się z elektoratem. Skuteczności tej metody nie znamy, bo Hołownia i jego partia nie startowali jeszcze w żadnych wyborach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/599840-najwyzszy-czas-odkryc-najwieksza-tajemnice-szymona-holowni